Pomiń zawartość →

Chef’s Table: Pastry

Marzenia się spełniają! Nie dość, że pojawiła się kolejna odsłona mojej ulubionej serii, czyli Chef’s Table (to już czwarty sezon), to w dodatku w całości jest ona poświęcona cukiernictwu. Mieliśmy już dwie serie o najlepszych szefach kuchni z całego świata, jedną serię Chef’s Table: France, opowiadającą wyłącznie o francuskich mistrzach chochli i patelni, ale teraz to już przesadzili, dając nam cztery piękne odcinki wyłącznie o deserach! Jedyny mój problem z tą serią, jak się możecie domyślać, polega na tym, że odcinków jest tak mało. Powinno być ze dwadzieścia, a i wtedy nie miałabym dosyć i obejrzałabym w jeden weekend.

Bohaterowie tej serii mają ze sobą wiele wspólnego. W każdym przypadku mamy do czynienia z niebanalnymi, charyzmatycznymi osobowościami, ludźmi szalenie utalentowanymi, ale i wykształconymi, kreatywnymi i pracowitymi, wykazującymi się ponadprzeciętną samodyscypliną. Próżno szukać w tych mistrzach cukiernictwa czegokolwiek upodabniającego ich do zwyczajnych cukierników wyrabiających pączki, drożdżówki, serniki, czy jagodzianki (choć i tych podziwiam na swój sposób). Z nami, prostymi zjadaczami ciastek i czekolady, mają tyle wspólnego, że wszyscy lubimy desery, które jedliśmy od małego w rodzinnym domu, wszyscy lubimy to uczucie wgryzania się w metaforyczną proustowską magdalenkę, przenoszącą nas do kuchni babci i jej wypieków, czy w ciepłe ramiona mamy, z którą ulepiliśmy pierwsze ciasteczka. Bohaterowie nowej odsłony Chef’s Table to poszukiwacze uniwersalnych sposobów na to, by absolutnie każdego, kto przyjdzie do ich lokalu, móc obdarzyć właśnie takimi uczuciami, choć każde z nich robi to na własny sposób.

Najbardziej przypadło mi do gustu podejście bohaterki pierwszego odcinka, Christiny Tosi, pomysłodawczyni i założycielki nowojorskiego przybytku Momofuku Milk Bar. Ta pani jest niesamowita i bardzo bym chciała kiedyś być kimś takim jak ona, tyle że w wersji wegańskiej oczywiście :). Ta mistrzyni cukiernictwa nie ma w sobie cienia pretensjonalności, za to jest prawdziwym wulkanem energii i pomysłów na kolejne zaskakujące desery. Podoba mi się w jej pracy to, że wszystko jest z pozoru takie proste. Ciasta z podstawowych składników, takie, jakie piekła z mamą i ciotkami w dzieciństwie, tyle że podkręcone czymś ekstra, na przykład pokruszonymi płatkami śniadaniowymi czy batonami, każdemu kto wychował się w USA, od razu się kojarzące z domem, przytulnością i pocieszeniem jakie niesie niezdrowe domowe jedzenie. W naszym polskim wydaniu musiałyby to być desery smakiem lub fakturą zbliżone do bloku czekoladowego Bambo, ciepłych lodów, ciasta metrowca czy drożdżowego z rabarbarem. Osobiście połakomiłabym się też na każdy deser choć odrobinę przypominający truskawki ze śmietaną, agrest w słodkiej zalewie ze słoika czy karmelowe szyszki z dmuchanego ryżu. Pamiętacie te cuda?

W podejściu Christiny Tosi urzekło mnie też to, że w głębokim poważaniu ma to, co większość ludzi ceni najbardziej, czyli dekoracje. W jej tortach nie ma frostingu, widać z boku wszystkie pyszne, kolorowe warstwy. Żadnego lukrowanego, malowanego sprejem i udekorowanego marcepanowymi figurkami badziewia (które zwykle smakuje jak wata), za to sto procent swojskości i smaku. Absolutnym hitem tej mistrzyni cukiernictwa są lody o smaku mleka po płatkach, wyglądające zupełnie zwyczajnie, ale uzależniające tak, że każdy, kto ich raz spróbuje, musi wrócić po więcej. Może gdy ja to opisuję, nie brzmi zbyt efektownie, ale zapewniam, że gdy sama Christina pokazuje i opowiada, człowiek naprawdę może się zakochać w pieczeniu :)

Drugim „gwiazdorem” tej serii jest mistrz Jordi Roca, z restauracji znajdującej się w Gironie, w hiszpańskiej Katalonii, którą wielokrotnie największe autorytety gastronomiczne uznawały za najlepszą na świecie. Trzygwiazdkowa El Celler de Can Roca jest prowadzona przez trzech braci Roca, z których jeden jest odpowiedzialny za dania, drugi za wino, a trzeci, najmłodszy Jordi, właśnie za desery. Mistrz deserów opowiada nam historię pokoleniowej tradycji (jak wielu bohaterów serii w patetyczno-heroiczny sposób, który niektórych może śmieszyć, ale mi odpowiada), która zyskuje zupełnie inny wymiar w obliczu jego niedawno przebytej choroby. W następstwie poważnego zapalenia krtani, Jordi Roca praktycznie nie mówi, bardziej szepcze i pokazuje na migi, za to jego głównym kanałem komunikacji stały się właśnie komponowane w restauracji trzygwiazdkowe desery. Koniecznie musicie zobaczyć jak robi przysmak z ziemi (tak z gleby, próchnicy, z brei wykopanej w lesie koło Girony), lody smakujące cygarami oraz jak wygląda jego oddychający, na poważnie ruszający się deser. To już jest inny wymiar gotowania moi drodzy :).

Do pozostałej dwójki mam mniej entuzjastyczny stosunek, choć też im się szacunek należy. Bohaterem drugiego odcinka jest pracujący na Sycylii Corrado Assenza, spadkobierca czteropokoleniowej tradycji wyrabiania deserów z lokalnych składników, który pokaże wam czym jest prawdziwe rzemieślnicze włoskie gelato. Odcinek czwarty natomiast zajmuje się osobą pana Willa Goldfarba, który niemal całą karierę miał pod górę, zbierał mnóstwo negatywnych opinii, dopóki nie zaczął serwować deserów w pierwszej, podającej tylko słodkości, restauracji Room 4 Dessert na Manhattanie. Warto zobaczyć czym skończyła się dla niego nagła sława.

Słodki sens życia

Desery są dla mnie ogromnie ważne, dlatego z tej serii cieszę się szczególnie. O ile nie jestem w stanie poczuć łączności na pewnym poziomie z kucharzami z poprzednich serii, którzy gotowali także z mięsa, o tyle rozumiem cukierników z serii czwartej, gdyż większość z pokazywanych przez nich rzeczy mogę chociaż spróbować zrobić we własnej kuchni z wegańskich składników (a przynajmniej tak się łudzę). Desery łączą ludzi, bo niemal nigdy nie jesteś na tyle wykluczony czy biedny, by nie mieć cukru, mąki czy kakao i ukręcić z tego czegoś dobrego. No chyba, że ktoś się odchudza, bo wtedy pozostaje tylko współczuć. Ja osobiście jestem gotowa codziennie biegać, ćwiczyć z ciężarkami, a nawet nie jeść kolacji, ale deser musi być. Nie byłabym pewno weganką (a na pewno byłoby mi trudniej), gdyby nie pewność, że weganie mają pod dostatkiem słodkości. Nie mam wielu zalet, ale to, że potrafię z przejrzałego banana zrobić pyszne lody, czy z kilku składników muffiny, które znajomi uważają za szczyt luksusu nie wiedząc nawet o tym, że są wegańskie, uważam za swoją super moc. Deser to dla mnie centrum każdego dnia, sygnał, że ciężka robota skończona, obiad ugotowany, wszystko ogarnięte i można wreszcie zaparzyć kawusię i się rozluźnić. Dzięki deserom odczuwam też lepiej zmianę pór roku i kolejne święta. Czym jest Gwiazdka bez sernika (jagielnika), Wielkanoc bez makowca, czy lato bez placka z jagodami? Cieszę się bardzo, że Netflix wreszcie pokazał serię o ludziach, którzy mają podobny stosunek do jedzenia. Może przy kręceniu kolejnej uwzględnią polską mistrzynię, Martę Dymek, która inspiruje polskich wegan do wypiekowych szaleństw. Jej opowieści o buraczanych brownie czy cieście marchewkowym z pewnością spodobałyby się widzom Netflixa.

Opublikowano w Seriale

2 komentarze

  1. Jeep Jeep

    Jak raz nie kocham deserów, ale w pełni podzielam Twój zachwyt Wspaniała seria… nie dokumentów, ale opowieści. O ludziach, marzeniach, pasjach. Jak to jest opowiedziane… subtelnie, nienachalnie, optymistycznie. A zdjęcia? Montaż? Światowa superliga.

  2. Ola Ola

    Dziękuję za komentarz !
    Seria rzeczywiście od lat trzyma najwyższy poziom i mam nadzieję, że czeka nas jeszcze wiele wspaniałych sezonów. Estetyczna uczta :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *