Jeśli szukacie idealnej książki na lato (idealnej, czyli skłaniającej do podróży i poznawania innych kultur, a do tego takiej, z której wiele się nauczycie o świecie i która podkreśli smak wakacyjnej przygody) to już możecie przestać szukać, bo oto ona. Kumin, kakao i karawana to niezwykłe połączenie podróżniczej gawędy, książki kucharskiej i naukowej rozprawy. Każda strona tej lektury jest dla czytelnika prawdziwą niespodzianką, a kończąc każdy kolejny rozdział można poczuć, że oto otrzymaliśmy porcję pożywnej wiedzy w wyjątkowo smakowitej i dobrze doprawionej formie. Ostrzegam tylko, że nie jest to publikacja do wchłonięcia na jeden raz, a bardziej do kontemplowania i delektowania się poszczególnymi jej fragmentami. Zapewniam, że nie znudzicie się nią bardzo długo, zatem spokojnie możecie ją spakować jako jedyny tom do podróżnej walizki, szczególnie jeśli zmierzacie gdzieś w okolice Morza Śródziemnego, Bliskiego Wschodu czy północnych wybrzeży Afryki.
Na korzennych, kadzidlanych i jedwabnych szlakach
Nie dajcie się zwieźć okładce, gdyż nie jest to ,,zwyczajna” historia przypraw. To jest książka przede wszystkim o tym, co wpłynęło na kształt współczesnego świata. Gary Paul Nabhan, Amerykanin o libańskich korzeniach, rusza w długą podróż tropem swoich przodków, aż do początków procesów, które zaowocowały obecną globalizacją.
W swej podstawowej warstwie jest to naukowa rozprawa o tym, jak narody, a z początku właściwie to bardziej starożytne plemiona sprzed trzech i pół tysiąca lat, postanowiły wykorzystać to, że pewne naturalne dobra są dostępne tylko na ich ziemi, a gdzie indziej ich brakuje. Pierwsza genialna obserwacja, dla nas dziś zapewne błaha i oczywista, że warunki geograficzne i pogodowe nie wszędzie są takie same, a co za tym idzie, roślinność również, pchnęła ludzkość na zupełnie inne tory. Plemiona semickie, wyróżniające się ciekawością świata i talentem do handlu, rozpoczęły pierwsze bliższe i dalsze podróże, co miało dla nas wszystkich nieoczekiwane konsekwencje. Pojedyncze wyprawy lądowe i morskie, związane z handlem przyprawami, kadzidłami, minerałami i ziołami, przerodziły się w stałe szlaki pomiędzy bardzo oddalonymi od siebie częściami świata, co zapoczątkowało wymianę nie tylko dóbr naturalnych (olibanum, kurkuma, kumin na mięso i zborze), ale też przemieszanie się światopoglądów, kultur, przekonań religijnych. Jako wyznacznik przebiegu tych procesów, które choć bardzo oddalone w czasie są nawet dziś możliwe do odtworzenia, służy autorowi kuchnia i nieodmiennie związane z nią przyprawy.
Drugą warstwą tej opowieści, śledzącej dawne procesy geopolityczne i religijne, są wątki kulinarne w najbardziej dosłownym znaczeniu. Odyseja aromatyczna to pierwsza taka książka, jaką czytałam, w której obok opinii naukowców, historyków kultury czy archeobotaników, które przytacza Nabhan, można zapoznać się z najprawdziwszymi przepisami kulinarnymi. W osobnych ramkach, co kilkadziesiąt stron zamieszczono tu przepisy, które zawierają składniki, o których jest mowa w danym rozdziale. Jeśli zatem mielibyście ochotę posmakować kuchni sprzed setek, a czasem nawet sprzed tysięcy lat, to macie okazję. Przepisy są proste, nie licząc przypraw, zawierają podstawowe składniki (soczewica, mięso, ryż, jogurt) i nie wymagają specjalnych zachodów czy sprzętu, gdyż nasi przodkowie też ich nie posiadali. Może i trudno by było stworzyć takie dania w czasach przed globalizacją, ale obecnie dostanie w sklepie goździków, imbiru, anyżu czy daktyli nie jest żadnym problemem. Przyznam jednak, że na daktyle zagniatane z szarańczą i przyprawami korzennymi bym się nie zdecydowała, i to nie tylko dlatego, że w dyskoncie nie ma szarańczy:). Jeśli jesteście ciekawi jak może smakować na przykład kurczak po nabatejsku z makaronem i ciecierzycą lub bakłażan z boćwiną po saferdyjsku, to nic prostszego. Wystarczy nabyć Odyseję aromatyczną i samemu udać się w kulinarną podróż.
Trzecią warstwę tej książki stanowią niezwykle wyczerpujące informacje na temat przypraw, kadzideł i innych roślin, które przed wiekami były droższe niż złoto i umożliwiały rozwój cywilizacyjny całym narodom. Olibanum, kapary, szafran, cynamon czy anyż nie będą już miały przed wami po tej lekturze żadnych tajemnic. Dowiecie się jak wyglądają w stanie naturalnym (czy są na przykład kwiatami, żywicą, korą czy liśćmi roślin), do czego je wykorzystywano, jak wyglądają dzisiaj miejsca ich występowania i jak wpłynęły na rozwój globalizacji. Przyznam szczerze, że przed lekturą tej książki nie podejrzewałam nawet, że to wszystko może być aż tak fascynujące. Aż samemu chce się zostać archeobotanikiem.
Porządna dawka wiedzy
Czy wiecie cokolwiek o Nabetajczykach, Minejczykach czy Kurajszytach? Czy potraficie wymienić plemiona semickie? Czy wiecie jaki wpływ na kształt świata miały starożytne porty i jak wyglądało w nich życie i handel? Jeśli nie, to naprawdę zachęcam do przeczytania Odysei aromatycznej Nabhana. Mnie osobiście szczególnie podobały się te fragmenty opowieści, które dotyczyły nie tylko przeszłości, ale i teraźniejszości. Okazuje się, że z handlem przyprawami bezpośrednio jest powiązane wyłonienie się religii monoteistycznych, spory na Bliskim Wschodzie, czy wzajemna niechęć żydów, muzułmanów i chrześcijan. A już opowieść o życiu Mahometa i interesach jego żony, czyta się jak wciągającą powieść. Po raz kolejny okazuje się, że nie można zrozumieć teraźniejszości bez przeszłości, co w kontekście handlu przyprawami korzennymi nabiera zupełnie innego wymiaru.
Książkę Gary’ego Paula Nabhana polecam nie tylko czytelnikom zainteresowanym historią, archeologią, geografią czy kulinariami, ale też każdemu, kto tak jak ja, nigdzie nie wyjeżdża, a chciałby się poczuć nieco odmiennie. Dzięki bardzo sugestywnej narracji autora, macie szansę poczuć się tak, jakbyście mieszkali z Beduinami, przemierzali z karawaną gorące pustynie, doglądali kadzidłowców lub odwiedzali egzotyczne targowisko.
Komentarze