Pomiń zawartość →

Tag: David Wenham

Iron Fist

Jestem wielką fanką serialowego Daredevila, tylko nieco mniejszą Jessiki Jones, a serii o Luke’u Cage’u nie dałam rady nawet obejrzeć, tak mnie zmęczyły pierwsze odcinki. Iron Fist w moim odczuciu nie jest ani tak zły jak Cage, ani tak dobry jak dwie pierwsze produkcje poświęcone Defendersom, ale nie znaczy to, że jest aż tak beznadziejnie, jak wszyscy piszą. To bardzo przyzwoicie zrobiony serial, z porządną fabułą i naprawdę dopracowaną sferą wizualną. Nie mogę jednak z czystym sumieniem napisać, że bardzo polecam, czy że rewelacja, bo skłamałabym okrutnie. Przyznam nawet, że dałam radę dobrnąć do końca tylko dlatego, że oglądałam Iron Fista do snu. Już przy pierwszym odcinku bowiem (oglądanym go po kawałku chyba przez tydzień) odkryłam, że perypetie młodego Daniela Randa działają na mnie uspokajająco i usypiająco. Cóż, dobre i to, ale chyba nie tego spodziewali się twórcy, kręcąc kolejny hicior o mrocznym, rozdartym wewnętrznie superbohaterze.

Komentarz

Banished

Zacznę dziś może od tego, że muszę przestać oglądać Banished, bo spać przez ten serial nie mogę. Czy zdarza wam się czasem też tak, że jakaś opowieść was wciągnie do tego stopnia, że zaczynacie nieświadomie obgryzać paznokcie, tupać nogami, a co najgorsze, myśleć o postaciach filmowych czy książkowych jakby były prawdziwymi ludźmi? Właśnie takie coś mnie dopadło przy tej produkcji i to jest straszne. Ta fabuła, choć niezbyt skomplikowana czy oryginalna (taka rozciągnięta wersja Mary Bryant) jest tak sugestywna i tak szarpie nerwy, że ciągle martwię się o ulubionych bohaterów, czy nic im się w tym australijskim buszu nie stanie lub czy żołnierze wszystkich nie powieszą w kolejnym odcinku. Szczególnie z tym wieszaniem jest ciężka sprawa, gdyż ta kara wisi wciąż na zmianę to nad jednym, to nad drugim głównym bohaterem i obawiam się, że w końcu się któryś doigra (i jak ja to zniosę?). Najgorsze w tym, że Banished to tak wciągający serial, jest to, że mogę naprawdę źle znieść rozstanie na koniec sezonu. Oto największy dylemat serialożercy! Przestać oglądać teraz czy smucić się potem?

Komentarz

300: Początek imperium

Obejrzałam sobie to cudo w Dzień kobiet i przyznam, że był to idealny seans na okoliczność celebrowania kobiecej siły (byłoby jeszcze fajniej, gdyby nie siedział obok mnie pijany nastolatek komentujący walory aktorek). Przyznam, że z pierwszej części najlepiej zapamiętałam wcale nie świecące klaty Spartan, a błyskotliwe frazy żony Leonidasa, królowej Gorgo (Lena Headey). Postać ta także pojawia się w Początku imperium, ale najwięcej żeńskiego pierwiastka wnosi postać głównodowodzącej sił perskich przeciw Grekom, tajemniczej i mściwej Artemizji. Podczas gdy dzielny Leonidas gdzieś tam sobie daleko walczy z Kserksesem, Artemizja prowadzi znacznie większe starcie na wodach pod Salaminą i wszystko wskazuje na to, że zetrze siły greckie pod wodzą generała Temistoklesa w drobny mak. Bardzo mi się podoba to, że jako przeciwwaga dla morza testosteronu, pojawiała się postać grana przez mroczną i dziwną Evę Green.

3 komentarze

Top of the Lake (Tajemnice Laketop)

Wydawać by się mgło, że jak Jane Campion nakręci serial w stylu Twin Peaks to będzie to coś powalającego. No mnie nie powaliło, ale to dobre, solidne, estetycznie wysmakowane dzieło, co z tego, że bardzo, bardzo nudne. Udało się twórcze naśladowanie tematu. Mamy odległą mieścinę na końcu świta, czyli miasteczko w Nowej Zelandii, oraz wielką krzywdę wyrządzoną bardzo młodej dziewczynie. Detektywem tym razem jest kobieta, zamiast mrocznego lasu mamy głębię jeziora, zamiast paranormalnych świrów dostajemy wreszcie w Top of the Lake świrów całkiem rzeczywistych. Jest chmurny, deszczowy nastrój, tajemnica kryjąca się w zdeprawowanej małej społeczności i mnóstwo odcieni szarości. Do tego wprost zapierające dech w piersiach widoki nowozelandzkiej dziczy, zupełnie inne niż bajkowe kadry z Władcy Pierścieni czy Hobbita. Mamy zatem wszystko, a jednak coś nie gra, nie klei się i nie składa na udaną całość. Szkoda.

Komentarz