Trzeba przyznać, że seriale brytyjskie przeżywają obecnie swój renesans. Nigdy jeszcze nie było tak wielu doskonale zrealizowanych i intrygujących fabuł, a na szczególne zainteresowanie zasługują serie kryminalne, bardziej nastrojowe i stylowe, zwyczajnie głębsze niż amerykańskie. Choć po obu stronach Atlantyku królują ekranowe opowieści będące bezpośrednim potomstwem serialu Twin Peaks, to jednak wydaje mi się, że Brytyjczycy mają więcej wyczucia w opowiadaniu historii o cichych, spokojnych, idyllicznych miasteczkach, w których nagle dochodzi do strasznej zbrodni. Wśród tego rodzaju produkcji Broadchurch jest już klasykiem, który doczekał się wersji amerykańskiej (ze zmienionym zakończeniem), a teraz także bardzo dobrej wersji książkowej, do przeczytania której bardzo zachęcam.
Zbrodnia w malowniczym kurorcie
Głównym bohaterem powieści kryminalnej (ale też jej telewizyjnego pierwowzoru) nie jest żadna konkretna osoba, ale właśnie tytułowe Broadchurch, mała nadmorska miejscowość wypoczynkowa, w której życie przyspiesza co roku na sześć tygodni krótkiego brytyjskiego lata, kiedy to zjeżdżają się letnicy. Niestety, w opisywanym sezonie raczej nie zjawi się nikt przyjezdny, ponieważ doszło do brutalnego morderstwa, które naprawdę nie zachęca do odwiedzenia tych stron. Na plaży, poniżej stromego klifu, znaleziono o poranku martwego jedenastoletniego chłopca. Każdy go znał w tej niewielkiej społeczności, a prowadzący śledztwo zdają sobie też sprawę z tego, że absolutnie każdy mógłby być sprawcą tej okrutnej zbrodni. Jedynym obcym elementem zjawiającym się w tym czasie w miasteczku jest komisarz Alec Hardy, szorstki szkot z niechlubną przeszłością i na skraju załamania nerwowego, którego w tajemnice Broadchurch wprowadza jego niechętna współpracowniczka, Ellie Miller. Razem, ta dziwnie uzupełniająca się para, dotrze do tak mrocznych i niesamowitych sekretów, jakich nikt by się nie podziewał po pocztówkowo pięknej nadmorskiej mieścinie.
Broadchurch jest jak wszystkie filmowe miasteczka, w których dzieje się coś niezwykłego. Z jednej strony mamy do czynienia z najzwyklejszą, nawet nudną, niewielką społecznością, a z drugiej, w toku śledztwa wychodzą na światło dzienne brzydkie sekrety o większości mieszkańców, czyniąc z tej gromady naprawdę niezwykle oryginalną, mroczną i nieszczęśliwą grupę osób. Komisarz Hardy patrzy na wszystkich jak na podejrzanych, a sierżant Miller co rusz przeciera oczy ze zdumienia, że bliscy jej od lat ludzie mogli skrywać aż takie sekrety. Oprócz wątku śledztwa i pobocznych historii poszczególnych oskarżonych, na plan pierwszy wysuwa się, jakby dla równowagi, motyw żałoby po małym Dannym, rozpacz jego matki Beth i to jak rodzina radzi sobie po tak ogromnym ciosie jakim jest śmierć dziecka. Każdy, kto choć trochę orientuje się w ramówce brytyjskiej telewizji zauważy, że na tle innych seriali kryminalnych, Broadchurch jest prawdziwym klasykiem, a jego książkowa wersja ma szansę powtórzyć ten sukces, konkurując z modnymi (choć jak na mój gust zbyt nudnymi i dziwacznymi) skandynawskimi kryminałami.
Powieść na podstawie serialu? To się może udać
Brałam do ręki Broadchurch z lekkim sceptycyzmem, bo niby co nowego można wnieść do gotowej i skończonej ekranowej opowieści Chrisa Chibnalla, zwłaszcza, że moim zdaniem, wszelkie interpretacje, monologi wewnętrzne czy komentarze nie mają w tym przypadku sensu, gdyż siła tej fabuły tkwi głównie w napięciu wynikającym z milczenia i bardzo oszczędnie okazywanych emocjach budujących grozę codzienności. No i każdy chyba zna bardzo nieudane wersje książkowe filmów i seriali, a mało kto potrafi wymienić te dobre. Na szczęście Broadchurch Erin Kelly zalicza się do tych drugich. Autorka z wielkim szacunkiem podeszła do scenariusza, skrupulatnie dopisując tylko to, co jest niezbędne dla zrozumienia akcji. Nigdzie nie narzuca czytelnikowi swojego zdania czy interpretacji faktów lub dowodów rzeczowych zbieranych przez policję. Dzięki jej umiejętnemu prowadzeniu akcji, czułam się tak, jakbym nie znała tej historii i byłam niemal zaskoczona, gdy wreszcie odkryto mordercę małego Danny’ego. Dlatego też sądzę, że o lekturę mogą pokusić się zarówno fani serialu, jak i osoby, które pierwszy raz słyszą o Broadchurch.
W dwóch kwestiach książka ma przewagę nad serialem. Po pierwsze, pozwala lepiej zrozumieć motywację Aleca Hardy’ego, powoli odkrywając przed nami tajemnicę i skandal związane z jego poprzednim śledztwem. Musze przyznać, że w serialu drażnił mnie bardzo, nie rozumiałam dlaczego zachowuje się jak robot i jest taki opryskliwy. W wersji literackiej miałam dla niego więcej zrozumienia.
Po drugie, powieść odkryła przede mną problemy inne niż brutalne zabójstwo chłopca. Oglądając produkcję telewizyjną skupiałam się głównie na śledztwie, na tym kto zabił i jaki mógł mieć motyw, a czytając zyskałam szerszy kontekst. Nagle okazało się, że ta historia jest także o kobiecości, męskości i seksualności, o byciu w związku, o przyjaźni i lojalności. Bardzo prawdziwe wydają się zwłaszcza fragmenty poświęcone Beth i temu jak rozumie i odczuwa bycie matką. No i oczywiście wszystkie kwestie socjologiczne, ta dynamika małej grupy, są tu przedstawione w wyjątkowo jaskrawym świetle.
Za sprawą powieści Erin Kelly tego lata, podczas wakacyjnych podróży, będę uważniej niż zwykle przypatrywać się małym kurortom i ich mieszkańcom.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego. Na antenie i profilu Radia WL można posłuchać fragmentów tej powieści. Czyta Radosław Krzyżowski.
Komentarze