Choć to film dokumentalny, a w dodatku przyrodniczy, to poruszył mnie dogłębnie. Więcej niż miód nie ma w sobie niczego z nudnych produkcji o żabach i motylach jakie puszczano nam na biologii. Nie doszukamy się też podobieństwa do produkcji puszczanych w niedzielne przedpołudnie (najczęściej o afrykańskiej sawannie), przy których ojciec rodziny może dyskretnie przysypiać. Oglądając film Marcusa Inhoofa można zjeść paznokcie z emocji, a przy okazji zupełnie zmienić punkt widzenia na związek człowieka z naturą.
Więcej niż miód łączy w sobie wiele spojrzeń na pszczele życie. Dowiemy się z tego filmu bardzo wiele o życiu biologicznym i społecznym owadów, a także o ich ogromnym znaczeniu dla naszego ekosystemu. Poznamy także wiele indywidualnych historii ludzi z różnych miejsc na świecie, których los jest spleciony z losem pszczół. Poznajemy między innymi chińskich zapylaczy jabłoni, amerykańskiego posiadacza miodowego przedsiębiorstwa, niemieckie panie zarabiające na rozmnażaniu królowych matek, a także australijskich naukowców, eksperymentujących z owadzim genotypem. Każda z tych postaci zdaje sobie sprawę z tego, ze hodowla pszczół jest w pewnym sensie nienaturalnym manipulowaniem naturalnym procesem, oraz że na skutek tych manipulacji pszczoły masowo wymierają. Wszyscy bohaterowie mają własne stanowisko i własne teorie, których różnorodność jest zaskakująca.
Najbardziej z nich wszystkich polubiłam dwóch panów. Pierwszy to mieszkający w Szwajcarii staruszek, Fred Jaggi, który hoduje swoje pszczoły w sposób tradycyjny, bardzo zbliżony do tego jak to robili jego ojciec i dziadek. Jego ogromna sympatia dla pszczół i wiedza na temat fachu są naprawdę ujmujące. Fred opiekuje się rojem pszczół rasy wiejskiej, które są powoli wypierane przez łagodniejsze, stworzone przez człowieka owady. Drugim ciekawym panem jest Fred Terry, który zamiast zabijać atakujące Amerykę zabójcze pszczoły (krzyżówka owadów z Europy i Afryki) zajął się pozyskiwaniem od nich miodu i to z wielkim sukcesem.
Niestety ten słodki interes ma wiele gorzkich aspektów. Nigdy nie zapomnę słów jednego z amerykańskich posiadaczy pszczół, który patrząc na roje krążące nad kwitnącymi migdałowcami, mówi, że słyszy dźwięk pieniędzy. Zapylanie i pozyskiwanie miodu to interes wart setki milionów dolarów, którego cenę ponoszą głównie biedne owady. Transportowane ciężarówkami, eksploatowane do granic możliwości, zestresowane i przesycone chemikaliami pszczoły zaczynają się poddawać. Wiedziałam do tej pory jak wygląda chów przemysłowy drobiu, świń czy krów (amerykańska specjalność), ale dzięki temu filmowi mogłam poznać tajniki chowu pszczół. Nie wiem jak dla was, ale dla mnie niewielka ilość lepkiej mazi nie jest warta zagłady tak ważnego dla całej planety gatunku.
Więcej niż miód to na szczęście także wiele pozytywnych doznań, związanych głównie z warstwą estetyczną filmu. Zdjęcia z wnętrza ula, czy też uchwycenie pszczelego zapłodnienia w locie, to coś naprawdę niezwykłego. Bardzo ważna jest także tematyka naukowa. Dzięki tej produkcji możemy zrozumieć jak badano skomplikowany język pszczelich ruchów, którym owady przekazują sobie dane dotyczące lokalizacji nektaru. Zaglądamy nawet do pszczelego mózgu, który okazuje się bardzo precyzyjnym i wrażliwym organem. Takie produkcje powinna oglądać młodzież na lekcjach biologii.
Złożoność procesów zachodzących we wnętrzu ula sprawia, że widz może polubić pszczoły i wręcz znienawidzić żądnych zysków producentów miodu, którzy nie wyobrażają sobie by mogli działać na mniejszą skalę. Przez to, że kilkudziesięciu panów nie może zarabiać mniej, a także przez to, że pszczoły traktuje się jak produkt, który można modyfikować lub przesyłać pocztą, już niedługo pszczół może wcale nie być. Za kilkanaście lat pozbawieni nie tylko miodu, ale też jednej trzeciej żywności pochodzącej od roślin zapylanych przez pszczoły, będziemy oglądać Więcej niż miód z jeszcze większym rozsierdzeniem.
To jak to będzie wyglądać można już stwierdzić na podstawie sytuacji w Chinach, gdzie obowiązki pszczół przejąć musieli ludzie, ponieważ owady zaczęły masowo wymierać, a sady owocowe same nie poprzenoszą sobie pyłku z kwiatka na kwiatek. Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić na razie jak polscy rolnicy płacą za pyłek w torebkach jak za złoto, a potem za pomocą wacików trykają każdy kwiatek. No cóż, ale nie muszę zdawać się na wyobraźnię, niedługo zobaczymy to na żywo.
Komentarze