Jeżeli biegasz lub zamierzasz zacząć biegać to z pewnością prędzej czy później przeczytasz tę książkę. Nie żeby to było jakieś skończone arcydzieło (w typie pamiętnika o bieganiu Murakamiego), ale jest o czymś co jest szczególnie bliskie sercu każdego biegacza, nie ważne czy się biega tylko kilka kilometrów w tygodniu, czy też przemierza się kilkadziesiąt kilometrów dziennie. Nie chodzi wcale o przyjemność z biegania czy podziwianie krajobrazów, ale o dopadające biegaczy nieustanne kontuzje. Urazy, skręcenia i tajemnicze bóle to coś z czym wielbiciele przebieżek zmagają się bardzo często. W moim przypadku czas jaki poświęcam na wyleczenie kolejnych kontuzji jest taki sam jak czas, w którym mogę się cieszyć regularną aktywnością. Kolano biegacza to trzy miesiące z głowy. Każde skręcenie kostki (a przez dwa lata miałam to 3 razy) to co najmniej miesiąc dochodzenia do siebie. W podobnej sytuacji jest wiele osób, o czym świadczą wpisy z forów dla biegaczy, nic więc dziwnego, że książka McDougalla jest taka popularna. W końcu wszyscy ruszamy się dla przyjemności i zdrowia, a podejrzanie często okazuje się, że ani jednego, ani tym bardziej drugiego nie doświadczamy poprzez. Na szczęście amerykański (a jakże!) dziennikarz wie dlaczego. Mówi biegaczom jak jest, jak powinno być, a także jak to osiągnąć. Przynajmniej takie jest założenie.
Urodzeni biegacze to książka opisująca spotkanie McDougalla z tajemniczym biegaczem zwanym Białym Koniem, które doprowadziło do organizacji ekstremalnego ultramaratonu wiodącego przez meksykańskie wzgórza i kaniony. Zanim jednak przeczytamy opis owego wyścigu, musimy zapoznać się ze szczegółowymi informacjami na temat każdej idei, odkrycia naukowego, czy też osoby (o, zwłaszcza osoby), które miały choćby pośredni związek z morderczym wyścigiem wieńczącym dzieło. Opowiadanie wielu pomniejszych historii, składających się na główny wątek, to doskonały pretekst by uraczyć czytających każdym, nawet najdrobniejszym szczegółem dotyczącym biegania. Jest to tak skumulowana wiedza o ludzkim ciele, ewolucji, butach i technikach biegu, że po lekturze nie będziecie już chcieli kupować żadnych czasopism dla biegaczy. Tutaj macie wszystko co chcielibyście wiedzieć, a nawet trochę ponadto (ja na przykład wolałabym nie znać szczegółów dotyczących barwy moczu niektórych kolegów autora). Punktem wyjścia dla tych rozważań jest pytanie o to, jak to się stało, że ludzie utracili swoją naturalną zdolność do przemierzania dziesiątek kilometrów jednego dnia bez jakichkolwiek urazów. Odpowiedź na to pytanie stanowią członkowie tajemniczego meksykańskiego plemienia Tarahumara. Ci Biegający Ludzie są reliktem świetlanej przeszłości ludzi, samym początkiem naszej historii. McDougall przekonuje, że biorąc z nich przykład każdy może stać się nie tylko sprawnym biegaczem, ale maratończykiem, a nawet ultramaratończykiem.
Sam autor Urodzonych biegaczy przez rok udoskonalał na indiański sposób swoje ciało i umysł. Biegał tak jak Tarahumara boso, albo w prostych sandałach (koniecznie zobaczcie filmik na YouTubie z tymi papuciami). Podejrzewam, że oprócz tego bosego szczegółu wielu amatorów ruchu na świeżym powietrzu korzysta i jeszcze skorzysta z jego rad dotyczących techniki, diety czy samego nastawienia do ruchu (oraz innych ludzi, przyrody i całego świata). Niestety mnie osobiście niektóre podpowiedzi Christophera McDougalla bardzo irytowały. Z tego co pisze wynika bowiem jasno, że bieganiu trzeba poświęcić sporą część dnia, koniecznie należy przejść na dietę wegańską, no i oczywiście trzeba zaopatrzyć się w rosnące tylko w meksyku roślinki. Bez specjalnych ziarenek szałwii ani odpowiednich gatunków kukurydzy, którą jedzą Tarahumara, możesz się pożegnać z wynikami. A miało być prosto i dla wszystkich, przynajmniej tak wynikało z wystąpienia dziennikarza na TEDzie. Normalnie irytuje mnie bardzo taka niekonsekwencja. Z jednej strony mamy być wesołymi prostaczkami łapiącymi utracone połączenie z naturą, a drugiej sam autor opowiada o swojej ścisłej współpracy z doświadczonym trenerem i kontaktach z naukowymi autorytetami od medycyny sportowej. By się zdecydował.
Jeśli jednak nie traktuje się urodzonych biegaczy jako poradnika, to można z tej książki wynieść wiele pożytecznej wiedzy (i nie chodzi mi o wiedzę na temat tego, dlaczego niektórzy biegacze usuwają sobie operacyjnie paznokcie u stóp). Można na przykład poznać najwytrwalszych i najsilniejszych ludzi na świecie, którymi wcale nie są strongmeni, ale ultramaratończycy, którzy są w stanie pokonać za jednym razem 160 kilometrów w upale, a jeśli trzeba to i więcej. Pod tym względem książka ta jest fascynującą galerią portretów biegaczy, w której, jak z przyjemnością stwierdziłam, nie brakuje też kobiet. Dzięki książce McDougalla mam nowego bohatera. Scott Jurek to prawdziwy heros tras biegowych, przy którym nawet Bolt to jakiś słabeusz.
A co do sedna książki, czyli zachęty do naturalnego bosego biegania (bo wszak to buty sportowe, w szczególności jednej firmy, są winne wszelkim urazom) to śmiem twierdzić, że gdyby amerykański dziennikarz pomieszkał trochę w Polsce, to szybko zmieniłby zdanie. Już widzę oczami wyobraźni jak ten wielki łysy facet truchta boso w jesienną pluchę, próbując przy tym ominąć potłuczone butelki po piwie i psie kupy na trasie. Bosy bieg przez typowy polski park lub las, to jest dopiero wyzwanie dla odważnych, a nie tam jakiś meksykański ultramaraton.
Komentarze