Wczoraj mogliśmy obejrzeć finałowy odcinek serialu, po którym dyskusje na forach nie cichną. Kto zabił? Skąd to wiadomo? Jak to było w książce? Czy serial lepszy od książki? Oczywiście nie odpowiem w tej notce na te pytania, no poza ostatnim, bo to wszak kluczowa sprawa. Od razu może też przyznam, że jestem po stronie znudzonych, rozczarowanych i sfrustrowanych produkcją i uważam, że znakomita proza Gillian Flynn zasługuje na lepszą adaptację niż ten serial, a już na pewno na lepszą obsadę.
Serial jak wiadomo opowiada o losach dziennikarki Camille Preaker (Amy Adams), która po latach jest zmuszona wrócić do rodzinnego miasteczka na gorącym południu by opisać morderstwa, do jakich tam doszło w ostatnim czasie. Nie jest to łatwa podróż dla Camille. Z jednej strony nikt chyba nie chciałby opisywać makabrycznych morderstw młodych dziewczynek, do jakich dochodzi w Wind Gap, a z drugiej nasza dziennikarka ma także spory bagaż własnych traumatycznych doświadczeń związanych z miastem, z którymi się do końca nie uporała. No, ale jedzie, a tam dziwaczna, demoniczna matka, otępiały ojczym meloman i agresywnie dziwna nastoletnia przybrana siostra. Taka oto grupa czai się na Camille w starej rezydencji. Od razu czuć, że choć trawniki są równo przystrzyżone, a róże pięknie kwitną, to jednak wewnątrz tego dobrobytu czai się zgnilizna. Dość wspomnieć, że rodzina dorobiła się na hodowli i uboju świń (większego koszmaru sobie nie wyobrażam).
Dziwni są także pozostali mieszkańcy miasteczka, w którym niby życie płynie sennie i nic się nigdy nie zmienia, a jednak po zmroku wszystko podskórnie buzuje tajemnicą, strachem i zbrodnią. Z każdym odcinkiem coraz mniej się dziwimy, że kobieta nie chciała wrócić do tego miejsca.
Jednym sprzymierzeńcem Camille w walce o prawdę na temat śmierci dziewczynek okazuje się przyjezdny policjant, detektyw Richard Willis (Chris Messina), choć częściej to ona musi mu pomagać zrozumieć sytuację, bo chłopak jakoś nie może się wczuć w specyficzny klimat tego zgniłego miejsca.
Niektórym już od początku trudno było śledzić rozwój akcji, gdyż bieżącym wydarzeniom, czyli śledztwu dziennikarskiemu, towarzyszą ciągłe wizyjne retrospekcje w głowie Camille, w których pojawiają się sceny z jej dzieciństwa i z czasu gdy umierała jej własna siostra, co dodatkowo podkreśla, że kiedyś już to wszystko się stało w Wind Gap. No i dość trudno jest spokojnie obserwować samą główną bohaterkę, której ciało i dusza cierpią. Całą skórę pod ubraniem ma pokrytą bliznami po cięciach, czasem jeszcze wraca do okaleczania się, a do tego jest alkoholiczką, cały dzień popijającą wódkę. W takim stanie jej działania przypominają nie śledztwo, ale motanie się pijanej muchy w smole.
Choć bardzo się starałam, nie byłam w stanie wykrzesać z siebie choć odrobiny sympatii czy współczucia dla antypatycznej Camille, którą Amy Adams zagrała jak wszystkie swoje bohaterki, czyli bez wyrazu. Jak na tak nadużywającą alkoholu, ani razu nie wydawała się pijana, tylko tak dziwnie manierycznie spowolniona, co mnie bardzo irytowało. Wyjątkowo niekorzystnie przedstawiono także relację kobiety z matką. Choć Patricia Clarkson w roli Adory robi co może, to jednak ja za grosz tego nie kupuję. Cała ta ich matczyno-córczana więź wydaje mi się nieprawdopodobna, nierealistyczna i na siłę udziwniona. To też wina aktorstwa Adams, która niby jest uległa wobec charyzmatycznej matki, a jednak naburmuszona twarz pokazuje tylko wrogość i bunt.
Znacznie bardziej wyraziście wypada młodsza siostra dziennikarki, Amma (Eliza Scanlen), choć jej pogmatwana psychika także wydaje mi się bardzo naciąganym, dziwacznym tworem. Można się przestraszyć tej demonicznej nastolatki o pustych oczach i nie rozumiem, dlaczego nikt z mieszkańców miasteczka tego nie widzi. No i jakim cudem mamusia nie orientuje się w jej nocnych eskapadach? Jakoś gdy chce jej zapodać syropku, ma oczy i uszy dookoła głowy i wie wszystko.
O męskich bohaterach to już w ogóle szkoda się wypowiadać, bo to jakieś takie pasywne pacyny, chodzące na smyczy zwichrowanych, demonicznych, zagubionych kobiet. I ojczym, i pan policjant i nawet naczelnik lokalnej policji, są takimi samymi ślepymi głupcami.
Tym jednak, co najbardziej nie podobało mi się w finałowym odcinku, jak i w całym serialu, jest atmosfera, zupełnie pozbawiona tajemniczości. W powieści każde zdanie (napisane bardzo eleganckim i precyzyjnym językiem) aż wibruje od napięcia i grozy, których nie uświadczymy na ekranie. Camille z serialu tak się miota między kolejnymi domami i imprezami, tak nas męczy tym, co się dzieje w jej głowie, że już na koniec najmniej człowieka obchodzi kto zabił, byle by tylko to już się skończyło. Całe napięcie wyparowało na ekranie wraz z upalnym i wilgotnym klimatem Wind Gap, nad którym unosi się smród z okolicznych chlewów. Nie wiem jak wy, ale ja zamiast się zastanawiać kto zabił i okaleczył dziewczynki, albo jak zginęła przed laty córka Adory, cały czas się zastanawiałam, jakie właściwie są motywacje tych pokręconych bohaterów. Czytając powieść nie miałam takich rozterek i nie czułam takiej frustracji. Powieść jest napisana tak dobrze, że gładko wchodzimy do tego mrocznego świata by odbyć z bohaterką terapeutyczną podróż. Niestety, świat serialowych Ostrych przedmiotów, i to mimo mocnego zakończenia, pozostał dla mnie zamknięty.
A mnie się podobało
Lubię Amy Adams, a że nie czytałam książki, to nie mam z czyn porównywać. Mam wrażenie, że Twoja recenzja jest właśnie wyrazeniem wielkiego rozczarowania ekranizacją, może nie da się od tego uciec, zwłaszcza jeśli książka jest tak dobra (swoją drogą właśnie sobie zapisalam, żeby kupić tę książkę jutro na zakupach).
To fakt, że już powoli przestało mnie interesowac, kto zabił. Podobało mi się to jednak. Toksyczne relacje matki z córkami, powolna atmosfera, powroty do wspomnień- dla mnie ok.
Prawdą jest, że jak się ciągnie tyle wódki, to chyba nawet najwięksi twardziele już by się z lekką zataczali:) ale nie! to się nazywa głowa hihi
Mężczyźni w serialu byli dla mnie największym rozczarowaniem, mdły detektyw, mdły miejscowy szef policji, mdły mąż Adory, wszyscy tacy nijacy. Jestem ciekawa jak to będzie w książce.
Ogólnie jednak serial mnie wciągnął, a te włosy Amy… Achh
Ps. Adora chyba wiedziała o tym, co robi młodsza córka, w końcu jak chciała, to potrafiła kazać jej oddać drugi, tajny telefon. Świadomie przymykała oko, żeby się jej dziewczyna nie zbuntowała, a kiedy chciała ją wyłączyć że świata, to dawala syropek…
Pozdrawiam i dziękuję za recenzję. Jak zwykle miło się czyta!
Ksiażki nie czytałem, a serial moim zdaniem bardzo rozczarował. Podbijanie oczekiwań przed premierą, te ochy i achy – uważam za dowód upadku znacznej części niby niezależnego środowiska krytyki filmowo serialowej. Ta produkcja jest słaba. Owszem, piękne zdjęcia, sprawny, choć wtórny montaż, niezłe aktorstwo. Co z tego skoro scenariusz sztucznie rozdmuchany na 8 odcinków. Może byłby z tego niezły film. Szkoda czasu…
Moje rozczarowanie było jeszcze większe, bo książkę czytałam i miałam z czym porównać. Wymęczył mnie ten serial okrutnie. Też uważam, że pożądny półtoragodzinny film by wystarczył. Tak zrobili z Mrocznym zakątkiem Gillian Flynn i efekt jest moim zdaniem znacznie lepszy niż Ostre przedmioty.
Dziękuję za ten obszerny komentarz:)
Zazdroszczę bycia jeszcze przed lekturą książki, bo to pożądny kryminał. Polecam też Mroczny zakątek tej samej autorki i znakomitą jego ekranizację z Charlize Theron, do której Amy Adams się nie umywa.
Pozdrawiam :)
Uff…Dzięki za recenzję która potwierdza że nie tylko ja odbieram tak ten serial (entuzjastyczne recenzje w sieci wywoływały u mnie konsternację). Rozdmuchana promocja zrobiła swoje: oczekiwania spore, specjalnie czekałam aż się uzbiera co najmniej pięć odcinków uważając że nie będę mogła się oderwać od serialu, więc dobrze będzie mieć kilka w zanadrzu, po czym…
Nuda Panie, nuda okrutna. Papierowe postacie, drewniane aktorstwo, bohaterzy sztuczni aż zęby bolą (do tego mega antypatyczni). Ani to kryminał, ani dramat psychologiczny, a wszystko opakowane w efektowny papierek „patrzcie jaki wyrafinowana produkcja, ci aktorzy, ten klimat…” Dość pisania: zmęczyłam do szóstego odcinka i powiedziałam sobie: basta, szkoda czasu. IMHO 100% wydmuszka. BTW po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że Twoje recenzje mogę przyjmować bezkrytycznie ;) mamy dość podobny gust (za polecenie Kosmo i Glow masz u mnie butelkę dobrego wina) Pozdrawiam!
Dziękuję za ten komentarz. W chwilach gdy zastanawiam się, czy pisanie notek na bloga ma w ogóle sens, takie wiadomości są dla mnie prawdziwą motywacją. Ktoś w końcu powinien oglądać te wszystkie złe rzeczy, żeby inni nie musieli.
Pozdrawiam :)