Jeśli choć trochę interesuje was psychoanaliza, historia i baśnie (a mnie interesują bardzo) koniecznie musicie przeczytać Gretel i ciemność. Jest to naprawdę niezwykła opowieść, silnie oddziałująca na psychikę, bo odwołująca się do najbardziej wrażliwej i emocjonalnej części duszy, czyli do naszego wewnętrznego dziecka. Mroczny świat Wiednia z przełomu wieków XIX-go i XX-go czy jeszcze mroczniejsze wydarzenia mające miejsce w Ravensbrück ponad cztery dekady później, ukazana są tu w szczególny sposób, przez pryzmat baśni dla dzieci. Każdy kto zapoznał się z dziełem Bettelheima pt. Cudowne i pożyteczne. O znaczeniu i wartościach baśni z pewnością wie, że opowieści dla najmłodszych to nie żadne niewinne historyjki, a sposób na przekazanie najważniejszych archetypów naszej kultury i oswojenia życiowych traum. Tylko dzięki baśniom takim jak Flecista, Hansel i Gretel czy Jaś i magiczna fasola, głównej bohaterce (a raczej bohaterkom) udaje się jakoś przetrwać koszmar, który stał się jej udziałem. Nie dajcie się jednak zwieźć, to wcale nie jest książka dla dzieci.
KomentarzKategoria: Książki
Współczucie dla ofiar, oburzenie na niesprawiedliwość, niezdrowa ciekawość i chęć poznania nieznanego wycinka historii – wszystko to razem sprawiło, że z dużym zainteresowaniem oddałam się lekturze Jednostki 731 i pomimo męczącego upału skończyłam czytać w jeden dzień. Nie jest to lektura miła, ani rozrywkowa, a jednak bardzo pouczająca i sądzę, że każdy kto (tak jak ja) podziwia japońską kulturę, powinien zapoznać się też z jej mrocznym obliczem prezentowanym w tym tomie. Do wczoraj miałam w głowie wykreowany przez popkulturę obraz Japończyków jako pracowitych i lekko zdziecinniałych pedantów, pragnących przede wszystkim by ich życiem rządził porządek, formy i ściśle określona hierarchia. Teraz jednak ten dobrotliwy obrazek przesłania mi mgła wydarzeń z drugiej wojny światowej i Jednostka 731 będąca symbolem całego diabolicznego zła, do którego rząd japoński nadal nie chce się przyznać. Ostrzegam, że nie jest to książka dla osób o słabych nerwach czy żołądkach, a opisane w niej doświadczenia medyczne mogłyby zawstydzić samego doktora Mengele, gdyż to co robił w Oświęcimiu chwilami blednie przy szatańskich wyczynach doktora Shiro Ishiiego.
SkomentujTrzeba przyznać, że seriale brytyjskie przeżywają obecnie swój renesans. Nigdy jeszcze nie było tak wielu doskonale zrealizowanych i intrygujących fabuł, a na szczególne zainteresowanie zasługują serie kryminalne, bardziej nastrojowe i stylowe, zwyczajnie głębsze niż amerykańskie. Choć po obu stronach Atlantyku królują ekranowe opowieści będące bezpośrednim potomstwem serialu Twin Peaks, to jednak wydaje mi się, że Brytyjczycy mają więcej wyczucia w opowiadaniu historii o cichych, spokojnych, idyllicznych miasteczkach, w których nagle dochodzi do strasznej zbrodni. Wśród tego rodzaju produkcji Broadchurch jest już klasykiem, który doczekał się wersji amerykańskiej (ze zmienionym zakończeniem), a teraz także bardzo dobrej wersji książkowej, do przeczytania której bardzo zachęcam.
SkomentujOfiara 44 to kryminał, który bardzo przypadł mi do gustu, dlatego z wielką chęcią zasiadłam do kontynuacji przygód Lwa Demidowa pt. Tajny referat. Choć druga część nie dorównuje pierwszej pod wieloma względami, uważam, że to i tak świetna książka, zwłaszcza dla niezbyt wymagających czytelników, którzy chcą po prostu zanurzyć się w obcym świecie, przeżyć kilka przygód z rosyjskim Jamesem Bondem, a przy okazji zgłębić nieco historię XX wieku. Ja wyniosłam z lektury sporą wiedzę, której nie dostałam na lekcjach historii w liceum i jestem pewna, że przetrwa ona w mojej głowie znacznie dłużej niż zastrzeżenia dotyczące dość niedbałej konstrukcji fabularnej dzieła. No a jeśli szukacie idealnej alternatywy dla nudnych skandynawskich kryminałów ochładzających gorący wakacyjny klimat, to Tajny referat będzie idealny, ponieważ większość akcji toczy się podczas mroźnej rosyjskiej zimy, a część nawet na miotanej arktycznymi wichrami Kołymie.
SkomentujWydane właśnie przez wydawnictwo Rozpisani.pl wznowienie wspomnień polskiego fotografa to, zwłaszcza dla młodszych czytelników, niepowtarzalna szansa na posmakowanie niezwykłej atmosfery lat 70-tych w USA. Marek Majewski wyjechał z polski jako młody absolwent ASP, który co prawda miał na koncie pewne sukcesy (pracował dla czasopisma Jazz), ale marzyła mu się nieograniczona wolność w amerykańskim stylu. Książka jest zapisem tego, co działo się w jego życiu w latach 1975-85, kiedy to z pomocą wujka udało mu się po długich staraniach przeprowadzić do Kalifornii.
2 komentarzeTa książka to zupełnie coś innego niż biografie, z którymi miałam do czynienia do tej pory. Wydana przez nowe wydawnictwo Rozpisani.pl (ułatwiające self-publishing niezależnym twórcom) opowieść Małgorzaty Stegenki to ogromny zastrzyk pozytywnej energii i motywacji do działania dla każdego, kto zapozna się z losami pewnego niezwykłego pastora z Australii. Nie dla każdego będzie to łatwa lektura, gdyż zarówno bohater biografii, jak i jej autorka, reprezentują bardzo silny chrześcijański punkt widzenia, który dla czytelników takich jak ja może stanowić pewną barierę. Zapewniam jednak, że warto wytrwać w lekturze, gdyż w gruncie rzeczy przesłanie jakie głosi mówca motywacyjny bez rąk i nóg jest uniwersalne.
SkomentujDługo szykowałam się do lektury tej książki i muszę powiedzieć, że nie zawiodła moich oczekiwań. Choć reportaż Magdalenty Rigamonti, w którym przepytuje najbardziej znanego polskiego balsamistę zwłok, jego współpracowników i kursantów, nie ma wielkich pretensji literackich, jednak jest tak ważną lekturą, że poleciłabym ją absolutnie każdemu dorosłemu czytelnikowi. Każdy z nas w końcu zetknie się ze śmiercią i lepiej chyba być przygotowanym na jej bezpośrednie konsekwencje. Nie chodzi mi tylko o to, by być gotowym na pożegnanie z najbliższą osobą, czy o to jak wygląda ludzie ciało w kolejnych dobach po zgonie, ale też o to by wiedzieć jak załatwić najpotrzebniejsze kwestie, pomocne w tym by rozstanie i ostatnia droga zmarłego były jak najmniej bolesne dla jego rodziny. Podobnie jak Adam Ragiel sądzę, że lepiej przemyśleć wszystko zawczasu, zapoznać się z danymi, niż potem, w szoku i żalu, być skazanym na nieudolne i nieuczciwe praktyki domów pogrzebowych. Bez strachu to także lektura rzucająca nowe światło na wartość życia, paradoksalnie przynosząca ukojenie i przywracająca poczucie ładu i kontroli (przynajmniej tak było w moim przypadku).
2 komentarzeBardzo lubię pisarstwo Sary Waters, a już szczególną sympatią darzę Złodziejkę, pierwszą powieść pisarki, którą przeczytałam wiele lat temu (w ogóle pierwszą powieść lesbijską jaką przeczytałam). Była to dla mnie niesamowita przygoda czytelnicza, zwłaszcza, że nie czytałam wcześniej żadnych recenzji i zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Każdy rozdział był niespodzianką, a historyczna fabuła tak mnie wciągnęła, że pochłonęłam cały tom za jednym, całodniowym, posiedzeniem. Z Za ścianą jest podobnie. Porywająca historia romansu dwóch wyjątkowych młodych kobiet, Londyn z 1922 roku i cień potwornej zbrodni. Może nie jest to pisarstwo najwyższych lotów, ale zdecydowanie górna półka. Oprócz walorów rozrywkowych (emocji dostarczają płomienne opisy namiętnych zbliżeń i miłosnych podchodów) jest tu też wiele ważkich kwestii psychologicznych oraz społecznych. Za ścianą to lektura nie tylko przyjemna, ale i bardzo wartościowa.
SkomentujPiotr Milewski, jak tekst na okładce, to autor bestsellerowej Transsyberyjskiej, który wybrał się do Japonii za studenckich czasów, a teraz postanowił opublikować swoje wspomnienia z kilkumiesięcznego pobytu w Kraju Kwitnącej Wiśni oraz z powrotu do zwiedzanych miejsc po trzech latach. Podróż zaczęła się w latem 1999 roku i okupiona byłą wieloma wysiłkami i poświęceniem autora, który dysponował co prawda podstawową wiedzą na temat języka i kultury japońskiej, a także kilkoma kontaktami, ale nie miał za to prawie żadnych środków finansowych, ani też pojęcia o tym jak bardzo uciążliwa jest pogoda na tym egzotycznym archipelagu. Ostrzegam: po kilkunastu stronach dojdziecie do wniosku, że będzie to najciekawsza książka jaką czytaliście o Japonii, ale nim dobrniecie do końca, uznacie, że dawno nie czytaliście czegoś tak nużącego. Moim zdaniem tytuł tomu powinien raczej brzmieć Upał, beton i nuda.
SkomentujDzisiaj coś nietypowego z gatunku fantasy. Signum Sanguinem. Mrok to debiutancka powieść bardzo tajemniczej pisarki o intrygującym pseudonimie Evanna Shamrock. O autorce wiadomo niewiele, co mi się bardzo podoba, gdyż zawsze wolę, by utwór bronił się sam, a nie ukrywał za machiną promocyjną. Z zakładki dowiemy się nieco o zainteresowaniach Evanny, zobaczymy zdjęcie, na którym mógłby być praktycznie każdy (twarz w cieniu, ale malowniczy szkolny mundurek już nasuwa pewne skojarzenia i zapewne o to chodziło) i to tyle. Można by pomyśleć, że to skromność zupełnie niezwykła obecnie, ale młoda pisarka dobrze wie, co robi i do kogo ma trafić, o czym przekonałam się już po lekturze pierwszych rozdziałów Mroku (zapewne część pierwsza większego cyklu).
2 komentarze









