Pomiń zawartość →

Tag: Amsterdam

Tulipanowa gorączka

Ten film to bardzo rozczarowująca adaptacja nie aż tak dobrej książki. Trzeba było się nieźle postarać, żeby zepsuć całkiem wciągającą, miłą dla czytelników powieść, ale się udało niestety. Jedynym, co w moim odczuciu zasługuje tutaj na pochwałę są drobiazgowo odtworzone realia XVII-wiecznego Amsterdamu. W tych mrocznych kadrach, ciepłych półcieniach, w szeleście bogatych sukien i nasyconych barwach kwiatów czuć atmosferę gwarnego, zamożnego portu. Częścią tej atmosfery jest także sięgająca zenitu tytułowa tulipanowa gorączka. Giełda cennych cebulek kwitnie, a wraz z nią wznoszą się i upadają fortuny Holendrów, ulegających hipnotycznemu czarowi rzadkich okazów. Gdyby tylko o tym był ten film (na przykład w formie dokumentu) obejrzałabym go z wypiekami na twarzy, ale że doczepiono do fabuły nieszczęsną historię miłosną, efektu wow! nie było.

Komentarz

Tulipanowa gorączka, Deborah Moggach

Powieść ta może dać czytelnikowi wiele radości, ale pod warunkiem, że od początku czyta się ją dla czystej rozrywki. Nie jest to kolejny Łabędź i złodzieje, fabuła, w której można było nie tylko śledzić ciekawą intrygę, ale i nauczyć się niesamowicie wiele o malarstwie. Nie ma jednak co skreślać Tulipanowej gorączki, gdyż jest to sprawnie napisane czytadło, pozwalające w przyjemny sposób oderwać się od codzienności i zatopić w barwnym świecie pachnącym egzotycznymi przyprawami, kwiatami i farbami, z których wyczarowuje się nieśmiertelne arcydzieła. Lubię takie powieści (choć teraz mniej niż wtedy, gdy byłam młodsza) gdyż dają one iluzję ocierania się o kulturę wysoką, ale bez nadmiernego wytężania umysłu. Motywacją do jak najszybszego przeczytania Tulipanowej gorączki (jeden, góra dwa wieczory wam to zajmie) jest też oczywiście zbliżająca się premiera kinowa. Już od 8 września będziemy mogli oglądać adaptację filmową, w której w główne role wcielą się Alicia Vikander, Christoph Waltz i Judi Dench.

Komentarz

Donna Tartt, Szczygieł

Nie czytałam poprzednich dzieł amerykańskiej autorki (a po lekturze Szczygła z pewnością już tego nie zrobię), ale i tak uległam magii promocji i z entuzjazmem zasiadłam do lektury powieści nagrodzonej Pulitzerem. Napiszę może tak: gdybym kupiła książkę w księgarni, zamiast wypożyczać z biblioteki, byłabym teraz naprawdę rozczarowana bardzo niefortunnym wydatkiem. A tak jestem tylko wściekła, że przeznaczyłam kilkadziesiąt godzin i mnóstwo energii na przeczytanie ośmiuset trzydziestu dziewięciu stron, z których nie wynika absolutnie nic poza tym, że Donna Tartt bardzo lubi Dickensa. A jaki pożytek z mojej czytelniczej męki? No przynajmniej możecie czuć się ostrzeżeni i nie popełnicie tak jak ja błędu rozpoczęcia lektury Szczygła. Aż mi szkoda drzew, które poszły na papier dla tej cegły.

Komentarz