Choć nie jestem (jeszcze?) wielbicielką twórczości pisarskiej Philippy Gregory to serial Biała królowa uwiódł mnie od pierwszych scen. Ciepła, nieco przaśna i sielankowa atmosfera, malownicze plenery, piękne dekoracje i bogate stroje to coś na co zawsze się połakomię, choćbym nawet widziała, że widowisko jest wtórne i nieco kiczowate. Do tego nowy brytyjski serial ma tę przewagę nad innymi tego typu produkcjami (jak Rodzina Borgiów czy Tudorowie, których klimat nowa produkcja stara się usilnie odtworzyć), że jego główną bohaterką jest kobieta i to w dodatku grana przez wyjątkowo piękną, a co najważniejsze naturalną i swojską aktorkę, czyli przez Rebeccę Ferguson.
Akcja serialu skupia się na wydarzeniach mających miejsce po długiej wojnie Yorków i Lancasterów o sukcesję angielskiego tronu. Batalię wygrywają Yorkowie, a pochodzący z tej rodziny Edward IV rozpoczyna swoje rządy. Niestety plany jego ambitnych doradców (głównie zawistnej mamusi i makiawelistycznego kuzyna Warwicka) co do wydania go za jakąś zagraniczną księżniczkę i wzmocnienia pozycji całego rodu, burzy niczym domek z kart spotkanie z uroczą wdową Elisabeth Woodwille. To nic, że starsza i pochodząca z ludu, i tak szybko zostaje przez króla potajemnie poślubiona i zabrana na dwór oraz przedstawiona jako nowa królowa Elżbieta.
Bardzo podoba mi się w Białej królowej przedstawienie ważnych wydarzeń z perspektywy kobiecej, czyli jakby zza kulis, gdzie dzieją się przecież najciekawsze rzeczy. Świetne jest także wielowymiarowe nakreślenie charakteru głównej bohaterki, która oprócz tego, że jest piękną kobietą, kochanką i matką, to jest także córką (w bardzo ciekawej relacji z mamusią) i trochę też czarownicą. Po zakończeniu ostatniego sezonu Borgiów miałam nadzieję, że moja budząca poczucie winy przyjemność z oglądania niezbyt ambitnych, ale wciągających seriali historycznych się zakończy, ale teraz, za sprawą Białej królowej wiem, ze to jeszcze nie koniec. Innych także oczywiście zachęcam do tego rodzaju telewizyjnych grzeszków.
Jedynym co psuje mi przyjemność oglądania, są opinie innych o serialu. No i żeby to chociaż były jakieś konkretne zarzuty lub pochwały dotyczące intrygi, wątku miłosnego czy artyzmu zdjęć. Ale nie. Wykształciuchy, cwaniaki i mole książkowe (czytające niezbyt wysublimowane ale przyjemne czytadła pani Gregory) zanieczyszczają fora i blogosferę zarzutami typu ,,a w książce było inaczej” (jedną powieść w życiu przeczytała i musi się pochwalić), albo, że ,,prawdziwa historia Anglii nic na ten temat nie mówi, więc serial jest zły” (bo nie dokumentalny?). Ludzie, nie psujcie radochy widzom, którzy traktują serial jako osobne i zamknięte dzieło filmowe i chcą się nim normalnie cieszyć bez zastanawiania się jak to było naprawdę. To jakby nie o to chodzi i dziwi mnie, że po tylu tego typu produkcjach jeszcze komuś trzeba to tłumaczyć.
[…] Królową Philippy Gregory. Innym serdecznie nie polecam. Ci, którzy tak jak ja zaczęli oglądać nowy serial, klimatem przypominający Tudorów, będą bardzo zawiedzeni tym, jak mało uroku i wciągającej […]