Jeżeli szukacie mrocznego, trochę pokręconego i mało prawdopodobnego kryminału, którego pretensjonalne, zagmatwane dialogi sprawią, że uwierzycie w swoja ponad przeciętną inteligencję, to z czystym sumieniem mogę wam polecić zbierający mnóstwo pozytywnych recenzji brytyjski serial The Shadow Line. Zadowoleni z oglądania będą także fani kultowego The Wire, szukający nowej jakości i czegoś głębszego niż zwykła opowieść o gliniarzach i mafiozach uwikłanych w wielki spisek i wzajemną sieć powiązań. Całej reszcie widzów, czyli tym, którzy liczą na wartką akcję, jakieś napięcie, zrozumienie chociaż części dialogów czy możliwość śledzenia akcji, z głębi serca radzę trzymać się od The Shadow Line z daleka.
Byłam pełna dobrych chęci i naprawdę chciałam, żeby ten serial okazał się kolejnym wielkim hitem brytyjskiej telewizji. Ileż to się namęczyłam zmuszając się do oglądania tego nudziarstwa! Oczywiście na żadnym forum filmowym nie napiszą wam, że to nudy czy że przez większość czasu zdezorientowany widz w ogóle nie wie o co chodzi. W końcu wielki, zaskakujący finał usprawiedliwia chaos poznawczy przez sześć pierwszych odcinków tej liczącej sobie siedem epizodów mini serii.
Historia rozpoczyna się dość tajemniczo od zabójstwa mafijnego bossa. Niby nic specjalnego, w końcu to zawód wysokiego ryzyka, ale nikt się nie spodziewał, że zaraz po wypuszczeniu go z więzienia, ktoś go zastrzeli i to siedzącego na tylnym siedzeniu samochodu (jakoś nieszczególnie się bronił). Sprawie nadaje ważności fakt, że przestępca wyszedł za sprawą królewskiego ułaskawienia, a to już zapowiada jakąś grubszą aferę z udziałem najwyższych szczebli władzy. W rozwiązanie zagadki angażuje się zespół policjantów, którym dowodzi Jonah Gabriel (Chiwetel Ejiofor). I tu sprawa zaczyna się komplikować ponieważ czarnoskóry przystojniak (przy reszcie bladych Anglików wygląda jak atrakcja typowego boysbandu) bardzo dziwnie się zachowuje. Okazuje się szybko (no dobra, tu nic nie dzieje się szybko, niech będzie, że w końcu), że cierpi on na skutek strzelaniny, w której kula, które zabiła jego partnera, utknęła mu w głowie, powodując amnezję (no cóż, to bardzo prawdopodobne, prawda?). Odtąd Gabriel miota się po teatralnie zaaranżowanych pomieszczeniach, próbując rozwikłać zagadkę morderstwa i jednocześnie swojej osobistej tragedii.
Najbardziej mnie w tym wszystkim razi wcale nie bark muzyki czy statystów, co tworzy nienaturalna atmosferę, na którą nieśmiało zwracają uwagę niektórzy widzowie. Najbardziej przeszkadza mi to, że nie mogłam się połapać w sytuacji, ponieważ ci wszyscy dyskutujący ze sobą mafiozi są do siebie podobni jak dwie krople wody (albo jak większość Azjatów widzianych przez Europejczyków). Każdy blady, podstarzały gangster jest tu tak samo groźny, tajemniczy, surowy i męski, i spodziewam się, że taką też atmosferę próbowali stworzyć autorzy tegoż dzieła. W dodatku chłopaki z ferajny rozmawiają ze sobą w irytujący sposób, nie uwzględniający informowania widzów o czymkolwiek. Dialogi nie wyjaśniają i nie ułatwiają niczego. Najwidoczniej miało być skomplikowanie i trudno (co tez zachwalają zachwyceni fani). Do mnie to jednak nie przemawia i wcale nie uważam, że warto znosić podobne dziwactwa dla niespodzianki (wcale nie tak wielkiej) w finale. W dodatku przez to szwankuje budowanie napięcia i jakiegokolwiek dramatyzmu. Jak nie wiem o co chodzi to nie mogę się przecież zżyć z bohaterami. Zamiast intensywnego czekania na kolejne sceny, dreszczu emocji jaki towarzyszył mi na przykład przy The Killing, było tylko znużone wyczekiwanie i odliczanie minut do końca kolejnego długaśnego i oglądanego na raty epizodu. Naprawdę żadna przyjemność. W dodatku scenarzyści tak bardzo starali się by to połączenie skandynawskiego kryminału z CSI wypadło oryginalnie, że z każdej sceny aż trąci sztucznością i totalnym brakiem logiki.
Choć bardzo się starałam, zupełnie nie mogłam polubić, czy choćby odróżnić od siebie nawzajem, bohaterów The Shadow Line, którzy mnie znudzili, wymęczyli i na razie obrzydzili mi ,,fascynujący i mroczny klimat brytyjskich seriali”.
Komentarze