Pomiń zawartość →

Hobbit

Jeszcze przed obejrzeniem pierwszej części kolejnej tolkienowskiej trylogii filmowej, znalazłoby się parę powodów do obśmiania tej produkcji. Głównym z nich byłby z pewnością pomysł by z tak niewielkiego dziełka, lektury szkolnej formatu zeszytowego, wydobyć inspirację do aż trzech filmów. Ci, którzy podejrzewali, że jakość scenariusza na tym ucierpi, mieli rację. Hobbit sprawia wrażenie przedłużonej zapowiedzi filmowej puszczanej przed właściwym seansem i żadne, nawet tak spektakularne efekty specjalne jakie tutaj zastosowano, nie są w stanie zatrzeć tego wrażenia.

Kompozycja tego dzieła (a raczej jej brak) każe się domyślać, że wyciśnięto co tylko było możliwe z powieści Tolkiena, tak by starczyło materiału na całe trzy części. Ale nie tylko nie to może budzić zastrzeżenia. Bardzo podniosła muzyka na przykład, zdaje się na siłę podkreślać ogromny patos, którego w tym obrazie po prostu nie ma. Był może we Władcy pierścieni, ale w Hobbicie zastąpiły go jakieś urywane złote myśli czarodzieja, dziecinne przepychanki krasnoludów i rubaszny, a wręcz niesmaczny humor, towarzyszący wszystkim nie bitewnym scenom.

Hobbit ma też oczywiście pewne zalety, takie jak zacne aktorstwo Martina Freemana, który nawet z wielgachnymi stopami i odstającymi uszami był w stanie nadać swojej postaci głębi psychologicznej. Bilbo Baggins to jednak nic przy Gollumie. Ten stwór skradł cały film i z pewnością wielu widzów żałuje, że nie było go więcej na ekranie. Te cudne wielkie ślepia, mały ruchliwy nosek i buzia z dziewięcioma zębami są doprawdy paskudnie rozczulające. Żaden hobbit, krasnal, czarodziej czy elf, mimo iż to postaci grane przez prawdziwych aktorów, nie miał w swej twarzy tyle ekspresji ani takiej mimiki, jak ten sztucznie wygenerowany siny łysolek. Co tam panoramiczne ujęcia, perfekcyjna charakteryzacja i wielkie ptaszyska! To dla małego Golluma naprawdę warto obejrzeć Hobbita, mój ssskarbeńku.

Gollum

Opublikowano w Filmy

3 komentarze

  1. Jowita Jowita

    „Hobbit ma też oczywiście pewne zalety, takie jak zacne aktorstwo Martina Freemana, który nawet z wielgachnymi stopami i odstającymi uszami był w stanie nadać swojej postaci głębi psychologicznej.”
    Uwielbiam Twoje recenzje właśnie za to oryginalne poczucie humoru! Mnie osobiście Bilbo w sobie rozkochał, ale nie uważasz, że można w nim było znaleźć troszkę doktora Watsona?

    • ola ola

      No jest trochę taki sztywny i zagubiony jak Watson, ale też jak książkowy Bilbo. Nie mam mu jednak tego za złe, bo w końcu podróże i przygody to coś zupełnie obcego naturze hobbitów.
      Już się pomału szykuję do obejrzenia ostatniej części, choć tak trochę z niechęcią. Zniechęciły mnie recenzje mówiące o dłużyznach bitewnych, ale postaram się być dzielna, zbiorę się w sobie i może nawet nie zasnę.

      • Jowita Jowita

        Jeśli się ogląda w 3D to idzie przetrwać nawet te bitwy. Do „Hobbita” pochodziłam z lekką niechęcią bo o ile uwielbiam styl pisania Tolkiena o tyle filmów na podstawie jego książek niekoniecznie. Nigdy nie obejrzałam żadnej z części „Władcy Pierścieni” do końca. Chodzą i chodzą w kółko i zawsze zasypiałam w połowie. W „Hobbice” może i są postaci których nie ma w książce, może i jest przedłużony na 3 filmy (z oczywistych względów), ale jest też niesamowity Martin Freeman, który pobija na łeb filmowego Froda, są momenty w których można się wzruszyć czy pośmiać, jest wartka akcja, a całość wydaje się być jakaś bardziej bajkowa i fantastyczna. Może i jest to banalna lekka opowiastka, ale urzekła mnie niesamowicie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *