O tym, że wszyscy powinniśmy być bardziej hygge i czerpać z wiedzy i doświadczenia Duńczyków, dowiadujemy się ostatnio z wielu źródeł. Pierwszy raz o specyficznej duńskiej szczęśliwości przeczytałam w Skandynawskim raju i już wtedy dało mi to do myślenia. Wróciłam do rozważań na ten temat niedawno, gdy mój tato wyjechał do Danii i przy każdej okazji wspominał z zadziwieniem, że ci ludzie są jacyś inni. Okazuje się, że ta rażąca inność przejawia się dość specyficznie, bo w okazywanym na każdym kroku zadowoleniu, w przyjacielskim stosunku do sąsiadów i obcych oraz ogólnie w spokojniejszym i bardziej radosnym życiu. Jak to możliwe, że naród mieszkający tak blisko nas aż tak się od Polaków różni? Dlaczego, podczas gdy my zajmujemy w rankingu szczęścia bardzo odległe miejsce, gdzieś za Rosją i Kazachstanem, Duńczycy mają od czterdziestu lat niezmiennie pierwsze miejsce? No i najważniejsze, czyli jak moglibyśmy to zmienić, by przestać być cynicznymi, złośliwymi i depresyjnymi smutasami, a zamiast tego zacząć na co dzień praktykować hygge? Oto o czym jest ta wspaniała książka.
O co chodzi z tym hygge?
Choć nie posiadam potomstwa, uwielbiam czytać poradniki dla rodziców z tej prostej przyczyny, że bardzo rzadko dotyczą one wyłącznie zagadnień wychowawczych, a częściej zagłębiają się w samo jądro danej kultury. Tak było w przypadku Bojowej pieśni tygrysicy, książki wyjaśniającej na czym polega bycie zdyscyplinowanym i konsekwentnym Chińczykiem, czy W Paryżu dzieci nie grymaszą, pozycji wszechstronnie opisującej francuski sposób na lekkie, bezproblemowe i uporządkowane życie domowe. Duński przepis na szczęście także mnie pod tym względem nie rozczarował. Jessica Alexander (Amerykanka mająca męża Duńczyka i przyglądająca się jego kulturze z zewnątrz) i Iben Sandahl (duńska pedagożka i psychoterapeutka) wprowadzają nas w świat skandynawskiej rodziny i szkoły, od dziesięcioleci wychowujących kolejnych szczęśliwych obywateli. Ich system się sprawdził, a ta krótka książka w bardzo zajmujący sposób wyjaśnia dlaczego.
Zacznijmy od hygge, najbardziej pożądanego i wyczekiwanego czasu (czy raczej atmosfery) w duńskich domach. Mali i duzi wikingowie wiedzą po prostu jak cieszyć się życiem, a przejawem tej radości jest hygge, czyli bycie razem z tymi, których się kocha i lubi, związana z tym miła atmosfera w domu, dobre, wspólnie przyrządzone jedzenie, światło świec i oczywiście wesoła muzyka, często samodzielnie wyśpiewywana w kraju, w którym kocha się wszelkiego rodzaju chóralną aktywność. Hygge wymaga także umiejętności zostawienia trosk i codziennych kłopotów za drzwiami po to, by móc w pełni radować się chwilą i poświecić całą uwagę byciu z bliskimi. Brzmi prosto, prawda? Od razu mamy przed oczami miłe rodzinne wieczory, wesołe spotkania w kręgu znajomych czy wielodniowe celebrowanie świąt. To ostanie może niektórych niepokoić, bo tak jak Jessica Alexander, pochodząca z USA, także Polacy mają coraz większą skłonność do alergii na swoich bliskich, a po jednej świątecznej kolacji czy weselnym obiedzie widzimy w rodzinie najgorszych wrogów. Dzięki temu poradnikowi może się to zmienić na lepsze, obiecuję:) Sama mam zamiar przy najbliższej okazji popraktykować hygge w rodzinnym domu.
Najważniejszy jest dobry start, czyli o duńskim modelu wychowania
By być dorosłym, który wie i rozumie co to hygge, najlepiej być do tego stanu zawczasu dobrze przygotowanym przez rodziców i szkołę. Nie ma chyba nic bardziej logicznego niż to, że ze szczęśliwych dzieci wyrastają szczęśliwi dorośli. Wielu czytelnikom może się wydawać, że omawiany styl wychowawczy to jakiś drastyczny zimny wychów, ale z pewnością przekonacie się po czasie, że ta metoda ma głęboki sens.
Myślą przewodnią duńskich rodziców i pedagogów jest wychowanie pewnych siebie, śmiałych, zrównoważonych i szczęśliwych ludzi, którzy potrafią odnaleźć się w społeczeństwie i chętnie współdziałają z innymi. O presji sukcesu czy o wielkich ambicjach raczej nikt nie mówi. Wymienione cele osiąga się na wiele pomysłowych sposobów, spośród których do mojej wyobraźni najbardziej przemawiają: czytanie maluchom bajek z różnymi zakończeniami (także tymi bardzo złymi), nieingerowanie w dziecięcą spontaniczną zabawę (nawet gdy komuś się coś wyraźnie nie podoba) i niechwalenie za efekt, tylko za włożony wysiłek. Wiele polskich mam już by parskało z niezadowoleniem, ale mnie się to wszystko bardzo spodobało. Dzięki czytaniu opowieści kończących się raz dobrze, raz źle, a raz bardzo, bardzo smutno, dziecko ma, zdaniem autorek, szansę na zrozumienie, że życie nie składa się tylko z samych tęczowych barw, że czasem czujemy się źle i musimy sobie z tym radzić. Dzięki zostawianiu maluchów samym sobie w spontanicznej zabawie z innymi dziećmi, dajemy mu możliwość opracowania własnych strategii społecznych. Niech dziecko od początku nauczy się, że nie zawsze wszyscy są mili, że czasem trzeba iść na kompromis, albo jak sobie poradzić z dokuczliwym łobuziakiem. Zabierane z piaskownicy przy pierwszym grymasie niezadowolenia Kewin czy Dżesika raczej nie zdobędą tych przydatnych w dorosłym życiu umiejętności. No i wreszcie chwalenie, które spodobało mi się najbardziej. Okazuje się, że większość z nas źle się odnosi do naszych urwisów (sama pewno nie jestem tu bez winy w relacjach z moim małym bratem). Chwalimy prace plastyczne, zadania domowe czy pierwsze osiągnięcia sportowe, bez względu na to, ile to dziecko kosztowało, wbijając je w poczucie dumy ze wszystkiego co zrobi. No i jak taki osobnik ma się nauczyć, że dobre rezultaty pracy wymagają czasu i starań, cierpliwości i zdobywania nowych umiejętności? Szczegółowo o tym jak chwalić, możecie przeczytać już w książce i zapewniam, że ta lektura może zmienić wszystko w waszej relacji z małymi urwisami.
Duński przepis na szczęście to nieduża książka zawierająca ogrom wiedzy pedagogicznej. Nasi północni sąsiedzi mają ją jakby wrodzoną, a my musimy się jej dopiero nauczyć, ale z pewnością warto zrobić ten wysiłek dla swojego dziecka. Gdybym była mamą, byłabym bardzo zainteresowana tym, jak zamiast zestresowanego i przygnębionego indywidualisty, wychować realistycznego optymistę, takiego typowego Duńczyka. Chętnie także podarowałabym potomkowi umiejętność Przeramowywania rzeczywistości, czyli patrzenia na nią pod wieloma i to bardziej pozytywnymi kątami. A już każdemu, nawet nie rodzicom, przydałaby się lekcja używania języka wspierającego, porady dotyczące tego, jak rozmawiać z innymi o emocjach, no i oczywiście jak na co dzień być bardziej hygge.
Komentarze