Film obejrzałam ze dwa tygodnie temu, bo zapowiadał się na coś wartościowego. Niestety totalnie rozczarował. Nie zamierzałam o nim pisać, zdając sobie sprawę, że nie każdemu z czytelników odpowiada moje marudzenie, ale już nie mogę wytrzymać ciągłych zachwytów nad tą komedią, a szczególnie nad rolą Amy Schumer. Myślę sobie, że nie tylko mnie ona denerwuje, nie tylko ja nie przepadam za robieniem z widzów idiotów i wreszcie nie tylko ja gorąco współczuję prawdziwym aktorom, którzy tu zagrali (takim jak Michelle Williams) wstydu brania udziału w tak żenującym projekcie.
Renee żyje w kłamstwie
Główną bohaterką ,,dzieła” jest młoda kobieta, Renee Barrett (Amy Schumer) pracująca dla wielkiego koncernu kosmetycznego (oczywiście w Nowym Jorku, bo gdzieżby indziej). Nie jest to jednak w jej mniemaniu dobra posada, gdyż do jej obowiązków należy obsługa IT, a nie prestiżowe zadania na pierwszym froncie, zarezerwowane dla piękniejszych i zgrabniejszych dziewczyn. Renee marzy, by zamiast siedzieć całymi dniami w posępnej piwnicy z dokumentami i próbkami produktów, zasiąść w recepcji kwatery głównej, lśniącej i błyszczącej od nadmiaru zgromadzonego tam piękna. Niestety, nasza bohaterka uważa, że to niemożliwe, podobnie jak wszystko co dobre w życiu, gdyż jej zdaniem na takie szczęśliwości zasługują jedynie ładniejsze, a przede wszystkim chudsze osobniki. W swojej głowie pielęgnuje kompleksy, marząc o tym, że pewnego dnia zrzuci nadliczbowe kilogramy i świat mody stanie przed nią otworem.
Tak też się niestety dzieje gdy pewnego dnia spełnia się marzenie Renee. Podczas nieudanej sesji treningowej na rowerze, dziewczyna spada z maszyny i uderza się mocno w głowę. Po ocknięciu się stwierdza, że jest wprost nieziemsko piękna, choć wszyscy dookoła widzą, że żadna zmiana nie nastąpiła. Cały komizm tej opowieści zasadza się na tym właśnie, że Renee wierzy w swoją urodę, obnosi się z nią, emanując ogromną pewnością siebie, a inni, po początkowym szoku, zaczynają ulegać jej charyzmie i także dostrzegać w niej piękno, tyle że bardziej to wewnętrzne. Oto kolejna opowieść o tym, że wszystko jest w naszych głowach i możemy podbić świat, jeśli tylko w siebie uwierzymy.
Nie wierzę jej
Od początku, no dosłownie od pierwszych minut miałam z tym filmem problem i nie chodzi bynajmniej o fekalne żarty, choć te były po prostu tragiczne. Nie dość, że każda scena jest zbyt dosadna, jakby zrobiona dla dzieci, to jeszcze główna bohaterka wcale mnie nie przekonuje. Nie wierzę w to, że Renee ma kompleksy, o których tyle ciągle mówi, głównie dlatego, że wysyła bardzo sprzeczne sygnały. Z jednej strony wstydzi się tuszy, a z drugiej widzimy ją ciągle paradującą w bardzo skąpych mini (i to jeszcze zanim dosłownie upadła na głowę). Kolejna sprawa to jej zdolności manualne: koleżankom potrafi zrobić perfekcyjny makijaż, fascynują ją wręcz kosmetyki firmy, dla której pracuje, ale jeśli chodzi o własną twarz, to wychodzi jej maska klowna (dziwne, że tylko, gdy ogląda tutoriale na YT, bo gdy idzie do roboty, to facjata jakoś się trzyma). To jednak są tylko szczegóły, gdyż największy problem mam z tym, że z Amy Schumer jest słabą aktorka, która nie potrafi należycie sprzedać swojej postaci. Widać, że jest dumna ze swego ciała, a w szczególności z nóg i włosów, i nie ma zamiaru ani przez sekundę tego ukrywać, nawet dla dobra fabuły. No a gdy już następuje ta fascynująca przemiana, mamy Amy jaką znamy z wywiadów i skeczy już na całego. Mnóstwo frazesów o wewnętrznym pięknie, tony pewności siebie graniczących z butą i naiwne przesłanie, że wszyscy jesteśmy urodziwi i musimy w to uwierzyć. Nie kupuję tego!
Może to tylko mój problem, bo jestem uczulona na zuchwałych, prących do przodu, na siłę pozytywnych ludzi, których idealnym przykładem jest Amy Schumer w każdym swoim wcieleniu. Dodatkowo wkurza mnie jej promowanie samej siebie jako nowego, bardziej przystępnego wzoru dla młodych kobiet, w typie modelek size plus. Nie popieram oczywiście promowania przeciwnego, anorektycznego modelu, ale wciskanie dziewczynom, że otyłość, często związana z lenistwem i obżarstwem jest ok (mogę tak pisać, bo sama byłam pulpetem i oczywiście nie wierzę w tłumaczenie, że to wszystko choroba lub geny, bo niewielki procent nadwagi jest powodowany tymi czynnikami) to zdrowotne przestępstwo w moich oczach. Może lepiej byłoby gdyby przaśna Amy zainteresował się tym, co naprawdę znaczy mieć dziesięć, czy piętnaście kilogramów nadwagi, ale nie w sensie estetycznym lecz zdrowotnym. Jaki to ma wpływ na prawdopodobieństwo zachorowania na raka, jak wpływa na hormony? O tym myślę patrząc na kolejną dziewczynę przy kości mówiącą, że krągłości są ultra kobiece, a dzięki rozmiarowi XXL czują się boginiami.
Kolejna rzecz to to, że Amy Schumer mieści się jednak paradoksalnie (wbrew temu co mówi) w zachodnim kanonie urody. To jest tylko niewielka nadwaga plus długie nogi i typowa fryzura z okładek czasopism. Co mają powiedzieć dziewczyny naprawdę size plus, ale tak konkretnie, w typie jej przyjaciółki z planu Aidy Bryant grającej Vivian, tę brzydszą dziewoję, do której można pobiec się wypłakać? Czy jej ktoś da główną rolę w filmie? Hej, przecież każdy jest piękny.
Oczywiście uważam, że ważne jest by robić filmy o tym, co jest nie tak z naszą kulturą. To, że piękni mają lepiej w życiu, że łatwiej im się wzbogacić i znaleźć partnera, wiadomo nie od dziś. Jest to kwestia ewolucyjna, z którą może naprawdę wzniosłe i cywilizowane społeczeństwa powinny się pożegnać. Niestety, takie słabe filmy jak ten nic w kwestii lookizmu nie zmienią, a mogłyby, na przykład pokazując jaka jest alternatywa, że warto mieć w głowie coś więcej niż tylko ogromne pokłady amerykańskiej nieuzasadnionej wiary w siebie i chęci podbicia świata.
Faktyczne film jest mało konsekwentny, również w tym, że główna bohaterka nie zmieniła garderoby, nie szukała mniejszych ciuchów, choć wydawało jej się, że jest znacznie szczuplejsza. Paradowanie w krótkich spódniczkach i obcisłych strojach na siłowni też ma się nijak do kompleksów dziewczyny z nadwagą, którą według scenariusza jest główna bohaterka. Jednak poza tymi drobiazgami film mi się spodobał, jest bardzo pozytywny i ma dobre przesłanie, aby bez względu na wygląd wierzyć w siebie, a świat też w nas uwierzy. Miła komedia na rozluźnienie.