Możliwość przeczytania tego reportażu jest dla mnie ogromnym przeżyciem. Jest to tak istotna pozycja w twórczości Murakamiego, że chyba na nowo zacznę czytać wszystko, co napisał po Podziemiu, zwłaszcza 1Q84, w którym pojawia się nawet postać wzorowana na demonicznym przywódcy sekty Aum Shinrikyo, odpowiedzialnym za zamach w tokijskim metrze. 20 marca 1995 roku, na polecenie guru Shoko Asahary, rozpylono w wagonach metra zabójczy sarin, na skutek czego dwanaście osób poniosło śmierć, a całe tysiące odniosło poważne uszczerbki na zdrowiu fizycznym i psychicznym. Reportaż Murakamiego nie jest jednak poświęcony samemu zamachowi, ale ludziom, którzy byli jego ofiarami, czyli przypadkowym pasażerom, mającym pecha jechać w tamten poniedziałek rano konkretnymi wagonami, w których terroryści rozpylili gaz. Podziemie jest zapisem rozmów, jakie odbył z nimi Murakami, niecały rok po zdarzeniu. Oprócz pasażerów, wśród jego rozmówców znaleźli się także bliscy ofiar, lekarze, pracownicy metra czy kierowcy. Wszystko po to, by na chwilę odwrócić uwagę od członków sekty odpowiedzialnych za napad, a dać głos tym, którzy powinni być najważniejsi w tej sprawie.
Ofiary mają głos
Moim zdaniem to prawdziwy cud, że w tak zatłoczonym miejscu jak tokijskie metro w poniedziałek rano, po rozpyleniu dużych ilości sarinu, zginęło tylko dwanaście osób. W reportażu Murakamiego ci, którzy przeżyli, opowiadają ze swojej perspektywy jak zapamiętali tamten dzień. Ich relacje są monotonne, drobiazgowe, czasem irytująco nudne, zupełnie jak samo życie. Mówią o tym, jak wyglądała ich codzienna rutyna, co jedli, o której wstali, ile trwała ich droga do pracy itd. Relacjonują swoje odczucia na widok mdlejących ludzi czy leżących w wagonie worków z podejrzaną cieczą, po czym opisują jak wyglądała bezpośrednia pomoc medyczna i ich dalsze życie po zamachu. Te sprawozdania są do siebie bardzo podobne, różnią się tylko drobnymi szczegółami, których Murakami specjalnie nie ,,poprawiał” i nie uściślał, bo to ich subiektywna wizja tamtego dnia.
W wypowiedziach ofiar jest wiele drastycznych opisów tego, jak niczego nieświadomi ludzie nagle zaczynają ślepnąć, wymiotować, pokładać się na ziemi czy kasłać. Objawy zatrucia mieli nawet medycy czy sami zamachowcy, na których gaz przedostał się z nasiąkniętych nim ubrań. Wiele osób ciężko ucierpiało, dwanaście zmarło, nie wiadomo jak wielu spośród nich ma zespół stresu pourazowego. Wszystko to dlatego, że jeden niemal ślepy szaleniec zawładnął umysłami tysięcy osób i zbudował sobie apokaliptyczne imperium. Tego wszystkiego jednak można było się mniej więcej spodziewać, czytając wcześniejsze recenzje książki. Za to zupełnie nie spodziewałam się tego, co wyłoniło się z niby zwykłych i codziennych opisów życia Japończyków.
Praca i pozory ważniejsze niż życie
W relacjach ofiar zamachu terrorystycznego najbardziej zszokowały mnie dwie rzeczy: to, jaka była ich reakcja, gdy się źle poczuli, oraz to, jak wypowiadają się o sprawcach zamachu, w którym ucierpieli.
Jeśli chodzi o reakcje, to często były one zaskakująco spokojne. Rozmówcy Murakamiego sami sobie się dziwią, że nie uciekali w popłochu z wagonów, jak tylko coś poczuli, czy gdy w głośnikach pojawiły się informacje o poszkodowanych. Wszystko przebiegało jakby w zwolnionym tempie. Szokuje także zupełne nieprzygotowanie pracowników metra, jak rónież służb medycznych czy policji, zagubionych niczym dzieci we mgle. Ofiary zwożone do szpitali prywatnymi samochodami, pracownicy wynoszący worki z sarinem gołymi rękami, czy podróżni zatrzymujący się, żeby popatrzeć co się dzieje, gdy dookoła snują się toksyczne opary. Ale to jeszcze nie jest szczyt wszystkiego! Moim zdaniem szczytem jest to, że wiele ofiar (mimo pogarszającego się wzroku, osłabnięcia, bólu, duszności czy torsji) i tak poszła do pracy i karnie przepracowała cały dzień.
,,W dniu zamachu gazowego o dziwo przepracowałem w biurze cały dzień aż do 17.30 i to bez przerwy. Oczywiście za kiepsko się czułem, żeby zjeść lunch. Nie miałem apetytu. Oblewałem się zimnym potem i wstrząsały mną dreszcze, a wszyscy twierdzili, że jestem blady. Gdybym rzeczywiście padł, dałbym za wygraną i wrócił do domu, ale nie przewracałem się ani nic z tych rzeczy, więc…”.
Niektórzy tego dnia niemal pełzali czy czworakowali, byle dojść na kolejny autobus i jechać, bo zaraz zebranie. W dodatku, w opisach wielu z nich przebija się konieczność bardzo wczesnego wstawania i podróżowania do pracy całe godziny przed oficjalnym rozpoczęciem zajęć, tylko dla pozorów, bo tak wypada, bo szef tego oczekuje. Często podziwiamy japońską etykę pracy, ale im więcej czytam, tym silniejsze mam wrażenie, że składa się na nią wiele pozorów i uników plus godziny w metrze. A swoją drogą, nie uważacie, że to demoniczne, że nawet po zamachu gazowym, ludzie czuli obowiązek stawienia się w pracy?
Jeśli zaś chodzi o pytania o sprawców, to zadziwiająca liczba rozmówców nie wyraża swojego potępienia. Często w Podziemiu padają takie słowa:
,,O dziwo, nie czuję żadnego gniewu. Oczywiście na myśl o tych, którzy umarli, ogarnia mnie gniew. Najbardziej zasmuca mnie myśl o śmierci peronowych, którzy wynieśli z wagonu sarin. Gdyby nie oni, może i ja bym umarł. Ale nie czuję żadnej osobistej nienawiści ani żalu do zbrodniarzy. Wspominam to raczej jako wypadek. Może spodziewał się pan innej odpowiedzi?”.
Ja się spodziewałam.
Mrok japońskiej duszy
Podziemie to nie tylko relacje poszkodowanych w zamachu z 1995 roku. To także wstęp autora, w którym wyjaśnia on, jak wyglądał jego warsztat pracy i czego chciał dokonać. Jest tu także jego esej o tym, z czego naprawdę wynikały wydarzenia w tokijskim metrze i czy przypadkiem całe japońskie społeczeństwo, kierunek, w jakim zmierza, nie jest za to odpowiedzialne. No i ostatnia część, będąca jakby odpowiedzią na to pytanie, to ,,Miejsce obiecane”, czyli wywiady z ludźmi, którzy byli członkami sekty Aum. Każdy z nich mówi trochę o swoim wcześniejszym życiu, z czego wyłania się zbiorowy portret ludzi niedostosowanych, niepasujących do sztywnych ram społecznych, jednostek, mających jakieś potrzeby duchowe, wykraczające poza plan typu dobre oceny, studia, praca, założenie rodziny. Dla tysięcy takich odmieńców zabrakło miejsca w ,,normalnym” społeczeństwie, no to zostali wyznawcami nawiedzonego guru, który kazał im medytować, morderczo pracować, wisieć głową w dół godzinami, zażywać LSD i nie wiadomo co jeszcze, bo kasował im pamięć elektrowstrząsami. To długowłose, lewitujące wcielenie Buddy i Jezusa w jednym, produkujące nawet kreskówki i komiksy na swój temat, miało plan zostania królem Japonii, a zamach w tokijskim metrze w jakiś sposób wpisywał się w ten plan. Brzmi niesamowicie kiczowato, a jednak to z tego powodu życie tysięcy japońskich rodzin zostało poważnie zakłócone. Murakami próbuje skłonić nas do refleksji na temat zbiorowej odpowiedzialności za to, co się stało, poza podziałami na dobro i zło, ale robi to głosem tak subtelnym, jakby niestety sam nie wierzył, że to się kiedyś stanie.
Komentarze