Ten film to bardzo rozczarowująca adaptacja nie aż tak dobrej książki. Trzeba było się nieźle postarać, żeby zepsuć całkiem wciągającą, miłą dla czytelników powieść, ale się udało niestety. Jedynym, co w moim odczuciu zasługuje tutaj na pochwałę są drobiazgowo odtworzone realia XVII-wiecznego Amsterdamu. W tych mrocznych kadrach, ciepłych półcieniach, w szeleście bogatych sukien i nasyconych barwach kwiatów czuć atmosferę gwarnego, zamożnego portu. Częścią tej atmosfery jest także sięgająca zenitu tytułowa tulipanowa gorączka. Giełda cennych cebulek kwitnie, a wraz z nią wznoszą się i upadają fortuny Holendrów, ulegających hipnotycznemu czarowi rzadkich okazów. Gdyby tylko o tym był ten film (na przykład w formie dokumentu) obejrzałabym go z wypiekami na twarzy, ale że doczepiono do fabuły nieszczęsną historię miłosną, efektu wow! nie było.
KomentarzTag: Amsterdam
Powieść ta może dać czytelnikowi wiele radości, ale pod warunkiem, że od początku czyta się ją dla czystej rozrywki. Nie jest to kolejny Łabędź i złodzieje, fabuła, w której można było nie tylko śledzić ciekawą intrygę, ale i nauczyć się niesamowicie wiele o malarstwie. Nie ma jednak co skreślać Tulipanowej gorączki, gdyż jest to sprawnie napisane czytadło, pozwalające w przyjemny sposób oderwać się od codzienności i zatopić w barwnym świecie pachnącym egzotycznymi przyprawami, kwiatami i farbami, z których wyczarowuje się nieśmiertelne arcydzieła. Lubię takie powieści (choć teraz mniej niż wtedy, gdy byłam młodsza) gdyż dają one iluzję ocierania się o kulturę wysoką, ale bez nadmiernego wytężania umysłu. Motywacją do jak najszybszego przeczytania Tulipanowej gorączki (jeden, góra dwa wieczory wam to zajmie) jest też oczywiście zbliżająca się premiera kinowa. Już od 8 września będziemy mogli oglądać adaptację filmową, w której w główne role wcielą się Alicia Vikander, Christoph Waltz i Judi Dench.
KomentarzNie czytałam poprzednich dzieł amerykańskiej autorki (a po lekturze Szczygła z pewnością już tego nie zrobię), ale i tak uległam magii promocji i z entuzjazmem zasiadłam do lektury powieści nagrodzonej Pulitzerem. Napiszę może tak: gdybym kupiła książkę w księgarni, zamiast wypożyczać z biblioteki, byłabym teraz naprawdę rozczarowana bardzo niefortunnym wydatkiem. A tak jestem tylko wściekła, że przeznaczyłam kilkadziesiąt godzin i mnóstwo energii na przeczytanie ośmiuset trzydziestu dziewięciu stron, z których nie wynika absolutnie nic poza tym, że Donna Tartt bardzo lubi Dickensa. A jaki pożytek z mojej czytelniczej męki? No przynajmniej możecie czuć się ostrzeżeni i nie popełnicie tak jak ja błędu rozpoczęcia lektury Szczygła. Aż mi szkoda drzew, które poszły na papier dla tej cegły.
Komentarz