Pomiń zawartość →

Moje wrażenia po drugim sezonie Outlandera (spoilery)

Wow! Oni to potrafią robić seriale! Jestem świadoma tego, że romansowa tematyka Outlandera, a właściwie Outlanderki, nie musi się wszystkim podobać, szczególnie, że jest przemieszana z poważną tematyką historyczną i z motywami fantasy związanymi z podróżami w czasie. Nikt jednak nie może twierdzić, że serial jest źle zrobiony. Szczególnie drugi sezon to prawdziwa estetyczna uczta dla oka. Ta produkcja bardzo wysoko zawiesza poprzeczkę innym romansom historycznym, takim jak tandetny i nudny Poldark.

Drugi sezon jest wyraźnie podzielony na dwie części, związane z miejscem akcji (jak mi się to podoba, że każdy tom jest gdzie indziej osadzony!). Pierwsze odcinki pokazują życie Claire i Jamiego w Paryżu, dokąd przyjechali po tym, jak Black Jack niemal nie zniszczył naszego sympatycznego rudzielca, i to zarówno fizycznie, jak i psychicznie (zboczeniec jeden). Ale nie tylko spokojne małżeńskie życie i kurowanie zdrowia zajmie tu Fraserów na dłużej. Nasza zaradna para nie zrezygnowała jeszcze z planów powstrzymania zagłady szkockich klanów, która według dwudziestowiecznej wiedzy Caire ma się wydarzyć w 1745 roku podczas bitwy pod Culloden. By nie dopuścić do strasznego pogromu jakobitów, Claire i Jamie dokonują w Paryżu prawdziwych cudów. Węszą, szpiegują, spiskują, czarują, a nawet dochodzi do dość niezręcznego spółkowania z francuskim królem Ludwikiem XV. Czego się nie robi dla uratowania ojczyzny.

W parze z politycznymi szaradami, pojawiają się też małżeńskie kłopoty. Równie często jak do gorących scen w sypiali, dochodzi do płomiennych kłótni. A to wszystko podczas gdy Claire jest w zaawansowanej ciąży, nie rezygnując do tego z pracy zawodowej jako uzdrowicielka. Oj dużo się dzieje i aż dziw bierze, że udało się tyle wątków upchać do tych kilku odcinków.

Druga część serii toczy się w Szkocji. Jamie towarzyszy księciu Karolowi Stuartowi w przygotowaniach do wielkiego powstania. Znowu wracamy do zgrzebnych strojów, spania w namiotach i wszechobecnego błocka. Do samego finału widzowie, którzy nie czytali książek, będą trzymani w napięciu, czy też uda się powstrzymać rzeź, czy nie i co się stanie z ciężarną po raz drugi podróżniczką w czasie.

Przełożenie tak obszernej i przebogatej prozy na język małego ekranu to nie jest łatwe zadanie. Konieczne są skróty czy wręcz logiczna akrobatyka w czymś co od początku za bardzo logiczne czy realistyczne nie było, ale mam wrażenie, że twórcy serialu naprawdę się popisali. Najbardziej podobało mi się chyba to, że całość połączono umieszczoną w dwudziestym wieku klamrą fabularną. Sceny z przyszłości są w pierwszym odcinku, zapominamy nieco o nich podczas oglądania całej reszty, a potem znowu zaglądamy do Szkocji niemal z naszej współczesności. Znakomicie to odświeża całą opowieść.

Kolejnym aspektem, na który zwróciłam uwagę, jest warstwa wizualna i dźwiękowa. Może i są na świecie tacy wybredni widzowie, na których nie robią wrażenia romantyczne krajobrazy zielonej Szkocji, albo nie zachwycają ich specjalnie damy w barwnych osiemnastowiecznych sukniach przechadzające się po pałacowych wnętrzach, ale ja tam lubię takie lekko kiczowate tematy. Claire wreszcie zyskuje odpowiednią oprawę dla swej urody, a i Jamiemu jako eleganckiemu dworzaninowi niczego nie brakuje:).

Jeśli zaś chodzi o muzykę, to ta sama znakomita czołówka z pierwszego sezonu została zaprezentowana w dwóch nowych wersjach. W pierwszych odcinkach wokalistka śpiewa po francusku (i bardzo się wczuwa), a w drugiej pobrzmiewają wojenne werble. Niby drobiazg, a prawdziwych fanów naprawdę cieszy.

Prócz tego wszystkiego, drugi sezon przynosi także sporo nowych postaci, takich jak znakomicie zagrany przez Andrew Gromera, prześmieszny i tragiczny Karol Stuart, czy mały zawadiaka Fergus (Roman Berrux). No i nie zapominajmy na koniec o największej frajdzie. Po tylu miesiącach czekania dane nam było zobaczyć w finale serii kto zagra Briannę (Sophie Skelton) i Rogera (Richard Rawkin). Może zachwytów jeszcze nie ma, ale oboje pasują do roli i wydają się w porządku. Zobaczymy jak się sprawa rozwinie, gdy dotrą do dzikich amerykańskich ostępów.

Jakby nie było, Outlander trzyma poziom i to chyba jedyny pokazywany teraz romans historyczny, który można oglądać bez żenady.

Opublikowano w Seriale

2 komentarze

  1. Agata Agata

    Pod Twoją recenzją podpisuję się obiema rękami :-) W sprawie Poldarka też.

    • Ola Ola

      Bardzo się cieszę, że nie tylko ja śledzę przebieg szkockiego historycznego fantasy. A tym Poldarkiem sprawiłaś mi dużą radość ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *