Pomiń zawartość →

Weganie kontra reszta świata

Od jakiegoś czasu myślę o tym, żeby założyć nowego bloga, poświęconego tylko sprawom wegetariańsko-wegańskim, zdrowiu, ekologii i zwierzętom. Sądzę, że dobrze byłoby rozdzielić standardowe notki o książkach i filmach od wpisów bardziej subiektywnych, osobistych, praktycznych i takich z życia. Problem mam tylko z nazwą, więc jeśli przychodzi wam coś ciekawego do głowy, to piszcie w komentarzach :)

A tymczasem podejmuję temat, który jest niemal tak ważny, jak wybór odpowiednich składników odżywczych, a mianowicie to, jak świeżo upieczeni weganie i wegetarianie mogą sobie poradzić z mięsożercami. Z doświadczenia bowiem wiem, że podjęcie decyzji o zdrowym roślinnym odżywianiu to jedno, a radzenie sobie ze złośliwościami i namowami rodziny i przyjaciół, to coś zupełnie innego. Jeśli zatem nie wiecie jak przeżyć jako weganie kolejne tradycyjne polskie święto, wkurzają was zachęty przyjaciół, podsuwających wam lody czy kiełbaski pod nos, albo jesteście ciekawi, jakie najdziwniejsze komentarze na temat niejedzenia mięsa usłyszałam do tej pory, to zachęcam do lektury tego wpisu.

To nawet zupki nie zjesz…?

Dom rodzinny to prawdziwe pole minowe początkującego roślinożercy. Niby wszystko powinno być w porządku, liczymy na to, że rodzina (która przecież nas kocha) przyjmie z radością fakt, że w trosce o nasze zdrowie i dobro zwierząt, rezygnujemy z mięsa i nabiału. Niestety, bardzo rzadko tak jest. I tu najważniejsze, z czego na początek musimy sobie zdać sprawę. Otóż to, że ty nie jesz mięsa, jest wyrzutem, oskarżeniem, zniewagą w oczach innych oraz próbą zagrożenia ich stylowi życia. To nielogiczne, dziwne i niezdrowe, ale bardzo często (nie mówię, że zawsze, gdyż nie znam wszystkich rodzin wszystkich wegan w Polsce) rodzina stawia wyjątkowo silny opór. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że podświadomie nasi bliscy wiedzą, że ich dieta nie jest najlepsza, cierpią na choroby, nad którymi najłatwiej jest pracować na talerzu, ale tego nie robią z przyzwyczajenia, braku informacji, ze strachu lub (i to najczęściej) z przekonania, że tradycyjna domowa dieta jest najlepsza. Tak zostali wychowani, tak żyją od kilkudziesięciu lat i nie mają ochoty tego zmieniać. Do tego, jeśli pochodzą ze wsi lub pamiętają czasy, gdy nie wszystko było na półkach w sklepie, mięso i nabiał, ukręcanie łba kurze na rosół czy jesienne świniobicie będą się im kojarzyły z dostatkiem i przyjemnością. Co zatem w tym dziwnego, że w czasach gdy mięso i nabiał są relatywnie tanie i dostępne całodobowo, chcą sobie fundować świąteczną ucztę codziennie?:(

Z takim nastawianiem zaczynają się zwykle zakusy i podchody na roślinożercę. Od jawnych kpin, wspominania o tym, że marchewki też cierpią wyrywane z ziemi, do nazywania nas królikami. Czasem przechodzimy w awantury i agresję słowną, bo „młody wydziwia i cuduje, a ja się tyle narobiłam przy kuchni, żeby mu kotleciki i bigos zrobić”. Czasem są też kłamstwa, że niby w naleśniczkach nie ma żadnych jajek, w zupie śmietany, a tak w ogóle to „nic nie jest na kościach i co ty tam tak wąchasz”. Najgorszy jest jednak szantaż emocjonalny, bo kto odmówi babci, mamie lub ciociu, patrzącej na was oczami kota ze Shreka i pytającej czy nawet zupki nie zjesz. To właśnie przez takie małe szantaże długo nie byłam w pełni wegańska. Nie umiałam się przeciwstawić rodzinie i raz na miesiąc trochę tej przysłowiowej zupki zjadłam.

Co zatem robić?

Po pierwsze NIE BĄDŹ WEGEŚWIREM

Nie tłumacz się przy każdej okazji, nie pokazuj filmów z rzeźni i nie wygłaszaj wykładów na temat globalnego ocieplenia. To tylko rozsierdzi mięsożercę. Wystarczy odpowiadać konkretnie na pytania, gdy te się pojawią i oddziaływać dobrym przykładem. Zamiast współczucia do zwierząt hodowlanych (którym raczej rodziny nie zarazisz) epatuj zdrowiem i chwal się znakomitą formą na diecie wegańskiej. Zapytany, mów, że robisz to przede wszystkim dla zdrowia, bo taka samolubna motywacja jest łatwo rozumiana przez wszystkich (mówię z doświadczenia). A tak w ogóle to dobrze jest raz zakomunikować, że się nie będzie jadło mięsa i nabiału, i odpuścić temat. Ja, zamiast co chwila manifestować swoją postawę, wtapiam się w tłok przy stole i zgarniam sałatki, makarony i ziemniaczki, nie kując nikogo w oczy odmawianiem kotleta. Bycie pozytywnym, nienachalnym, chudnącym i świecącym zdrowiem weganinem zapewni długofalowy spokój w rodzinie.

Po drugie, PRZYWOŹ WŁASNE JEDZENIE

Mamie, cioci czy babci może się nie podobać twoje dziwaczenie spożywcze także ze względu na to, że nie wie jak ugotować ci to, co możesz zjeść, albo nie ma siły na robienie dla ciebie osobnych dań, bo już i tak się w kuchni narabia. Długo to do mnie nie docierało, bo byłam przyzwyczajona do zjeżdżania na gotowe. Wyjściem okazało się przywożenie własnych ciast czy sałatek, które nie dość, że sama konsumuję będąc z wizytą, to jeszcze daję innym (to duże porcje :), pokazując, że dieta roślinna może być smaczna. Marudzenie się kończy w momencie gdy inni widzą, że jesteś samoobsługowy. Ostatnio nawet na rodzinnym ognisku nie było już żartów z moich pieczonych ziemniaczków ani z sojowych kiełbasek.

Śmieszno-straszne rzeczy, które mówią i robią weganom mięsożercy

To oczywiście tylko skromny wyimek z moich przygód, ale zdarzyło się, że:

  • starsza pani leżąca w szpitalu (miała raka i zaraz mieli jej usunąć kilka narządów płciowych), której zasugerowałam, że takie przypadłości są wynikiem mięsnej diety i może zamiast z kiełbasą te kanapki mogłaby jeść z warzywami, nakrzyczała na mnie, że ,,Warzywka, warzywka! Niedługo sami będziecie jak te warzywka!”.
  • dzieci w szkole, w której pracowałam zimą, gdy dowiedziały się, że nie jem z nimi w stołówce, bo jestem weganką, dwa razy obrzuciły mnie podczas lekcji wędlinami. Wystarczyła chwila nieuwagi, odwrócenie się do tablicy, a tu już szynka lądowała na biurku. Pierwszy raz do mnie dotarło co się ludziom nie podoba w gimnazjum.
  • koleżanka, której zasugerowałam, że jej problemy zdrowotne mogłaby rozwiązać dieta roślinna, odpowiedziała, że co prawda jej by to odpowiadało, ale jest katoliczką, a kościół naucza, że zwierzęta są nam poddane i trzeba z nich korzystać.

To są moje ulubione przykłady. Nie uwzględniłam wielu komentarzy od osób np. bardzo otyłych, martwiących się o moje niedobory i o to, że żyję niezgodnie z naturą. Pominęłam też uwagi o tym, że ryby i drób to nie mięso oraz że ludzie to drapieżniki, które muszą zabijać i zjadać mięso. Niestety, mięsożercy mogą wygłaszać takie poglądy, ale weganom i wegetarianom nie wypada wdawać się z nimi w kłótnie czy pokazywać nagrania z chowu przemysłowego. Jesteśmy ambasadorami ważnej sprawy i musimy brać na wstrzymanie, bo ekoświrów nikt nie będzie słuchał. Nie należę do osób spokojnych, łagodnych czy wyrozumiałych, ale nawet mnie w większości przypadków udaje się ugryźć się w język i przemówić z wyrozumiałością, zatem wam też może się to udać :)

Tych z was, którym jeszcze mało wegepropagandy, zachęcam do obejrzenia ostatniego filmiku o wegańskich deserach.

Opublikowano w Wegepropaganda

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *