Pomiń zawartość →

Donna Tartt, Szczygieł

Nie czytałam poprzednich dzieł amerykańskiej autorki (a po lekturze Szczygła z pewnością już tego nie zrobię), ale i tak uległam magii promocji i z entuzjazmem zasiadłam do lektury powieści nagrodzonej Pulitzerem. Napiszę może tak: gdybym kupiła książkę w księgarni, zamiast wypożyczać z biblioteki, byłabym teraz naprawdę rozczarowana bardzo niefortunnym wydatkiem. A tak jestem tylko wściekła, że przeznaczyłam kilkadziesiąt godzin i mnóstwo energii na przeczytanie ośmiuset trzydziestu dziewięciu stron, z których nie wynika absolutnie nic poza tym, że Donna Tartt bardzo lubi Dickensa. A jaki pożytek z mojej czytelniczej męki? No przynajmniej możecie czuć się ostrzeżeni i nie popełnicie tak jak ja błędu rozpoczęcia lektury Szczygła. Aż mi szkoda drzew, które poszły na papier dla tej cegły.

Sierota zagubiona w metropolii

Główny bohater powieści, Theodor Decker jest trzynastoletnim chłopcem, który co prawa nie pochodzi z bogatej czy uprzywilejowanej rodziny, ale z pewnością przez sam fakt mieszkania w centrum Nowego Jorku ma lepszy start w życiu niż większość dzieciaków. Najważniejsze czego się o nim na początku dowiadujemy, to to, że uwielbia swoją piękną matkę, a ojca, który właśnie ich opuścił (pijaka i hazardzistę) darzy dość chłodnymi uczuciami. Poza lekką skłonnością do złych młodzieńczych nawyków typu wykradanie drobnych z kolegą, Theo jest chłopcem bez właściwości, ale za to mamusia to coś szczególnego. Piękna, tajemnicza, egzotyczna i wyrafinowana pracownica agencji reklamowej, jest jedną z tych kobiet, które chyba każdy chciałby mieć za matkę. Jest najlepszym przyjacielem dla syna, a w dodatku jego przewodniczką po świcie wielkiej sztuki. Niestety, to właśnie za sprawą sztuki, kończy się ta dwuosobowa rodzinna sielanka. Nieplanowana wizyta w Metropolitan Museum of Art, podczas której ma miejsce atak terrorystyczny i śmierć nie tylko matki Teodora, ale i kilkudziesięciu innych osób, to dla przerażonego chłopaka koniec dzieciństwa i początek zupełnie niezwykłej przygody.

Nastolatkowi nie tylko udaje się przeżyć i wyjść o własnych siłach z gruzowiska, ale i wynieść z sobą coś bardzo cennego. Na skutek tajemniczego spotkania, wychodzi z bezcennym Szczygłem Fabritiusa pod pachą i odtąd obraz będzie jego największym skarbem, ale i przekleństwem. Dalsze przygody Teodora to współczesna wersja perypetii typowej dziewiętnastowiecznej dickensowskiej sieroty. Chłopak (a wraz z nim siedemnastowieczne arcydzieło) trafia najpierw do domu zamożnych znajomych, po czym upiorny ojciec zabiera go do Las Vegas, skąd z kolei po dwóch latach Theo sam wraca by zamieszkać w bardzo stylowym antykwariacie. Dzieciak przechodzi wiele typowych perypetii związanych z dorastaniem, tyle że ,,typowość” jest tu skrzyżowaniem tego co powszechne w dawnej i we współczesnej literaturze. Otrzymujemy zatem dość toksyczny i zadziwiająco nudny miks przemocy, alkoholu i narkotyków ze stylowymi momentami w artystycznej pracowni meblarskiej, młodzieńczymi miłościami i pochwałami uroków męskiej przyjaźni.

Niestrawna papka

Naprawdę ciężko było mi przyswoić treść tego przenoszonego literackiego płodu. Absolutnie każdy fragment obiecujący jakiekolwiek intelektualne wyrafinowanie, okazywał się totalną płycizną. Najbardziej przeszkadzało mi to, że tak mało jest w tej książce o tytułowym bohaterze, czyli o Szczygle. Doszukałam się raptem jednego konkretnego fragmentu, w którym mówi się wprost na czym polega jego artystyczna wartość. Reszta to subiektywne uwagi (też nieliczne) o tym, że obraz przeżył dwa wybuchy lub, że bohaterom światło i paleta barw przyjemnie się kojarzą. Za to o tym, co nasz nieszczęsny Teodor robił każdego dnia swojej dziwnej młodości jest aż za dużo. Mam wrażenie, że w chęci stworzenia opasłego dzieła godnego Dickensa, autorka zrezygnowała z jakiejkolwiek selekcji. Czytelnik jest skazany na dziesiątki, a nawet setki stron opisujących z najdrobniejszymi szczegółami pijackie i narkomańskie wybryki Theo i jego przyjaciela Borisa, czy też na dłużyzny rozmów ze swoimi nowojorskim dobroczyńcami. Najgorsze jest to, że sam bohater jest przy tym strasznie nierozgarnięty, pasywny, irytująco bełkotliwy w mowie i przesadnie rozpisany w myślach. Aż ma się ochotę nim porządnie potrząsnąć. W dodatku chłopak jest totalnie antypatyczny, praktycznie nigdy nie jest zdrowy ani w pełni trzeźwy, przez co lektura jego pierwszoosobowej relacji nie należy do najprzyjemniejszych. Rozumiem, że miał być bohaterem naszych czasów, ale chyba tych nałogów czy przestępstw jest ciut za dużo. W dodatku można by pomyśleć, że jest totalnym idiotą (nie bez powodu Idiota to tytuł jednej z części Szczygła), wierzącym każdemu, kto chce go oszukać i wykorzystać. Dziwne to trochę jeśli się to zestawi z jego fenomenalnym talentem handlowym, złodziejską żyłką czy z wielką artystyczną wrażliwością. Nie lubię takich logicznych pęknięć. Sam Dostojewski by się w tym nie połapał.

Carel Fabritius, The goldfinch.
Carel Fabritius, The goldfinch.

Najbardziej jednak przeszkadzały mi w lekturze te wszystkie rzeczy, które miały upodobnić Szczygła do Olivera Twista czy innego Davida Copperfielda. Może i śmierć tylu bliskich osób czy podejrzanie mały, wręcz hermetycznie zamknięty krąg bohaterów, miały swoje uzasadnienie w powieściach o dziewiętnastowiecznej Anglii, jednak w tekście o czasach obecnych wszystko to jest sztuczne i na siłę. Podobnie rzecz ma się ze stylizacją miejsc, z doszukiwaniem się w nich metafizycznej głębi czy historycznego uroku. O ile jeszcze (taż z przymrużeniem oka) możemy na to pójść w przypadku Nowego Jorku czy Amsterdamu, o tyle Las Vegas opisane przez Donnę Tartt to totalny niewypał.

Zapewniam, że pomimo tego iż dysponuję oceanem wolnego czasu, z każdym z was, tych którzy jeszcze nie przeczytali Szczygła, bez zastanowienia bym się zamieniła, tak mi szkoda tych wszystkich straconych godzin. Nie jest to wielka literatura, ani nawet dobre czytadło. Ta powieść to literacki potworek, w którym znalazło się miejsce i dla gangsterskich porachunków, dla fizjologicznych opisów odtruwanego i zatruwanego organizmu, jak i dla pretensjonalnych analiz rodem ze słabych podręczników historii sztuki.

Opublikowano w Książki

Komentarz

  1. Jakub Jakub

    Ta recencja jest zupełnie niesmaczna. „Przenoszony literacki płód”(?!). Jeśli uważa Pani za zmarnowany czas podczas czytania > 800 stron tej powieści, to po co marnować czas na tak długą, przesyconą jadem recenzje ?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *