Pomiń zawartość →

Beata Pawlikowska, Blondynka w Japonii

Bardzo ucieszył mnie fakt wydania książki, która jest jakby idealnie skrojona dla mnie. Oto wspaniała podróżniczka Beata Pawlikowska, z którą dzielimy miłość do kotów i niechęć do jedzenia pochodzenia zwierzęcego, pojechała do fascynującej mnie od lat Japonii. To niemal tak, jakbym sama tam była, więc chyba nikt się nie zdziwi, że jestem Blondynką w Japonii wprost zachwycona. Pierwsze rozdziały były dla mnie szokiem, bo do tej pory żyłam marzeniem o emigracji do Kraju Kwitnącej Wiśni, gdzie ludzie są delikatni i uprzejmi, żyją długo i mądrze żywiąc się wyłącznie zdrowym jedzeniem. Sądziłam, że to prawdziwy raj dla roślinożerców znerwicowanych chaosem polskiej rzeczywistości, ale pani Pawlikowska wyprowadziła mnie z błędu. Okazuje się, że Japonia nie jest aż tak różowa jak ją malują (czy jak ładna okładka tej książki), ale naprawdę cieszę się, że moje złudzenia zostały rozwiane.

W kraju zmęczonych sardynkoludzi

Na początku wypada wyjaśnić, że ta książka nie jest typowym poradnikiem jak zwiedzać Japonię, ani tym bardziej rozprawą antropologiczną na temat azjatyckich cudów i dziwów. Mnie osobiście bardzo cieszy to, że do mych rąk nie trafiła po raz kolejny książka, w której autor po raz setny zachwycałby się wypasionymi toaletami przypominającymi statki kosmiczne, dziwiłby się temu, że wszystko można kupić w automacie (tak, sławne damskie gaciorki też) i podziwiałby punktualność tokijskich pociągów. Oczywiście, tutaj też to znajdziecie, ale nie jest to centrum rozważań podróżniczki, która opowieści o Japonii postanowiła nadać bardzo osobisty ton.

Beata Pawlikowska przybywa do Kraju Kwitnącej Wiśni pełna optymistycznych wizji, które co chwila rozpływają się pod wypływam już nie tak pięknej japońskiej rzeczywistości. Pociąg jest punktualny, ale co z tego, skoro gdy zdarza się awaria, zostaje zupełnie zapomniany. Poza tym przyjemność podróżowania w ścisku upchanych na siłę ludzi jest raczej wątpliwa. Co z tego, że jesteśmy w kraju słynącym ze zdrowego jedzenia i pysznej zielonej herbaty, skoro nie można tych rzeczy zakosztować poza domowym zaciszem, przez co podróżnicy są skazani na bardzo niezdrowe mięsne fast foody i kawę. Zadziwień jest w tej książce znacznie więcej, ale w narracji dominują trzy podstawowe, czyli wrogość w stosunku do obcych, depresyjny pęd stadny i brak higieny życia.

Jeśli chodzi o wrogość do obcych, to przejawia się ona w najgorszy z możliwych bo pasywny sposób. W głowie się na przykład nie mieści, że Japończycy, słynący w świecie ze swej pracowitości i inteligencji, nie chcą lub nie mogą nauczyć się angielskiego na tyle, by móc się porozumieć z licznymi turystami przybywającymi do ich kraju. Sam widok kogoś wysokiego i o jasnych włosach wprowadza restauratorów czy pracowników hotelu w konsternację, a co najdziwniejsze, nawet jeśli wiedzą, o co nam chodzi, nie pomogą. Za najbardziej oburzające uważam to, że ich przekaz jest jasny co do tego, kto ponosi winę za taką niedogodną sytuację. To przybysz jest nietaktowny, zmuszając Japończyka do niewygodnej konfrontacji, której ten sobie nie życzy. No skandal!

Stadność, szarość, jednakowość Japończyków, z których najwidoczniej czerpią siłę jako społeczeństwo, najlepiej widać w ich stosunku do pracy zarobkowej.

„Jest jedynie przywiązanie do firmy, wrodzone poczucie powinności i instynktowna gotowość do wykonywania wszystkich poleceń przełożonego, bez zadawania zbędnych pytań, bez kwestionowania słuszności tych poleceń i bez sugerowania, że istnieje inny – lepszy, szybszy, bardziej skuteczny sposób żeby zachować się w danej sytuacji albo rozwiązać dany problem”.

Żadnej oryginalności czy wyjątkowości, żadnych dziwnych pomysłów tylko ciężka pedantyczna praca, a w życiu prywatnym niewychylanie się i robienie wszystkiego według ustalonego porządku. Liczy się dobro ogółu, a nie jakieś takie zachodnie wymysły jak osobiste szczęście. Efekt takiego stylu życia to oczywiście przemęczenie, depresja, zanik więzi emocjonalnych w rodzinach oraz bardzo duży odsetek samobójstw, szczególnie wśród salarymanów, czyli panów z korporacji, którzy żyją i oddychają tylko dla firmy. Nie trudno się domyślić co się dzieje z ludźmi, którzy chcą zrobić coś inaczej lub zwyczajnie nie dają rady. Lądują na marginesie społeczeństwa, zupełnie odizolowani i praktycznie martwi (czyli stają się typowymi bohaterami powieści Murakamiego).

No i ten straszny brak higieny życia, czyli zupełny zanik starań o to by być zdrowym fizycznie i duchowo (za to jeśli chodzi o czystość domów, a już szczególnie toalet, to wszystko jest na medal). Ducha zabija przymus uniżoności i usłużności w stosunku do szefa i każdego, kto jest wyżej na drabinie społecznej, a do tego często pozbawiona sensu i wykańczająca praca. Ciało niszczone jest przez brak snu i odpoczynku (bo trzeba pracować), a przede wszystkim przez niezdrowe jedzenie. Autorce tylko raz udało się wypić dobrą zieloną herbatę, a z wegańskich rzeczy trafił się tylko jakiś ziemniak gotowany w wodzie po parówkach. Reszta to mięsne dania (czyli tłuszcz i niezdrowe białko), obficie polewane sosem sojowym z wszechobecnym glutaminianem sodu. Podejrzewam, że w domowych zaciszach Japończycy jedzą trochę lepiej, ale to co opisuje Beata Pawlikowska jeśli chodzi o street food i restauracje, to zdrowotna katastrofa.

Oczywiście, w Polsce nie jest lepiej. Ludzie też są niezdrowi i zestresowani, a wegetarianizm i weganizm postrzegane są jako fanaberia, ale dostęp do zdrowych produktów nie jest aż tak utrudniony. No i nie wyobrażam sobie by w polskiej restauracji kelner udawał, że nie widzi obcokrajowca mówiącego po angielsku. A swoją drogą to żałuję, że tak jak autorka, nie spisywałam na bieżąco relacji z poszukiwań wegańskiego jedzenia w podróży (duży słoik masła orzechowego to podstawa podczas dłuższych wycieczek:).

„Zaakceptowałam fakt, że Japonia jest najbardziej mięsnym krajem, jaki znam, gdzie praktycznie nie istnieje jedzenie wegetariańskie, ponieważ procent wegetarian jest tak znikomy, że nie warto dla mnich tworzyć sieci produktów ani jadłodajni”.

Przed podróżą

Jeżeli mimo wszystko będziecie chcieli wybrać się do Japonii, choćby po to by zobaczyć na własne oczy święte jelenie, tysiące kwitnących drzewek wiśni czy by popatrzeć na małpy kąpiące się w górskich ciepłych źródłach, to Blondynka w Japonii bardzo wam się przyda. Nie tylko możecie za pomocą aplikacji Tap2C obejrzeć mnóstwo zdjęć i filmików z prywatnych zbiorów podróżniczki, ale także skorzystać z licznych porad praktycznych. Beata Pawlikowska podpowie jak zarezerwować hotel, gdzie kupić bilety kolejowe lub jak czytać japońskie prognozy pogody. Oczywiście nie zabrakło tu także listy najbardziej potrzebnych w podróży japońskich słów i zwrotów, bez których tracimy zupełnie szansę, że potraktują nas w Japonii poważnie.

Na koniec dodam tylko, że obserwacje autorki dotyczące Japonii, pokrywają się paradoksalnie z tym, co obserwuję też w Polsce. Robienie wszystkiego tak jak inni i skupianie się na materialnej stronie życia nie są nam znowu aż tak obce. Za najbardziej odkrywczy pod tym względem uważam fragment poświęcony byciu zbędnym w swojej pracy:

„Wprowadzili nieznane chyba w innych częściach świata pojęcie ,,pozornego stanowiska pracy”. Oficjalnie oczywiście nie ma takie nazwy, a zjawisko jest raczej ukrywane. Ale jeśli chcesz się pozbyć niechcianego pracownika – a nie chcesz płacić mu odprawy – wystarczy skazać go na wygnanie”.

Taki pracownik jest stopniowo izolowany od reszty zespołu i nie daje mu się nic do roboty, przez co zaczyna czuć się wyobcowany i niechciany, i sam odchodzi. ,,Pozorowane stanowisko pracy”, czyli taki scenariusz rodem z powieści Z pokorą i uniżeniem Amelie Nothomb, dosłownie zabija duszę. Wiem coś o ty, bo mnie się pozbyto w taki właśnie sposób, co jest moim prywatnym dowodem na to, że Polacy i Japończycy mają ze sobą bardzo dużo wspólnego.

Jeśli ktoś chce przeczytać kolejną przesłodzoną laurkę poświęconą gejszom, samurajom i ogródkom zen, to niech sięgnie lepiej po inną pozycję, ale jeśli jesteście zainteresowani tym, jak w tym niezwykłym kraju jest naprawdę, to się nie zawiedziecie.

blondynka-w-japonii-3d

Dane wydawnicze:

Autor: Beata Pawlikowska, tytuł: „Blondynka w Japonii”, Edipresse Książki, ISBN 9788379454273, cena: 39,90 zł, oprawa: twarda, format: 150 mm x 210 mm, liczba stron: 376, data premiery: 12 października 2016 r.

Opublikowano w Japonia Książki

9 komentarzy

  1. Co takiego?…
    Szczerze pisząc, po przeczytaniu tej recenzji nabrałam wątpliwości, czy autorka w ogóle była w Japonii. Nie wygląda. Ja oczywiście rozumiem, że każdy przywozi z podróży własne wrażenia, ale twierdzenie, że Japonia to mięsny kraj, to jakaś piramidalna bzdura – przez 2 tygodnie pobytu tam ani razu mięsa nie miałam w ustach (z wyjątkiem rybiego) – ich kuchnia jest niesamowicie bogata i trzeba bardzo się starać, by tego nie zauważyć. Poza tym nawet supermarketowe onigiri występują w wersjach z samymi warzywami. Jeśli autorka miała problem z dostępnością zielonej herbaty, to tym bardziej nie wiem, gdzie trafiła – matcha w Japonii jest wszędzie, nawet w skromnych pokojach hotelowych, o dodawaniu jej do lodów i drinków nie wspomnę. Liściaste rodzaje czy moja ukochana ryżowa też są dostępne w praktycznie każdej knajpie.
    Tak, gaijinów traktuje się z dystansem, a Japończycy że względu na ogromne trudności z wymową nie chcą mówić po angielsku – ale da się porozumieć i nie zdarzyło mi się, by ktoś mnie zignorował albo odmawiał mi pomocy; czasami wzywał kolegów, jeśli nie mogliśmy się dogadać, ale niechęci nie zauważyłam. Nie twierdzę, że się nie zdarza, bo japońska mentalność jest dramatycznie inna od europejskiej, ale przedstawianie zjawiska w tak ponurym świetle uważam za krzywdzące. Japończycy nie są narodem wrogim. Są narodem, który przez setki lat żył w całkowitej izolacji i to nadal w nich tkwi, ale potrafią być bardzo ciekawi przybyszów.
    Jeśli idzie o stadność i jednakowość, to owszem, widok setek ubranych w ciemne garnitury sararimanów pędzących rano przez dworce jest osobliwy. Ale dla równowagi mamy nieprawdopodobnie odjechane Harajuku girls i geeków z Akihabary. Jeśli autorka książki tego nie zauważyła, to albo pisała pod tezę, albo była w Japonii przez pół godziny. Przepraszam, że tak pojechałam, ale do zawartości merytorycznej publikacji Pawlikowskiej od dawna mam zastrzeżenia, a to, co przeczytałam, po prostu mnie wzburzyło.

  2. Ola Ola

    Dziękuję za obszerny i pełen pasji komentarz, z którym jednak nie do końca się zgadzam.
    Ja tam autorce wierzę, zarówno w to, że w Japonii w ogóle była (są zdjęcia i filmiki), jak i w to, że trudno jej było zdobyć coś bezmięsnego. Przypominam, że ryba to też mięso i w moim odczuciu zjadanie tuńczyka czy makreli nie różni się za bardzo pod względem moralnym i zdrowotnym od jedzenia wieprzowiny. Nawet jeśli wykluczy się mięso (jakiekolwiek) to jednak pozostają produkty pochodzenia zwierzęcego, których weganie nie uznają, czyli na przykład wszechobecne jajka czy majonez, często dodawany nawet do warzywnego sushi. No i jeszcze kwestia gotowania roślin w mięsnym wywarze, te wszystkie sosy i zupy warzywne, będące tak na prawdę rosołem. Sama miałam wiele razy podobne problemy co autorka ze znalezieniem czegoś zjadliwego i w tej kwestii ją doskonale rozumiem.
    Jeśli zaś chodzi o resztę, to nie wiedzę niczego niewłaściwego w tym, że Beata Pawlikowska pisze o swoim prywatnym, subiektywnym doświadczeniu Japonii. To jej książka i ma do tego prawo. Zwiedzała Japonię na własną rękę, bez przewodnika, i może też dlatego miała większe problemy z komunikacją, czy ze znalezieniem sklepów i restauracji.
    Jeśli zaś chodzi o przemocowość to nie dziwi mnie to zupełnie, a obraz naszkicowany w tym przewodniku wydaje się jak najbardziej wiarygodny. Gdyby nie byli tak nastawieni, to skąd by się brała ta cała depresja i samobójstwa? A ten milion młodych ludzi zamkniętych w pokoju i odmawiających uczestnictwa w życiu społecznym? Zdrowe i szczęśliwe społeczności nie uciekają masowo w wirtualną rzeczywistości i nie fundują sobie biletu w jedną stronę do Lasu Samobójców.
    Zresztą pani Pawlikowska nie jest jedyną osobą, która zauważyła ciemną stronę japońskiej kultury. Cały Murakami jest o tym jak bardzo nieszczęśliwi i pogubieni są to ludzie. A jeśli chodzi o stosunek do obcych, to naprawdę polecam film i książkę Z pokorą i uniżeniem.

  3. Tak, znam książkę Nothomb, moja fascynacja Japonią i Dalekim Wschodem ciągnie się od jakichś 16 lat. I nie twierdzę, że japońska kultura nie ma ciemnej strony, bo ma. Ale przekaz tak jednoznacznie negatywny jest dla mnie nierzetelny. Nie bronię autorce prawa do subiektywnej oceny, ale dziennikarz powinien przynajmniej starać się pokazywać różne strony medalu – a one są, bo jak mówię, osobiście mam miłe doświadczenia z Japończykami i zdążyłam zauważyć, że wiele stereotypów o tym kraju to zwykłe mrzonki. Też zwiedzałam Japonię na własną rękę, poleciałam tam zupełnie sama. Natomiast ubolewanie na niedobory wegańskiego jedzenia jest po prostu najnormalniej w świecie bzdurą, i tego będę się trzymać, bo chodzi o kraj, w którym podstawą kuchni jest soja, ryż i wodorosty. Nawet nie to całe sushi (które nader często też zawiera raczej warzywa niż ryby), prędzej miso. Nigdy nie uważałam Pawlikowskiej za fachową dziennikarkę podróżniczą, ale w tym akurat przypadku nie tylko moja opinia jest miażdżąca.

  4. Właśnie wróciłam z krótkiego, bo tygodniowego pobytu w Japonii ( Tokio i Nikko ). Na swoje nieszczęście przed wylotem zaopatrzyłam się w to pożal się Boże „dzieło” i już na pokładzie samolotu zatopiłam się w stek bzdur (jak się potem okazało ) wypisywanych przez autorkę.
    1) j. angielski: bez problemu można porozumieć się w recepcji hotelowej czy informacji turystycznej. Wytłumaczą, napiszą na kartce, dadzą niezbędne ulotki. W kawiarniach, restauracjach sklepach nawet jeśli ten angielski kuleje starają się jak mogą ( nawet na migi :)) aby turysta zrozumiał i otrzymał to czego chce. Przykład szukałam na bazarku trzepaczki do rozmieszania zielonej herbaty w proszku, a ponieważ mój angielski ( w przeciwieństwie do męża z którym podróżowałam to nawet nie ” Kali jeść”) powiedziałam tylko Green Tee macza shaker i wykonałam gest ubijania trzepaczką jajek. Sprzedawczyni na karteczce zgrabnie narysowała przedmiot mojego pożądania i obok napisała nazwę japońską w alfabecie łacińskim przepraszając że takiego nie posiada. Kupiłam 2 uliczki dalej :). Nawet w toalecie cesarskich ogrodów zostałam zagadnięta uprzejmie przez Japonkę skąd jestem i na jak długo ( Ja – również blondynka lecz chyba nieci bardziej rozgarnięta). Pani zachwycała się Chopinem ale niewiele rozumiejąc pozostało mi ” I’ m small speak English. Sorry” :)
    2) uprzejmość : nikt nie zlekceważy poszukującego pomocy turysty, nawet (jedyny jakiego widzieliśmy) żul na stacji kolejowej pomagał nam kupić w automacie bilety do Narity. Gdy stoisz z mapą i niepewnie się rozglądasz zaraz znajdzie się ktoś uczynny aby Ci pomóc. Coś tam po japońsku powiedzą i pokażą kierunek ręką.
    3) jedzenie wegańskie : nie ma większego problemu z zamówieniem w knajpce ryżu i zupy miso, smażone lub świeże tofu oraz zestawu sałatek. Nawet tam gdzie są gotowe zestawy można osobno zamówić przeze mnie wspomniane. Dodatkowo sushi z omletem ( tylko w Japonii) bez ryb i mięsa. W każdym sklepie sieciówek Lawsona (obecnych prawie na każdej ulicy) i innych można kupić na wynos zestaw wegańskich sałatek z tofu, pomarańcze jabłka i inne owoce na sztuki, podobnie jak w zwykłych marketach których sporo widziałam w centrum miasta.
    4) banany w workach : autorka chyba nigdy nie robiła zakupów w polskich supermarketach ( Lidl, Biedronka) gdzie banany są w kartonach zawinięte w folie i całe mokre od wilgoci. Pewnie nie widziała również plantacji przeznaczonej na eksport gdzie już na drzewie owijane są w niebieskie worki zanim dojrzeją. I nie łudźmy się że trafiają na europejski rynek samolotami by Beata Pawlikowska mogła je świeże zjeść. Płyną na statkach tygodniami spryskane konserwantami aby cało dotarły do celu. Zadziwiająca naiwność u tak światowej osoby.
    5) zielona herbata : bez najmniejszego problemu do dostania w każdej restauracji oczywiście obok tej z morskich wodorostów przytoczonej w książce. Ponieważ nie piję kawy i od wielu lat jestem wielką fanką zielonych herbat piszę to z pełną
    odpowiedzialnością. Jedyne miejsce gdzie nie mogłam się jej napić ze względu na dodatek mleka którego mój organizm nie toleruje to Starbuks na Shibuya w Tokio.
    6) kwitnienie wiśni: Japończycy są bardzo zorganizowani i na stronie http://www.japan-guide.com/sakura/ podane są dokładne daty i miejsca gdzie one kwitną. Aż dziw, że autorka jedzie na jakieś totalne odludzie i nie sprawdza czy to właściwy moment. Równie dobrze mogłaby wybrać się tam w październiku.
    7) kapcie w hotelu : nie tylko dla wygody Japończyków. Dla wygody wszystkich strudzonych całodniową wędrówką turystów:)
    8) sos sojowy: też go nie toleruję i nie ma z tym problemu, bo w większości restauracji podawany jest osobno
    …… Tak mogłabym polemizować bez końca. Chyba jedyna zaleta tej książki to połączenie z aplikacją na której można oglądać filmy, czego jeszcze nie sprawdziłam. Olbrzymią wadą publikacji oprócz samej treści, jest niskiej jakości forma przekazu. Natrętne powtórzenia, błędy stylistyczne, nadmierna wydumana interpunkcja dolewają oliwy do ognia. Mimo całej sympatii jaką mam dla Beata Pawikowskiej to szkoda, wielka szkoda że tego typu literatura ukazuje się na rynku. Ale jak to w piosence Jerzego Stuhra śpiewać/pisać każdy może :( Na szczęście zachwycona Japonią gorąco polecam wszystkim wyprawę do tego jakże odmiennego ale cudownego kraju, gdzie tradycja przeplata się z nowoczesnością i każdy znajdzie coś pięknego.
    Pozdrawiam wszystkich którzy mieli cierpliwość przeczytać moje może nieco przydługie wywody :)

    • Pak Pak

      Zgadzam się z Panią! Bardzo długo mieszkałem w Japonii i jestem w szoku, że ktoś kto jest jedynie podróżnikiem (i nie był tam nawet roku!!)wydaje książkę o Japonii – podkreślam jedynie będąc turystą-czyli maksymalnie mogła być 3 miesiące a zakładam, że nawet nie! -i do tego nie znając języka !!!!- mogła ograniczyć się do napisania przewodnika, ale oczywiście nie ma to jak poczuć, że wszystko się wie i wydać książkę! To nie jest Japonia, którą znam – zakładam więc, że pech spotkał Panią i powstała książka o kraju Ja-po-nia, oczami Pani Pawlikowskiej- reasumując zalecam kolejną podróż na rok czasu i wydaje drugiej części. Nie miałem na myśli, że Panią Pawlikowską obrazić, ale jako osoba tam długo mieszkająca nie pozwolę na nie prawdziwe informację dotyczące pięknego kraju.

      • Ola Ola

        Myślę, że nieprzychylne reakcje na tę książkę wynikają z tego, że traktujemy ją jak typowy, obiektywnie napisany przewodnik (w którym autor twierdzi, że jest tak, a nie inaczej). Tymczasem autorka nie ukrywa, że jest to jej własna, osobista, bardzo subiektywna relacja z dość krótkiej podróży do Japonii. Odebrała ją tak, jak odebrała i ma prawo to opisać. A że widzi w Japonii więcej minusów niż plusów, to już zupełnie inna sprawa.

  5. Ola Ola

    Serdecznie dziękuję za ten obszerny i bardzo ciekawy wpis, który mnie podbudował i na nowo rozbudził marzenie by polecieć do Japonii i samej się przekonać jak trudno lub jak łatwo jest weganom w Kraju Kwitnącej Wiśni.
    Nie sądzę, by pani Pawlikowska miała złe intencje pisząc swoją książkę. Opisała po prostu co ją spotkało i jak to odebrała. Może zwyczajnie miała pecha i trafiła na niezbyt uprzejme czy pomocne osoby. Miałam podobnie w Paryżu, z którego wróciłam zdegustowana warunkami higienicznymi i przekonana o tym, że wszyscy kelnerzy i sprzedawcy mnie tam nienawidzą, gdy tymczasem większość osób jest miastem zachwycona. Pomimo dość specyficznego stylu, który nie wszystkim się podoba, cenię tę książkę za zupełnie inny obraz Japonii niż ten pokazywany najczęściej w filmie i literaturze. Mam jednak nadzieję, że, gdy mi samej przyjdzie zmierzyć się z tokijskim wyzwaniem, doświadczę mniejszych trudności i większej życzliwości :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *