Absurd, groteska, makabra, hit! Nowy film autorki głośnego Persepolis, Marjane Satrapi, z pewnością nie każdemu widzowi przypadnie do gustu. Nie jest to zdecydowanie dobry wybór na rodzinny wypad do kina, ale z pewnością wielbiciele czarnego humoru (w szczególności mocnych żartów na poważne tematy) nie pożałują, że zdecydowali się właśnie na ten seans. Otrzymujemy oto portret chorego psychicznie, który choć wzbudza współczucie, a nawet sympatię, jest wyraźnie inny od wszystkich szaleńców jakich do tej pory widzieliśmy do tej pory w kinie. Psychopata z twarzą amanta z komedii romantycznych snuje swoje urojenia, tylko pozornie nie odróżniając świata fantazji od realnych zdarzeń. Najciekawsze jest jednak to, że zamiast tradycyjnego aniołka i diabełka na ramieniu, mamy rudego kota i wielkiego psa, mówiących do zaburzonego właściciela tytułowymi głosami.
Różowe okulary obłędu
Jerry (Ryan Reynolds) mieszka i pracuje w amerykańskim przemysłowym miasteczku Milton. Na co dzień sympatyczny pakowacz armatury w fabryce, ma jednak i swoją mroczną stronę. Młody mężczyzna cierpi na odziedziczoną po matce, niemieckiej emigrantce, schizofrenię. Gdy Jerry bierze leki, funkcjonuje w miarę normalnie, ale świat wydaje mu się taki jak nam wszystkim, czyli w przeważającej części szary, smutny i okrutny. Gdy jednak niekontrolowane szaleństwo, nieposkromione farmaceutykami, dochodzi do głosu, robi się naprawdę ciekawie. Wtedy nasz bohater widzi motylki, rzeczywistość przybiera żywsze barwy (z przewagą cukierkowego różu), a jego podświadomość zyskuje dwie personifikacje, a właściwie animizacje, czyli kota i psa. Żeby było jasne, kot i pies istnieją naprawdę, ale mówią tylko wtedy, gdy choroba bierze górę nad zdrowym rozsądkiem, co zdarza się prawie zawsze, gdy Jerry ma kontakty z kobietami.
Sprawa robi się naprawdę poważna, gdy mężczyzna zakochuje się w pięknej Fionie (Gemma Arterton), która niestety nie odwzajemnia jego uczuć. Pewne przykre dla dziewczyny zdarzenie w deszczowym ciemnym lesie zapoczątkowuje całą serie makabrycznych przypadków, przy której poczynania Normana Batesa z Psychozy wydają się niewinnymi żartami, a sam Norman to przy Jerrym całkiem zdrowy facet.
Oglądając Głosy warto zwrócić uwagę na to, że nasz bohater jest bardzo samoświadomy i doskonale wie, co się z nim dzieje. Wychodzi to wiele razy w rozmowach z psychoterapeutką dr Warren (Jacki Weaver), a także w dyskusjach z psem, który jest jego głosem rozsądku. Nawet złowieszczy kocur o demonicznym charakterze nigdy nie kłamie i szczerze wyznaje, że Jerry trochę odleciał, ale nasz bohater za nic ma wszelkie głosy rozsądku. Jest oczywiście chory, a film można traktować jako w sumie smutną opowieść o dolegliwościach psychicznych ukazaną w krzywym zwierciadle. Ja jednak wolę patrzeć na sprawę nieco szerzej, jako na studium przypadku niepoprawnego marzyciela, który za nic w świecie nie ściągnie swych mentalnych różowych okularów, choćby nawet miało to kosztować kogoś życie. Zresztą trudno się Jerremu dziwić. Gdy poznajemy całą jego historię, prezentowaną w retrospekcjach, rozumiemy, że jako skrzywdzone dziecko chorej psychicznie matki i sadystycznego ojca, uciekł w świat ułudy w odruchu samoobrony.
Jak u Burtona
Jeśli jesteście fanami twórczości Tima Burtona (szczególnie gnijącej panny młodej), pokochacie też Głosy. Uroczo przerysowane postaci zanurzone w morzu groteski są straszno-śmieszne, a niektóre teksty, zwłaszcza kocie i psie, naprawdę dają do myślenia. Ten film to także prawdziwa uczta dla oczu ze względu na piękną Gemmę Arterton, której bohaterka nawet pośmiertnie ma w sobie wiele seksapilu i uwodzi frywolnym trzepotem rzęs oraz wydętymi usteczkami. A jak ładnie prezentuje się w lodówce! Trzeba naprawdę szalonej wyobraźni by nakręcić coś takiego. Jak tylko zobaczyłam zapowiedź, wiedziałam, że Głosy to coś niezwykłego.
Mniej korzystnie na ekranie wypadają inni aktorzy pierwszego planu. Ryan Reynolds jest za tę rolę chwalony, zwłaszcza, że wcześniej grał w niezbyt ambitnych projektach, mi jednak wydawał się cały czas sztuczny i drewniany, jakby go ta odjechana fabuła nieco uwierała i przygniatała. Jeśli myślicie, że nie mam racji, to proponuję eksperyment mentalny, w którym tę rolę gra Ryan Gosling (coś jak w Miłości Larsa). Wtedy byłby to film wybitny, a tak, z Reynoldsem, jest tylko dobry.
Występ wszędobylskiej ostatnio wielkogłowej i szablozębnej Anny Kendrick też jest taki sobie, choć trzeba przyznać, że aktorka dodaje jeszcze więcej makabrycznego uroku całości poprzez sam fakt dysponowania aż tak wyrazistą fizjonomią. Patrząc na nią (w wersji z głową i bez) nie mogłam przestać myśleć, że choć teraz nie jest porywająca, to kiedyś na pewno będzie świetna jako aktorka charakterystyczna, wcielająca się w role czarownic i złych macoch. Najbardziej z tego wesołego stadka podobała mi się chyba niepozorna postać pani psycholog, fantastyczne wyśmiewająca absurdalnie tolerancyjne podejście niektórych terapeutów. No i chiński Elvis! Ten to zapada w pamięć. Świetny materiał na memy.
Film Głosy ma jeszcze jeden szczególny walor. Dzięki niemu wszyscy opiekunowie psów i kotów poczują się szczególnie wyróżnieni, choć to też trochę tak, że wszyscy jesteśmy wariatami. Mimo wszystko jednak miło było się przekonać, że nie jestem jedyną osobą dyskutującą z kotami na temat zawiłych kwestii moralnych. No i jeszcze komunikat specjalny od moich zwierzaków. Kot Fiflak uważa, że przedstawienie Mr Whiskersa jako wcielenia wszelkiego zła jest tendencyjne (wiadomo, rude złośliwe) i jest obrażony na taką dyskryminację rudasków w popkulturze (choć szkocki akcent szalenie mu się podobał i też chciałby takim zamruczeć o kolację). Za to pies Krakers jest zadowolony z tego, ze stateczny Bosco to taki poczciwina, z którym najlepszy przyjaciel człowieka nie wstydzi się identyfikować.
Komentarze