Oglądając ten film poczułam, że pozytywne myślenie już mi się przejadło, a presja bycia szczęśliwym, wywierana z każdej strony przez współczesną kulturę ma w sobie coś z okrutnego szantażu emocjonalnego (Bo jak nie jesteś promieniście szczęśliwy i radosny jak skowronek to co? Jesteś gorszy? No i co z tymi, którzy mają naprawdę dobry powód do niezadowolenia z życia?). Jak dogonić szczęście zamiast mnie rozbawić, czy napełnić otuchą, rozsierdził tylko i z irytował swoją pustką i pozorami mądrości. Dopóki główny bohater nie rusza w podróż jest nieźle. Śmieszne dialogi, oprawa wielkomiejska i na bogato, a do tego ładne animacje. Niestety, gdy zaczyna się poszukiwanie recepty na szczęście, a każdy nowy przepis jest zapisywany w notatniku, cały film zaczyna przypominać marzenie senne Paula Coelho. Założę się, że tylko wielbiciele i wielbicielki twórczości tego pana, nie będą seansem o szczęściu zawiedzeni.
Psychiatra rusza w świat
Hector (Simon Pegg) jest psychiatrą, któremu w życiu z pozoru wiedzie się bardzo dobrze. Ma przynoszący godne dochody gabinet terapeutyczny, piękną partnerkę o imieniu Clara (Rosamund Pike) i grono kolegów, z którymi w weekendy puszcza samoloty w parku. Cechą charakterystyczną tego żywota jest niezmienna, niezachwiana, restrykcyjna rutyna, w którą psychiatra wdrożył także swoją już znakomicie wytresowaną dziewczynę. Pewnego dnia ten nudny jak flaki z olejem i sztywny jak kij od szczotki jegomość dochodzi do wniosku, że jego życie jest puste, a on sam jest bardzo złym terapeutą. Jak może doradzać (za grubą kasę) swoim pacjentom co mają zrobić by być szczęśliwymi, skoro sam nie ma o szczęśliwości najmniejszego pojęcia? Cóż w takiej sytuacji może zrobić bogaty znudzony biały facet? No oczywiście puścić się w pogoń za szczęściem. Hector postanawia wyruszyć w podróż i wypytywać napotkanych ludzi o to, co sprawia iż czują się ze swoim życiem dobrze. W swych poszukiwaniach zapuszcza się najpierw aż do Chin, następnie do Afryki, a na koniec ląduje w Los Angeles. Śledząc akcję widzowie maja okazję obserwować jak pusty na początku notatnik podróżnika zapełnia się w szybkim tempie skoncentrowaną życiową mądrością. Przy okazji przekonujemy się też (oprócz tego co było do przewidzenia, że szczęście jest tuż, a my go nie widzimy), że jeśli jest się głupkowato uśmiechniętym facetem, cukierkowo miłym dla każdego napotykanego po drodze gbura, to nic złego nie ma nam się prawa stać. Czy to afrykańska sawanna, czy chińska metropolia, optymizm i uśmiech zawsze wygrywają.
Tonąc w słodyczy
Zabrałam się za oglądanie Jak dogonić szczęście, skuszona udziałem Rosamund Pike, której jest w tym filmie zdecydowanie za mało, by mogła uratować ten nieszczęsny projekt. Zazwyczaj nie mam nic do filmów poprawiających nastrój i uważam, że jak ktoś chce jeść, modlić się i kochać, zamiast obcować z dobrym kinem, to jego sprawa. Sama zresztą mam na koncie sporo niezbyt ambitnych seansów kinowych i telewizyjnych (z Druhnami i Kochanymi kłopotami na czele). Gdy jednak wytarte frazesy z kiczowatych kartek okolicznościowych zastępują w całości normalne dialogi, to już jest za wiele jak na moje nerwy. Ten film tak mnie rozsierdził prawdopodobnie dlatego, że nastąpiła w nim niesamowita kumulacja mądrości życiowych w stylu pana Coelho, a zapisywane przez Hectora zdania nadają się chyba tylko na koszulki lekko opóźnionych w rozwoju gimnazjalistek lub też na makatki starszych pań oglądających wieczorami Barwy szczęścia. Nie byłoby jeszcze tak źle, gdyby w papuśnym i słodkim głównym bohaterze była choć odrobina ironii, no chociaż do samego siebie, jak nie w stosunku do stereotypowych typów, których spotyka.
Bardzo irytujące jest też w tym filmie to, że Hector właściwie tylko obserwuje bieg wydarzeń, przez co my także tylko się po nich prześlizgujemy. Żaden wątek poboczny nie jest tu należycie poprowadzony przez to, że psychiatra chce tylko złapać zgrabną frazę, zapisać ją i szybko pomknąć ku nowym sentencjom (bo w notatniku jeszcze tyle pustych kartek…). A już kiczowate sceny wizji małego Hectorka z psiakiem są tu moim zdaniem zupełnie niepotrzebne.
Tak sobie myślę, że może ten film wypadłby lepiej i oryginalnie, gdyby nasz bohater zwiedził jakieś inne zakątki niż te, które zawsze zwiedzają filmowi bohaterowie. Może zamiast wycieczki do Chin, jakaś wizyta w uboższych zakątkach własnego miasta? A może jakiś wypad na polską wieś? Tam mógłby sobie popytać co kogo uszczęśliwia. No, ale może słaba by była z tego komedia.
Jedynym wartościowym aspektem tego filmu jest chyba ukazania (też naskórkowe) pracy psychoterapeuty. Podoba mi się to, że nawet sam Hector nie widzi wielkiego sensu w braniu od ludzi grubej kasy za to, że wygadają mu się bo nie maja komu, a on co jakiś czas zada im jakieś neutralne pytanie. Nie dziwię się, że w końcu nie wytrzymał (gdyby nie kasa pewno wcześniej by pękł). Moment jego załamania i kłótni z pacjentką był naprawdę zabawny, ale niestety dał mi złudną nadzieję na to, że film się rozkręci w ciekawym kierunku.
Uważam, że Jak dogonić szczęście to film tak lekki, płaski i wygładzony, że aż za lekki nawet jak na niedzielne przedpołudnie (a to już jest sztuka). Osobiście czuje się nawet nieco urażona tym, że filmowcy sądzili, że ja jako widzka dam się nabrać na to, że jest to coś wartościowego. Niestety, tak jak cała reszta kiczowatych wytworów kultury mających poprawić nam chwilowo nastrój (jak te wszystkie profile z sentencjami, poradniki pozytywnego myślenia i powieści o polskich gospodyniach piekących ciasta na prowincji) komedia ma tylko bardzo wątłe pozory głębi, mądrości i ważności. Zapewniam, że nie dowiecie się z niej jak dogonić szczęście.
Komentarze