Pomiń zawartość →

Elegia dla bidoków, J. D. Vance

Nie jest to może jakieś wielkie odkrywanie Ameryki, ale z pewnością lektura ciekawa i pouczająca. Wskazując na niematerialne przyczyny tego, że biedni pozostają biedni, a awans społeczny jest dla nich praktycznie niemożliwy, autor w interesujący (bo bardzo osobisty sposób) diagnozuje klasę robotniczą nie tylko w swoim kraju, ale i w wielu innych krajach reprezentujących kulturę Zachodu. Jestem pewna, że w tej rodzinnej opowieści o niemal niemożliwym do spełnienia amerykańskim śnie, wielu polskich czytelników odnajduje samych siebie, swoje rodziny i sąsiadów, i choć wiemy, że raczej nic się w kwestii ubóstwa i patologii najbiedniejszych nie zmieni, co więcej wiemy też dlaczego, chętnie po raz kolejny o tym poczytamy.

Rodzinna historia

Nieco zniechęcały mnie zapowiedzi głoszące, że ten oto fantastyczny bestseller New York Timesa objawi nam prawdę o tym, dlaczego Donald Trump wygrał wybory prezydenckie. Spodziewałam się nudnego i suchego studium socjologicznego ze sporą dawką polityki, co mnie nie tylko zniechęca, ale wręcz usypia. No i nikt nie musi mi mówić, dlaczego biedni głosują na Trumpa, bo wystarczy mi, że rozumiem, dlaczego emeryci, bezrobotni i młodzi narodowcy zagłosowali na PiS. Na szczęście przemogłam wstępne uprzedzenia, z czego ucieszyłam się już po kilku pierwszych stronach. To, co oferuje nam J. D. Vance to żaden suchy wywód, a bardzo osobiste wspomnienia, rodzinna historia, która go ukształtowała i uczyniła tym, kim jest dzisiaj. A dlaczego miałoby nas to interesować? Cóż, autor dokonał czynu, który w moich oczach jest czymś więcej niż olimpijskie złoto, czyli wbrew wszystkiemu wydostał się z dziedziczonej od pokoleń biedy i osiągnął nie tylko amerykański sukces, ale wręcz symbol tegoż sukcesu, jakim jest dyplom ukończenia prawa na Yale.

Historia rodziny J. D. Vance’a to opowieść o ludziach z Pasa Rdzy, czyli rejonu Appalachów, zamieszkiwanego głównie przez potomków Szkoto-Irlandczyków. Przez resztę obywateli USA ci ludzie, należący do białej klasy robotniczej, nazywani są właśnie bidokami, ewentualnie burakami lub białą hołotą (rodzimym polskim określeniem na nich byłby zapewne bardzo negatywnie nacechowany wyraz ,,patologia”, ewentualnie ,,wsioki”). Do końca liceum autor był stuprocentowym bidokiem, mieszkającym wśród bidoków i myślącym tak jak oni, zatem jego historia, choć wzbogacona o liczne sondaże, analizy i wyniki badań, ma w sobie wszelkie znamiona autentyzmu. Czytamy zatem o tym, jakie rzeczy wyrabiała jego rodzina w Kentucky, jak to w domu jego prababci szanowano honor, egzekwowany przemocą fizyczną, dzięki czemu momentami ma się wrażenie, że czytamy dzieje mafijnego rodu Corleone. Liczni wujkowie, babcia i dalsi krewni oddają się walkom na pięści i strzelaninom w obronie honoru z zaciekłością i energią, jak można by pomyśleć, z jakimi powinni raczej szukać pracy. Bieda jest tu wszechobecna, podobnie jak alkoholizm i uzależnienie od narkomanii. Dziewczyny rodzą pierwsze dzieci jeszcze w liceum, by kontynuować cykl rozrodczy przez lata, często z wieloma różnymi partnerami. Panowie natomiast często porzucają rodziny, oddają się działalności przestępczej i psioczą na to, jaki to świat jest zły. W takiej rodzinie przyszedł na świat i autor, jako drugie dziecko swej niestabilnej psychicznie matki-narkomanki, czasem wręcz niebezpiecznej dla bliskich. Jego życie młodego J. D. opiera się na dwóch filarach, na tym co działo się w Kentucky, z którego wywodzą się jego dziadkowie i gdzie ciągle wraca, oraz na życiu w Middletown w stanie Ohio, gdzie spędził młodość. Miejsca różne, ale mentalność ludzi ta sama.

Centralną postacią tej rodzinnej sagi jest babcia, nazywana Mamaw, która wraz z dziadkiem (Papaw) praktycznie wychowała J.D. i jego siostrę Lindsay. Choć sami byli bidokami, to jednak dla wnuków chcieli czegoś więcej. Ponieśli klęskę z własną córką, ale z wnuków już mogliby być dumni. To temu cudowi, jakim jest wybicie się z kasty bidoków, przezwyciężenie nie tylko biedy materialnej, ale i umysłowej, poświęcona jest głównie ta książka.

Logika bidoka

Zgodnie z tym, co pisze autor, biedni pozostają w biedzie i patologii nie tylko dlatego, że zamykane są fabryki, huty i inne miejsca pracy, ale bardziej dlatego, że bidoki mają taki a nie inny światopogląd. Sam J.D. nie miał kłopotów ze znalezieniem pracy, ale dla wielu jego rówieśników, sąsiadów czy krewnych, podobne zajęcia (praca w sklepie, noszenie gresu) były poniżej męskiej godności, a jeśli nawet się ich podejmowali, to szybko rezygnowali lub robili wszystko by z pracy wylecieć. Biedni z Appalachów nie pracują, bo nie chcą, ale samych siebie mają za bardzo pracowitych, a ich porażki życiowe to zawsze wina kogoś z zewnątrz (rządu, pracodawców, ,,systemu”, imigrantów). Z ich absolutnym brakiem samodyscypliny, etyki pracy czy umiejętności krytycznego spojrzenia na własne poczynania, wiążą się liczne fenomeny społeczna na przykład takie ,,usta Mountain Dew”, czy bycie królową socjalu. Z całości wyłania się smutny obraz agresywnych, otyłych, pesymistycznie nastawionych do życia dzieciaków z rozbitych domów, z których wyrastają uzależnieni od alkoholu, narkotyków oraz bezrobotni dorośli, którymi łatwo jest manipulować i którzy mają szalenie zmienne poglądy, dlatego też to, co mówi pan Trump, musi się im bardzo podobać. Brzmi znajomo, prawda?

Amerykański sen bidoka

Oprócz tylu tak trafnych, choć dość oczywistych obserwacji dotyczących biedy czy kapitału społecznego, którego bidaki zwyczajnie nie mają, najbardziej urzekły mnie w tej książce dwie rzeczy: czułość, z jakim autor opisuje swoich najbliższych, oraz jego podejście do pracy. Jeśli chodzi o to pierwsze, to absolutną królową jego serca jest ukochana babcia, ,,wredna niepijaczka” i żona ,,wrednego pijaka”, o której chyba każdy pomyśli, że niezłe z niej ziółko. Pani babcia ma wiele ciekawych cech charakteru, w którym dominują skłonność do agresji, przekleństw, chorobliwego zbieractwa i niezdrowej diety, ale przede wszystkim jest kochającą osobą, która za wnuka dałaby się pokroić. Z jej barwnego języka najbardziej utkwiło mi w głowie zdanie ,,Możecie mnie cmoknąć prosto w kakaowy wylot, ćwoki”, mówiące wszystko o tym, jak bardzo czarującą była osobą. Jej wnuk pisze o niej szczerze, ale z szacunkiem i z rozbrajającą czułością, która rozczuli każdego, kto ma lub miał ukochaną babcię. Czułość ta dotyczy jednak (co mnie bardzo zdziwiło) także licznych wujków, prababci, dziadka, siostry i wszystkich niezliczonych kuzynów i ich dzieci, a nawet matki, która w dzieciństwie zgotowała mu prawdziwe piekło. Iście chrześcijańska postawa.

Jeśli zaś chodzi o pracę, to fantastycznie się czyta o tym, jak wiele wysiłku kosztowało autora by znaleźć się tu, gdzie jest. Liceum, wojsko, kolejne studia i wreszcie spełnienie amerykańskiego snu. Szczególnie spodobało mi się to, że po liceum, zamiast studiować, spędził cztery lata w Korpusie Piechoty Morskiej, który nauczył go dyscypliny, pracowitości i zaradności, których mu wcześniej brakowało. Dopiero po takiej szkole mógł rozpocząć dorosłe życie. Czytanie o tym jest nie tylko satysfakcjonujące, ale i bardzo pouczające i motywujące, dlatego też (choć rzadko mam takie nauczycielskie skłonności) uważam, że ta pozycja powinna jak najszybciej znaleźć się na liście lektur obowiązkowych polskich licealistów.

Użalanie się nad sobą, wymaganie od innych, od systemu, od państwa, ta cała wszechobecna roszczeniowość i mentalna bylejakość, to plaga społeczna, której zgubne skutki można zaobserwować na każdym kroku. A zaczyna się u najmłodszych, którym jeszcze można pomóc. Taka lektura, jak ta, z pewnością mogłaby nastolatkom otworzyć oczy na różne rzeczy. No i forma jest idealnie skrojona pod młodego czytelnika. Rozważania psychologiczne czy socjologiczne są podane tak prosto, że nawet ja je zrozumiałam, a do tego autor posługuje się dosadnym, barwnym i bogatym w wulgaryzmy językiem, zdolnym przykuć uwagę odbiorców już od pierwszej strony. Rozrywka, wiedza, wciągająca historia, a nawet forma terapii, jaką może być Elegia dla bidoków dla ludzi żyjących w równie elegijnie bidnych warunkach, czynią z tej książki pozycję, której nie można pominąć. Przeczytajcie choćby dla rozrywki, dla tego złośliwego uśmieszku na twarzy, który pojawia się tam, gdzie amerykańskie totalne dno, okazuje się polskim dobrobytem, wręcz bogactwem.

Opublikowano w Książki

5 komentarzy

  1. LuMa LuMa

    Dzięki za recenzję. Ciekawa byłam co inni piszą o niej. Dziwi mnie trochę trochę ten oficjalny przekaz, bo moim zdaniem choć ma gorzką wymowę i pokazuje upadek białej klasy robotniczej, to przede wszystkim świetnie się ją czyta, bo jest napisana prostym językiem. To opowieść, w której autor wspomina swoją niełatwą drogę aż do uzyskania dyplomu prawnika – pełna zabawnych historii, anegdot i bardzo oryginalnych postaci. Widzę, że Ty też ją tak odebrałaś, a przynajmniej tak mi się wydaje ;)

    • Ola Ola

      Dzięki za komentarz.
      Mnie też ujęło to, że czyta się to tak dobrze. Uważam, że ,,Elegię dla bidoków” powinno się reklamować jako ciepłą i zabawną historię rodzinną, bo tym jest przede wszystkim. No, ale to by się raczej nie sprzedawało tak dobrze, jak opowieść o Ameryce Trumpa, o którym w książce nic się nie mówi :)

  2. braan braan

    Ja niedawno zaczęłam Elegię właśnie i widzę wiele podobieństw z małymi miejscowościami w Polsce. Całe życie w jednej wsi. W tygodniu praca dom i piwko z kumplami. W niedziele do kościoła i na obiadek do rodziców. Raz w roku wakacje nad morzem. Nuda nuda i jeszcze raz nuda! I człowiek się tak kisi i rośnie w nim bunt. Tak bardzo chce zmiany, że czasem szuka jej nie tam gdzie trzeba.
    No coś w tym jest o czym pisze autor. Jakie perspektywy mają dzisiaj młodzi jak się nie wyrwą z takiego miejsca? Albo powielają schemat albo uciekają w używki.

    • Ola Ola

      Dziękuję za komentarz.
      Mnie także uderzyły podobieństwa Polaków do amerykańskich bidoków. Choć sama do klasy robotniczej raczej nie należę, to jednak z wyboru zamieszkałam w takim środowisku, w starej kamienicy, w której bezrobotnych i uzależnionych od różnych substancji nie brakuje. Na ulicy mamy też sporo wielodzietnych ubogich rodzin i pokaźną grupkę królowych socjalu. Podobnie jak książkowe bidoki, ci ludzie nie szukają pracy, tylko wymówi dla tego, dlaczego jej nie mają. Wzory wyuczonej bezradności są wręcz identyczne jak te, omawiane w książce Vance’a. Wszyscy dookoła są winni ich krzywdom, tylko nie oni sami. I podobnie jak w Ameryce, u nas pracy póki co nie brakuje, ale chętnych do roboty w piekarni czy w barze mlecznym nie ma, bo to poniżej godności tych szanujących się obywateli. Najgorsze jest to, że nie za wiele można z tym zrobić, bo to bardziej kwestia ich wychowania, całej psychiki, niż statusu finansowego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *