Pomiń zawartość →

Diana Gabaldon, Ognisty krzyż (tom 5 sagi Obca)

Twórczość Diany Gabaldon zdecydowanie należy do tych, które albo się kocha, albo nienawidzi. Ja należę do tych pierwszych, ale mam jednocześnie świadomość jak bardzo ta pisanina musi być denerwująca dla osób, które nie kupują w pełni jej konwencji. Powieść historyczna (i to pełna długich opisów i najdrobniejszych detali), w dodatku połączona z fantasy (motyw podróży w czasie), a do tego narracja prowadzona głównie z kobiecej perspektywy. To dla wielu czytelników zdecydowanie za wiele. Nie ma też co ukrywać, że książki z tej serii to pozycje zdecydowanie dla osób dysponujących oceanem wolnego czasu (ten tom ma ponad 1200 stron), a także odpornością na erotyczny kicz. Mam na szczęście oba te atrybuty, zatem śmiało z nich korzystam, spędzając całe godziny na przedzieraniu się przez gabaldonowe obszerne tomiszcza i puszczając w niepamięć sceny łóżkowe, coraz śmielej konkurujące z Pięćdziesięcioma twarzami Greya. Uwaga, w tym tomie, do zwykłych igraszek w alkowie, dochodzą też laktacja i menopauza, a także fetysz stóp.

Szkoccy pionierzy w amerykańskiej dziczy

Mamy rok 1770 kiedy to Fraserowie przebywają na dorocznym zgrupowaniu amerykańskich Szkotów. Początek powieści wymaga od nas najwięcej cierpliwości, gdyż pierwsze dwieście stron to opis jednego dnia, pełnego przygotowań do ślubu Brianny i Rogera. Mamy tu mnóstwo codziennej krzątaniny, jest użeranie się z niesfornym potomstwem, którego w rodzinie przybywa, no i oczywiście Claire na każdym kroku przeprowadza swoje medyczne analizy i udziela porad lekarskich. Między wierszami powoli zawiązuje się główna intryga, komplikacje wokół obrządku będą miały swoje konsekwencje w dalszej części książki, ale póki co czytelnik może już odetchnąć z ulgą, gdy dochodzi do śluby i nasi bohaterowie mogą spokojnie wrócić do ukochanego Fraser’s Ridge.

Przybywająca z przyszłości Claire, a także jej już dorosła córka i zięć, zdają sobie sprawę, że czas, w którym obecnie żyją, to ostanie spokojne lata przed wielką rewolucją. Oczywiście martwią się tym bardzo, zwłaszcza, że dochodzi już do pierwszych potyczek królewskiej milicji z niezadowolonymi Regulatorami, ale ciągle jeszcze jest względnie spokojnie. Dzięki licznym długim opisom codziennych zajęć na gospodarstwie, możemy chłonąć sielankową atmosferę przed burzą. Ridge się rozrasta wraz z pojawianiem się kolejnych zachęconych przez Jamiego osadników, dzięki czemu jest mnóstwo rąk do pracy, ale też więcej kłopotów (na przykład niesfornych maluchów do ogarnięcia). Panowie doglądają zwierząt, chodzą na polowania i rozbudowują zagródki, a panie gotują, piorą, leczą, w chwili wolnej oddając się także takim skromnym zajęciom jak zabijanie bizonów na własnym podwórku (to nie jest żart). Są także oczywiście ciemne chmury na horyzoncie, w postaci zbliżającej się wojny, a także niewyrównanych porachunków z mężczyzną, który zgwałcił Briannę i może być ojcem jej syna (choć wcale nie musi jak się przekonamy w kilku fragmentach poświęconych genetyce i grupom krwi). Dosłownie gdyby nie to, że Claire ma pamięć i wiedzę medyczną z odległej przyszłości, a Brianna i Roger rozmawiają czasem o pizzy i XX-wiecznej muzyce, można by przypuszczać, że mamy do czynienia z normalną, klasyczną powieścią historyczno-przygodową trochę lepszą niż drugiego sortu.

Ojcowie i matki

Tak jak w poprzednich częściach tej sagi, wszystko jest bardzo rodzinne i fizjologiczne. Oczywiście najwięcej miejsca poświęca się rozważaniom Claire, która ma tradycyjne problemy wszystkich seniorek na świecie. Pojawiają się siwe włosy i zmarszczki, w nocy zalewają ją menopauzalne poty,

martwi się o córkę i wnuka, a także o męża, który znów szykuje się do dowodzenia ludźmi na wojnie. Aha, musi także wymyślić jak w spartańskich warunkach wyprodukować sporą ilość penicyliny, konieczną do przeprowadzenia kilku skomplikowanych operacji. Ach ta Claire, nasz MacGyver w spódnicy. A tak poważnie, to uważam, że dzięki właśnie takiej, znającej się na ziołach i lekach bohaterce, powieści Diany Gabaldon mają ogromne walory edukacyjne. Dzięki Claire, a także dzięki jej radzącemu sobie w nawet najtrudniejszych warunkach mężowi, podczas lektury napełnia mnie przekonanie, że ja sama także bym sobie w dziczy poradziła (na przykład gdyby ugryzł mnie jadowity wąż czy niedźwiedź, lub gdy musiałabym wyprodukować mydło czy zbudować szałas). No i chociaż nie mam na co dzień za wiele wspólnego z małymi dziećmi, po lekturze Ognistego krzyża czuję, że w całości ogarniam temat. Naprawdę podobały mi się sugestywne opisy całej skali emocji jakim ulega młoda matka, a także to, że Gabaldon tak obszernie potraktowała temat ojcostwa, nie do końca doceniany przez historycznych powieściopisarzy. Zresztą co tam ojcowie, skoro mamy tak wspaniałego dziadka jak Jamie Fraser. W wersji mocno dojrzałej jest jeszcze bardziej ujmujący. Dosłownie spełnienie wszystkich marzeń każdej kobiety. Założę się, że wśród czytelniczek opisy jego rozczulającego podejścia do wnuka, córki, przybranych synów, wzbudzają więcej entuzjazmu niż relacje z buchającej feromonami alkowy. Oto nowoczesny facet, który jest na tyle pewny swej męskości, że nie waha się odsłonić także bardziej miękkiej strony. Uczcie się panowie:)

Jedynym co mi się tutaj naprawdę nie podobało było ciągłe przeskakiwanie od jednego do drugiego narratora. Często musiałam się sporo nagłowić, nim zgadłam czy to punt widzenia Claire, Rogera czy Brianny. No i muszę też przyznać, że naprawę nie lubię córki Claire i Jamiego. Nic tej dziewczynie nie pasuje, jest humorzasta i irytująca (nie wiem dlaczego, ale musiałam o tym napisać).

Bez względu jednak na wszystko, czekam z niecierpliwością na wiosenną premierę drugiego sezonu Outlandera.

Opublikowano w Książki

Komentarz

  1. A ja zaliczam się do grona – nie znam ;oo Tyle stron opisów! O matko, ja bym nie dała rady! Nie, zdecydowanie nie dla mnie. Dość się namęczyłam z opisami w Ludziach Bezdomnych. ;/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *