Pomiń zawartość →

Forever

Ten sympatyczny serial jest jak na razie najlepszą nowością wśród jesiennych propozycji. Jest to raczej skromniejsza produkcja, która w dodatku wykorzystuje dobrze już nam znane schematy, jednak wszystko tu ma tyle uroku i wdzięku, promieniuje taką poświatą nowości i atrakcyjności, że naprawdę przyjemnie się to ogląda. Otrzymujemy niezbędne składniki gwarantujące dobrą rozrywkę, czyli ciekawe i błyskotliwe postaci, intrygującą fabułę i dynamiczny sposób opowiadania poszczególnych historii składających się na większą całość. Największe atrakcje? Przystojny dwustuletni lekarz, który nie może umrzeć, synek na oko starszy od ojca o 40 lat, a także zawiłe zagadki kryminalne. Całkiem nieźle jak na taki średni serial.

Przekleństwo wiecznego życia

Nieśmiertelność jest w modzie już od lat, o co należy obwiniać liczne wampiry, wilkołaki i zombie przemykające makabrycznie przez ekrany i strony powieści dla młodzieży. Nic zatem dziwnego, że producenci seriali wykorzystują ten wątek do granic możliwości. Tym razem mamy do czynienia ze zwykłym mężczyzną, który z dziwnych powodów nie może umrzeć, a raczej nie pozostaje martwy zbyt długo. Swoją przypadłość dr Henry Morgan (Ioan Gruffudd) zaobserwował po raz pierwszy dwa wieki temu, kiedy to płynąc na statku niewolniczym, stanął w obronie czarnoskórego mężczyzny. Spotkała go za to śmierć i wrzucenie do wód oceanu. O dziwo, ocknął się ze stanu niebytu dość szybko i od tej chwili, wbrew swoim staraniom, pozostaje nieśmiertelny.

Swój nietypowy stan dr Morgan wykorzystuje w dość osobliwy sposób. Ja bym się tam cieszyła i nie ryzykowała utraty takiego skarbu, ale on cały czas eksperymentuje ze śmiercią, sprawdzając na przykład, które rodzaje ukatrupienia są najszybsze lub najbardziej bolesne. Za każdym razem zaraz po zgonie, znika z miejsca, w którym kopnął w kalendarz, ale za to wypływa na powierzchnię pobliskiego zbiornika wodnego, cały, zdrowy i goły jak go pan Bóg stworzył. I tak na okrągło.

Forever-2

Jak w większości seriali, nasz bohater znalazł się obecnie w amerykańskiej metropolii (wiadomo której), w której wykonuje zawód koronera. Dwa stulecia doświadczenia sprawiają, że jest właściwie nieomylny w badaniu zwłok i dociekaniu przyczyn śmierci. Nic też dziwnego, że w końcu nawiązuje współpracę z policją, a konkretnie z jedną urodziwą policjantką. Detektyw Jo Martinez (Alana De La Garza) to inteligentna młoda kobieta o wyglądzie modelki, która, choć z początku nieco oschła, z odcinka na odcinek daje się coraz bardziej oczarować lekarzowi z brytyjskim akcentem. Widzieliśmy już to tysiąc razy i wiemy, że zapewne pod koniec sezonu zostaną parą, zwłaszcza, że oboje są jakby w żałobie po współmałżonkach.

Jasna strona Sherlocka Holmesa

W pilocie serialu jest taka scena, w której Henry jedzie metrem i podrywa piękną blondynkę. Roztacza przed nią swój urok poprzez ekspresowe dedukowanie rozmaitych faktów z jej życia. Robi to oczywiście dzięki bacznej obserwacji jej ubrania, rąk i twarzy, i nie ma chyba widza, który w tej chwili nie pomyślałby o Sherlocku Holmesie. Ja nie mogłam wyjść z podziwu, że nieszczęsny aktor (bardzo mu wtedy współczułam) nie wstydził się tak jawnej podróbki Cumberbatcha. Z drugiej strony, każdy może inspirować się postacią kultowego literackiego detektywa. W sumie lepiej wzorować się na nim, niż na wampirzych obrzydliwościach.

Forever ma we mnie wierną fankę od pierwszego odcinka głównie dlatego, że ma klimat, który bardzo mi odpowiada. Jest tu taka radosna, niedzielna jasność połączona z kurzem i antykami oraz migawkami z przeszłości, co kojarzy mi się przyjemnie z serialem o Indianie Jonesie. To nic, że taka aura raczej średnio pasuje do tematyki śmierci, wszechobecnej w każdym odcinku. Główny bohater co chwila próbuje się zabić, sine umarlaki codziennie lądują na jego stole do sekcji zwłok, a i tak na koniec mamy wrażenie, że obejrzeliśmy bardzo pokrzepiającą historię. Uroczy paradoks.

No i wreszcie sam główny bohater też jest uroczy. To zdecydowanie nie jest dobrze funkcjonujący socjopata, którego pokochały miliony. Dr Henry Morgan (nie licząc samobójczych skłonności) bardziej idealny już chyba być nie może. Szarmancki dżentelmen o wspaniałych manierach i nienagannym guście, który flirtuje na prawo i lewo, ale tak naprawdę wciąż tęskni za utraconą ukochaną, jest taki staromodnie poczciwy i dobry, że aż można zatęsknić za postaciami z ery przed wielkimi czarnymi charakterami. Już myślałam, że takich jednoznacznie pozytywnych postaci się nie robi, a tu proszę. A już zupełnym nadmiarem lukru na tym torcie, który jakoś mi nie przeszkadza, jest relacja Henry’ego z jego przybranym synkiem Abe’m. To nic, że Abraham (Judd Hirsch) ma osiemdziesiątkę na karku, a jego niestarzejący się tatuś wygląda na 35 lat, skoro uczucie między nimi jest tak silne, że Henry czasem nawet całuje staruszka w czółko lub delikatnie poklepuje po ramieniu. Rozpłynąć się można. Ten detektyw-amator jest jakby pozytywem negatywu serialowego Sherlocka (zarówno tego angielskiego jak i amerykańskiego). Nie ma wstydliwych nałogów, nie pała (jak podobny mu Mentalista) chęcią zemsty, a jego największą pasją są stylowe szaliki. Ekscentryczny i szarmancki, a przy tym nieśmiertelny. Jakim cudem to może nie być serialowy hit tego i następnych sezonów?

Opublikowano w Seriale

Komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *