To jest absolutna sensacja i totalne trzęsienie ziemi w moim czytelniczym życiu. Nie spodziewałam się, że biografia dwukrotnej noblistki wzbudzi we mnie aż tyle emocji, a tymczasem okazało się, i to bez żadnej przesady, że to książka wprost zmieniająca życie, a wiadomo, tylko takie się liczą. Nie jest to miałkie romansidło, podobne do innych licznych książkowych i filmowych opowieści o Marii Curie, a raczej mitologiczna opowieść o bogini, swoją wolą zmieniającej oblicze świata. Jeśli w waszym życiu brak inspiracji, szukacie nowego pomysłu na siebie lub porządnego zastrzyku motywacji, to koniecznie sięgnijcie po tę biografię.
Siłaczka
Wydana w tym roku Maria Curie to wzbogacona o niepublikowane dokumenty wersja absolutnego bestsellera z 1937 roku, napisanego przez córkę noblistki, Ewę. Na początku można odnieść wrażenie, że tekst zestarzał się niezbyt korzystnie, zapowiada się na przydługą, męczącą czytankę w stylu mocno pozytywistycznym. Mamy oto pięknych, lecz ubogich, państwa Skłodowskich, nie mogących w pełni rozwinąć skrzydeł swego pedagogicznego powołania pod zaborem rosyjskim, i piątkę ich inteligentnych, dobrych i szalenie pracowitych dzieci. Najmłodsza, Mania, od początku zapowiadała się na kogoś wybitnego (i przy tych fragmentach, gdy wychodzimy z odmętów rodzinnej historii i skupiamy się na realnej osobie, robi się naprawdę ciekawie). Mając cztery lata uczy się sama czytać, w szkole chodzi do klasy z uczniami całe lata starszymi od siebie, a i tak jest zawsze najlepsza, a gdy kończy edukację gimnazjalną, po roku odpoczynku, kolejne sześć lat poświęca na niewdzięczną pracę korepetytorki i guwernantki, by tylko jej siostra mogła studiować na Sorbonie. Wreszcie i na nią przychodzi czas, wyjeżdża do Paryża, do siostry, gdzie błyskawicznie szlifuje język, zdobywa dwa licencjaty i poznaje genialnego Piotra Curie. Brzmi jak początek baśni, w której najpierw jest ciężko i żmudnie, by potem wszystko było już usłane różami. Niestety, w życiu Marii nigdy nie jest łatwo. Razem z mężem stanowią parę wybitnych naukowców, ale że mają też kryształowe charaktery, nie jest łatwo odnaleźć im się w świecie układów, wpływów i intryg. W efekcie, by mogli robić to, czego pragną najbardziej, czyli pracować w laboratorium dla dobra ludzkości, muszą oddawać się masie innych wycieńczających zajęć. Tym w głównej mierze jest ta biografia – opisem zmagań dwojga pięknych ludzi, którym wiatr wiecznie wieje w oczy, a los testuje ich niemiłosiernie. Nic to jednak dla tych herosów, którzy z uśmiechem na twarzy wpatrują się w swoje świecące fiolki z magicznymi nowymi pierwiastkami. Nic nie mogło ich złamać, ani cieknący dach w przybytku uchodzącym za laboratorium, a będącym zwykłą szopą, ani kolejne odmowy posad i tytułów, które należały im się jak psu micha, ani wreszcie brak snu i ciężka fizyczna robota przy przerabianiu ton smółki uranowej. Tak właśnie, nie jedząc, nie śpiąc, mając jakieś grosze na utrzymanie, a do tego zajmując się domem i dziećmi, Maria Curie zdobyła dwa Noble, jakby przy okazji. Nigdy nie zapomnę tego, że za pieniądze z pierwszej nagrody wyremontowała łazienkę. To jest prawdziwa polska gospodyni!
Kobieta taka jak my
Po lekturze tej książki nie będziecie myśleć już o Marii Curie jako o dostojnej naukowczyni, odbierającej kolejne zaszczyty (na której zresztą jej nie zależało). Nasza bohaterka, widziana oczami córki, która wczytuje się w stare pamiętniki i zdjęcia, analizuje stare fotografie i rozmawia z bliskimi matki, jest takim samym człowiekiem jak my wszyscy, z takimi samymi, a może nawet większymi, problemami, tyle że ona znosi życie z większą godnością i jest napędzana wartościami, które dla nas są już tylko czystą abstrakcją.
Przede wszystkim Mania, a potem Maria czy Marie, była niesamowitą córką i siostrą, która, gdyby była wierząca, pewno zostałaby świętą. Nie często się wzruszam jak wtedy, gdy czytałam opis jej ślubu, na który przyjechał jej ojciec. Pan Skłodowski przy pierwszym spotkaniu z teściem Marii, powiedział coś takiego:
,,Maria będzie dla pana dobrą córką. Mnie jeszcze nigdy w życiu nie zrobiła najmniejszej przykrości”.
No czyi rodzice dziś by coś takiego powiedzieli?!
Maria to też żona, zakochana na zabój w swym genialnym mężu, z którym żyła w idealnej symbiozie. To matka, która była niesamowicie postępowa i dała córkom przykład idealnego feminizumu. To też oczywiście naukowczyni o niezmordowanej pracowitości, intuicji i miłości do tego, co robi.
Tym jednak, co nadaje jej w książce najbardziej ludzki rys jest dla mnie odsłona Marii jako gospodyni, młodej, a potem starszej kobiety ogarniającej zwykłe życie i często boleśnie uczącej się na błędach. Zapewniam, że moje i wasze dołki finansowe to nic przy tym, co ją spotkało. Za czasów studenckich mdlejąca z osłabienia i głodu, śpiąca we wszystkich ubraniach naraz by nie zamarznąć, a potem, już nieco starsza, szyjąca córkom własnoręcznie ubrania i posiadająca wiecznie jedną wyświechtaną sukienkę dla samej siebie. Możliwość podglądania jej jak uczy się gotować (sporządza wywary niczym w laboratorium chemicznym), jak notuje wielkie koszty przyjścia na świat dziecka, czy jak opłakuje córkę, która nie przeżyła, to coś niesamowitego. Dzięki temu, gdy dochodzimy do takich fragmentów jak ten, jeden z przełomowych, podziwiamy madame Curie głęboko i szczerze:
,,Okazało się, że hipoteza Marii była słuszna: promieniowanie nie jest bynajmniej swoistą cechą uranu. Trzeba więc nazwać to zjawisko bardziej ogólnie, niż się pierwotnie zdawało. Maria proponuje miano: promieniotwórczość (radioaktywność), a pierwiastki, które posiadają tę dziwną właściwość promieniowania (uran i tor), nazywa promieniotwórczymi (radioelementami)”.
Oczywiście twarzy Marii jest w tej książce jeszcze wiele, a każda tak samo prawdziwa jak wizerunek zdobywczyni dwóch nagród Nobla czy pierwszej kobiety profesora na Sorbonie. Jest Maria sportsmenka, Maria patriotka, Maria ogrodniczka, Maria cyklistka i wreszcie Maria idąca na wojnę, prowadząca pojazd będący przenośnym laboratorium rentgenowskim. Jestem pewna, że więcej niż jedna wersja portretu tej wielkiej kobiety trafi Wam prosto do serca.
Strasznie małostkowe jest to zabranie członu „skłodowska” z nazwiska.