Słuchanie Emmy stało się ostatnio moim ulubionym zajęciem, a że robię to tylko podczas długiej jazdy samochodem, jest to stosunkowo rzadka przyjemność, czyli tym bardziej wyczekiwana. Powieści Jane Austen kojarzą się tradycyjnie z lekturami dorastających i romantycznie nastawionych do życia naiwnych panienek i szczerze mówiąc myślałam, że tę fazę mam już za sobą. Zresztą to przecież taki staroć, prawda? Panie przechadzające się w sukniach jak nocne koszule i panowie w śmiesznych pumpach i ufryzowanych grzywkach. To takie niewspółczesne. A już same rozterki sercowe, te fazy zalotów i swatania, no wprost nie do zniesienia. Zapewniam jednak, że choć Emma miała swoją premierę w 1815 roku (!) to potrafi zabrzmieć bardzo współcześnie i świeżo, tak jak to ma miejsce właśnie podczas czytania tej wspaniałej powieści przez Annę Dereszowską.
Przyznam się szczerze, że nie widziałam żadnego filmu, w którym aktorka Dereszowska by zagrała, a to dlatego, że nie przepadam za polskimi komediowymi produkcjami, jednak jej głos wprost uwielbiam. Jej interpretacji Łabędzi i złodziei, gdzie daje głos żonie i kochance wielkiego malarza, mogłabym słuchać w nieskończoność (i tak naprawdę to właśnie robię). Szczególnie lubię sposób w jaki jej głos oddaje stany zdenerwowania i irytacji. Jest w tym taka kobieca! Dobrze wychodzi jej także wygłaszanie zdecydowanych sądów z nutką ironii. W ironii jest naprawdę świetna i taka prawdziwa. Dlatego właśnie jej Emma musiała się udać znakomicie.
Anna Dereszowska, przez swoje filmowe role (jak zdążyłam się zorientować) kojarzy się widzom i słuchaczom z nowoczesną, przebojową i energiczną kobietą, dla której nie ma wprost rzeczy niemożliwych. Taka również jest tytułowa Emma Woodhouse, przemądrzała panienka, która za szybko została panią domu i której nie speszy się do zamążpójścia, co nie przeszkadza jej wcale w swataniu ze sobą wszystkich dorosłych osobników jakich zna. W swoim świecie Emma jest tak jakby królową, której starsi pozwalają na wiele, bo taka jest urocza, a oni niezbyt rozgarnięci (poza panem Knightley oczywiście). Sposób w jaki Dereszowska wciela się w bohaterkę stworzoną dwa stulecia temu sprawił, że jakoś ani swatanie, ani złożone konkury, nie wydały mi się przestarzałe.
Dzięki temu audiobookowi Emma dla mnie odżyła. Głos lektorki doskonale komponuje się z energią głównej bohaterki, ale także jej towarzyszy. Gdy uwaga czytelników/słuchaczy kierowana jest na umęczonego życiem ojca Emmy, potrafimy wczuć się zarówno w jego nieuzasadnione lęki, jak i w irytację przebywających z nim osób. Czytając na sucho wersję książkową nie ma już tego efektu. A już mega denerwująca panna Bates to prawdziwe mistrzostwo świata. Głos sięgający najwyższych rejestrów i słowa wystrzeliwane z prędkością pocisków karabinu maszynowego (a jednak wciąż doskonale słyszalne; świetna dykcja) – oto cała panna Bates. To niesamowite jak bardzo upierdliwa, irytująca i wkurzająca może być jedna mała niewiasta. Dzięki Annie Dereszowskiej poczułam, że mogłabym tę starą plotkarę udusić gołymi rękami i bardzo mi się to podobało, ponieważ niewiele postaci literackich wzbudza we mnie aż takie emocje.
Jest jeszcze jedna ważna sprawa dotycząca akurat tego audiobooka. Dereszowska tak mnie zachęciła, że zaczęłam oglądać czteroodcinkową wersją serialową z Ramolą Garai, w której się po prostu zakochałam i którą również niebawem opiszę (planuję zresztą cały tydzień z Ramolą Garai, bo kto mi zabroni?).
Komentarze