Obejrzałam sobie to cudo w Dzień kobiet i przyznam, że był to idealny seans na okoliczność celebrowania kobiecej siły (byłoby jeszcze fajniej, gdyby nie siedział obok mnie pijany nastolatek komentujący walory aktorek). Przyznam, że z pierwszej części najlepiej zapamiętałam wcale nie świecące klaty Spartan, a błyskotliwe frazy żony Leonidasa, królowej Gorgo (Lena Headey). Postać ta także pojawia się w Początku imperium, ale najwięcej żeńskiego pierwiastka wnosi postać głównodowodzącej sił perskich przeciw Grekom, tajemniczej i mściwej Artemizji. Podczas gdy dzielny Leonidas gdzieś tam sobie daleko walczy z Kserksesem, Artemizja prowadzi znacznie większe starcie na wodach pod Salaminą i wszystko wskazuje na to, że zetrze siły greckie pod wodzą generała Temistoklesa w drobny mak. Bardzo mi się podoba to, że jako przeciwwaga dla morza testosteronu, pojawiała się postać grana przez mroczną i dziwną Evę Green.
3 komentarzeKategoria: Filmy
Szok, niedowierzanie, rozczarowanie. Od seansu tego filmu kołacze się w mojej głowie tylko jedno pytanie: Czy można było uniknąć tej psychicznej masakry, której poddałam się przecież dobrowolnie, a nawet z wielka ochotą? Niestety muszę stwierdzić, że tak. Nieopacznie wypchałam jakoś z pamięci męki jakie przeżywałam oglądając poprzedni film Jima Jarmuscha, czyli The Limits of Control. Pamiętacie to jeszcze? Tak, to ten o czarnoskórym panu zamawiającym po dwie kawy w osobnych filiżankach, któremu różni dziwni ludzie przynoszą zakodowane wiadomości w pudełkach po zapałkach. Wiem, że trudno to sobie wyobrazić, ale Tylko kochankowie przeżyją jest jeszcze gorszy. Dwa słowa, które najlepiej oddają to co oglądamy na ekranie, to pretensjonalna kupa.
2 komentarzeWłaściwie to opinię o tym filmie, jakie przeczytałam przed jego obejrzeniem okazały się trafne. Niby nikt mnie nie okłamał, bo zaprawdę jest to opowieść o dwójce inteligentnych Amerykanów w dość już dojrzałym wieku, z których każde ma za sobą rozwód, cierpi na syndrom pustego gniazda i próbuje sobie czymś zapełnić pustynię uczuciowego życia. Z tych względów Eve (Julia Louis-Dreyfus) i Albert (James Gandolfini), którzy spotykają się na przyjęciu, decydują się na pierwsze randki, choć zgodnie przyznają, że nie czują do siebie szczególnego pociągu. Zgadza się też to, że z powodu ich wcześniejszych doświadczeń nie jest łatwo zacząć nowy związek, szczególnie, że oboje nie są chętni do kompromisów czy ustępstw. Mamy samo życie, liczne komplikacje i trudne rozmowy z córkami i byłymi małżonkami. Wszystko się zgadza, poza tym, że wszyscy kłamią, że to jest komedia.
Komentarz
Oglądając zapowiedź Nauczycielki, od razu pomyślałam o wspaniałych Notatkach o skandalu z Cate Blanchett i Judi Dench. Jeszcze będąc nauczycielką próbowałam zrozumieć dlaczego filmowy wątek romansu starszej kobiety i nastolatka w szkolnych realiach budzi znacznie więcej emocji niż na przykład filmy o romansie starszego pedagoga i młodej uczennicy. Jest w tych opowieściach jakiś posmak zakazanego owocu, społecznego tabu i to w dodatku przesiąkniętego świadomością, że wszystko co widzimy na ekranie zmierza do nieuchronnej, końcowej katastrofy, bo chyba nie wyobrażamy sobie innego zakończenia niż wielkie bum. W Notatkach o skandalu otrzymaliśmy dogłębne studium kobiecej psychiki. Mogliśmy obserwować początek znajomości, wybuch romansy oraz wielki skandal. W Nauczycielce jest zupełnie inaczej, chociaż niby tematyka ta sama i tak dobrze wszystkim znana.
Ona to dość niecodzienna opowieść poruszająca problem miłości i innych wzajemnych relacji między dwoma osobowościami, z których niekoniecznie każda jest człowiekiem z krwi i kości. Pytanie zadawane przez reżysera Spike’a Jonze’a zdaje się dotyczyć tego, jakie znaczenie ma fizyczność ukochanej czy ukochanego, kiedy z całego serca kochamy jego wnętrze. Oczywiście wiele razy poruszano już ten temat w kinie, ale chyba nigdy twórcy filmowi nie poszli w analizie uczuć aż tak daleko. Nie ma tu jednoznacznych sądów ani opinii, a jedno czego jestem pewna, to mocne wrażenie jakie Ona robi na widzach. Zapewne to właśnie intensywna gra na emocjach sprawiła, że do kina w walentynki pocisną tłumy właśnie na to. Powiem szczerze, że na święto zakochanych osobiście bym nie wybrała właśnie tej melancholijnej projekcji, ale kto by mnie tam słuchał.
KomentarzTytułowy klub to sprytny sposób na obejście amerykańskich przepisów, które na sprzedaż pewnych (akurat bardzo skutecznie spowalniających wirus HIV) leków nie pozwalały. Można je było posiadać, ale tylko do własnych celów, toteż założyciel takiego klubu, główny bohater filmu Ron Woodroof, utrzymywał, że dzieli się lekami nieodpłatnie z członkami swojego zgromadzenia, którzy za owo członkostwo płacili 400$ miesięcznie. Prosta sprawa. Film wcale nie opowiada głównie o walce z AIDS czy też o nietolerancji do osób o odmiennej orientacji seksualnej, ale o absurdzie prawnym, głupocie organizacji i przepisów, przez które osoby walczące o życie nie mogły otrzymywać koniecznej pomocy. Witaj w klubie, jak wiele najlepszych filmów w historii amerykańskiego kina (choć sam się do nich nie zalicza), pokazuje triumf ducha jednostki nad bezdusznym światem oraz charyzmę i motywację jakie zyskujemy w chwili, gdy zdajemy sobie sprawę z własnej kruchości i śmiertelności.
SkomentujZłodziejka książek to bardzo słaba ekranizacja takiej sobie powieści, więc jeśli jesteście fanami jednego lub drugiego, to lepiej dalej nie czytajcie. Moim skromnym zdaniem takie jak to filmiszcza podobać się mogą tylko albo bardzo niewyrobionym czytelnikom, albo bardzo młodym widzom, którzy w kinie szukają głównie łatwych wzruszeń, uniwersalnych prawd i pokrzepiających złotych myśli. Reszcie szczerze odradzam ten morderczo nudny długi seans. Zapewniam, że ten dramat wojenny to niewart ceny biletu sentymentalny gniot, który w dodatku może was naprawdę zirytować, ponieważ po raz kolejny pokazuje się tu jak to sami Niemcy strasznie się namęczyli i nacierpieli w czasie II wojny światowej. Nie dość, że na niemieckiej prowincji było zimno i głodno, to w dodatku nieszczęśni obywatele III Rzeszy mieli utrudniony dostęp do dobrej literatury. No normalnie skandal! Jestem pewna, że szczególnie polscy widzowie będą intensywnie współczuć bohaterom.
SkomentujWszystko wskazywało na to, że Austenland może się stać jednym z moich ulubionych filmów. Opis naprawdę był zachęcający i zapowiedź także. Mamy oto młoda Amerykankę Jane Hayes (w tej roli raczej już nie młoda ale bardzo ładna Keri Russell), która ma absolutnego bzika na punkcie Jane Austen, a szczególnie Dumy i uprzedzenia. Ta nieszczególnie oryginalna pasja przejawia się u kobiety głównie skupowaniem staroświeckich rupieci i dekorowaniem nimi pokoju. Oczywiście Jane pasjami ogląda również pewną (wiadomo którą) ekranizację i marzy intensywnie o poznaniu własnego pana Darcy’ego. No ile można popsuć w takiej fabule?
4 komentarze








