To już się robi powoli nudne, że tak codziennie coś chwalę i jestem wiecznie zachwycona kolejnymi telewizyjnymi odkryciami. Po co jednak mam pisać o złych rzeczach, skoro tyle dobrych teraz puszczają. Na potworki przyjdzie jeszcze czas, wszystkie bolesne seanse zapisuję i przedstawię w odpowiednim rankingu. Tymczasem wczoraj udało mi się wreszcie obejrzeć coś, czego wyczekiwałam z utęsknieniem i co niemal spełniło wszystkie moje gorące nadzieje fanki twórczości sióstr Brontë. Dwugodzinny film biograficzny wyemitowany pod koniec roku przez BBC to obowiązkowa pozycja do obejrzenia, szczególnie dla tych, którzy już znają życie i twórczość tych niezwykłych panien na wyrywki. Pozostali mogą być lekko zagubieni lub skonfundowali, ale trudno, może potraktują film jako pierwszy bodziec do zapoznania się z magicznym światem chmurnych wrzosowisk.
Pasje i dramaty
Fabuła filmu Sally Wainwright skupia się na przełomowym okresie w życiu rodziny pastora, w którym starość ojca i wybryki brata zmuszają Emily, Charlotte i Anne do samodzielnego zatroszczenia się o własną przyszłość finansową. Jesteśmy na plebanii w miasteczku Haworth, znajdującym się na północy Anglii w hrabstwie West Yorkshire. Z dala od kulturalnego centrum państwa, pośród surowych gór i prostych ludzi, powstają najpiękniejsze utwory, jakie kiedykolwiek napisano. A zaczęło się od tego, że Branwel Brontë (Adam Nagaitis), jedyny syn pastora i brat przyszłych pisarek, wdał się w fatalny romans z matką swych podopiecznych. Młody mężczyzna, uważany za najzdolniejszego z całej rodziny artystę (pisał i malował), ma niestety słaby charakter i wątłe zdrowie, przez co wyjątkowo źle reaguje na nadmiar alkoholu, którym leczy złamane serce. Bardzo szybko życie na plebanii zamienia się prawdziwe piekło. Branwell przepija ostatnie oszczędności ojca, sam wielebny ślepnie, a dziewczyny nie wiedzą co z tym wszystkim począć.
Niespodziewanie iskra geniuszu zsyła Charlotcie (Finn Atkins) pomysł na wydanie pisanych do szuflady utworów i to nie tylko swoich, ale i sióstr. Uległa Anne (Charlie Murphy) dość szybko się godzi, ale z Emily (Chloe Pirrie) sprawa jest nieco trudniejsza. Wreszcie jednak udaje się i ją namówić. Już wkrótce, po początkowych niepowodzeniach, trzy nie najmłodsze już panny, doczekają się publikacji swoich pierwszych powieść. By dać sobie większe szanse i oddalić na jakiś czas posądzenia o niestosowną jak dla kobiet tematykę, panny Brontë przyjmują pseudonimy i stają się panami Currerem, Ellisem i Actonem Bellami, a reszta tej opowieści jest już historią. I pomyśleć, że nie mielibyśmy takich arcydzieł jak Wichrowe Wzgórza czy Jane Eyre, gdyby nie to, że na plebanii w Haworth brakowało pieniędzy, a Branwell się rozpił.
Wspaniały casting i piękne okoliczności przyrody
Pod względem doboru aktorów do głównych ról twórcy serialu spisali się tak dobrze, jak to tylko możliwe. Właśnie tak wyobrażałam sobie żywą Charlottę, za małą na skutek głodu przeżytego w dzieciństwie, o poważnej twarzy wybitnie inteligentnej pisarki, która, gdyby urodziła się mężczyzną, zawojowałaby świat jeszcze szybciej, także poza literaturą. To jej nieposkromiona wola i olbrzymi hart ducha napędzają całą rodzinę. Finn Atkins w magiczny sposób staje się Charlotte, a nie tylko ją gra. Podobnie jest z grającą Anne Charlie Murphy, jakby żywcem wyjętą z jedynego rodzinnego portretu rodzeństwa (tego, na którym wszystkie panny wyglądają na lekko chore na umyśle i z którego Branwell się wymazał). Jednak jak dla mnie, to Emily, grana przez Chloe Pirrie, jest tu największą gwiazdą. O jej życiu wiadomo najmniej, dlatego z taką ciekawością czyhałam na wszelkie okruchy jej osobowości, nawet na najmniejsze drobiazgi. Ekranowa Emily doskonale pokazuje te cechy, o których wiemy cokolwiek, jest skryta, skromna, porywcza i pełna pasji. Najlepiej wypada w scenie, w której uderza małą Charlottę po głowie, za grzebanie w jej papierach. Widać, że jej siłę fizyczną przewyższa znacznie siłą duchowa. Dlatego też Emily jest opoką dla rodzeństwa, najbardziej dla nieszczęsnego Branwella, którego co chwila trzeba ratować i odnosić do łóżka.
Oprócz tego wszystkiego, pomijając walory historyczne i zabójczo piękne pejzaże (jakoś chyba łatwiej być natchnionym i romantycznym mając nad głową takie niebo, a pod stopami barwne wrzosy), To Walk Invisible jest wzruszającą opowieścią o siostrzanej miłości. Te kobiety mają wielkie serca i kochają tak, że każdy przy nich wychodzi na zimnokrwistego i nijakiego. Szczególnie ujmujące pod tym względem są rozmowy Emily i Anne, a także chwile, w których przychodzą one obmyć ciało zmarłego brata. Wiedząc, że obie zaraz także spoczną w grobach, miałam prawdziwe ciarki na plecach.
Oczywiście To Walk Invisible nie jest filmem idealny, a zwyczajnie dobrym, tyle że porusza mnie, bo opowiada o czymś dla mnie najważniejszym. Jest wiele rzeczy, do których można by się przyczepić. Nie da się w końcu w tak krótkim czasie opowiedzieć całego ogromu znaczeń, wszystkiego co się wydarzyło w Haworth i co światowa kultura zawdzięcza córkom skromnego pastora. Za mało mówi się tu o powieściach Brontë, właściwie z filmu nie dowiemy się o czym są. Przez ciągły pośpiech, bo jednak tyle trzeba było pokazać, odnosi się też wrażenie, że siostry były wiecznie zdenerwowane, ciągle rozpalone literackim geniuszem, noszące, jak w dzieciństwie, płomień talentu nad głową. Może też przez specyficzny akcent wydawało mi się, że bohaterki są bardzo surowe i nerwowe:). Wielkim minusem tej produkcji jest też brak odniesień do cmentarza i jego trujących wyziewów (wierzę, że to one pozabijały mieszkańców plebanii), a także dekoracje jak z kartonu.
Wszystkie Brontë świata
Ten film to dla nie takie ważne wydarzenie dlatego, że od zawsze twórczość sióstr Brontë była dla mnie jedną z najważniejszych rzeczy. Uwielbiam Jane Eyre, ale to Wichrowe Wzgórza zajmują w moim sercu pierwsze miejsce. Ta powieść jest tak piękna, romantyczna i dzika, że żadna inna zwyczajnie nie może się z nią równać. Dlatego też ucieszyły mnie w To Walk Invisible wszelkie odniesienia do historii powstania tego dzieła, a także przybliżenie postaci autorki. O jakości tej literatury najlepiej świadczą niezliczone odniesienia literackie i filmowe jakich się Wichrowe Wzgórza doczekały. Jest w tym gronie kilka niesamowitych rzeczy, takich jak ekranizacja z Ralphem Fiennesem i Juliette Binoche, czy serialowa wersja z Tomem Hardym i Charlotte Riley. Są też adaptacje mniej udane, takie jak ta Andrei Arnold czy koszmarne Wuthering High (jeden z najgorszych filmów, jakie w życiu widziałam, Emily przewraca się w grobie za każdym razem, gdy ktoś to ogląda).
Jakby nie było, siostry Brontë są coraz bardziej popularne, co mnie bardzo cieszy. Oglądając To Walk Invisible żałowałam tylko, że te niesamowicie utalentowane kobiety nie żyły dłużej by zobaczyć, jak wielki wpływ miała ich twórczość na kolejne pokolenia czytelników i artystów.
Mnie podobała się wersja Wichrowych Wzgórz Andrei Arnold. Niektóre wersje są „ładne” i „romantyczne”, ale nie ta. Wichrowe wzgórza Emily nie są ładne i romantyczne. Są okrutne i ten film też taki był. Jakoś mnie poruszył i myślę, że Emily wcale nie przewraca się w grobie. :)
Gdy się widziało wersję z Tomem Hardym to już żadna inna jej nie dorównuje :)
To polecam Cime tempestose (2004) jak dla mnie najlepsza adaptacja do tej pory.
Dzięki za polecenie! Chętnie obejrzę :)