Zwykle unikam książek poruszających temat szeroko pojętej polskiej brzydoty. Nie czytam złorzeczeń Szczerka ani Springera o wszechobecnej pastelozie i bilbordozie. Zwyczajnie wychodzę z założenia, że nikt mi nie musi mówić, że jest źle, bo mam oczy i sama widzę. W końcu mieszkam na szczecińskim Niebuszewie, czyli w miejscu, gdzie kolorowe bloczyska wyrastają spomiędzy stuletnich kamienic, chodniki to istny tor przeszkód, a rodowici mieszkańcy, jeśli w ogóle ubierają się w designerskie ubrania, to są to zazwyczaj fikuśne dresiki wyszperane w lumpeksie, koniecznie w zestawie z butami czarodziejami. Tutaj zamysł estetyczny sprowadza się do odnowienia elewacji kolejnego sklepu z alkoholem lub ustawienia na środku skrzyżowania kolorowych kubłów na śmieci. Co mi tam zatem taki wielkomiejski Wicha, wychowany przez architekta-estetę, będzie mówił, że designu nie kocha? Mimo silnej niechęci, tę książkę jednak przeczytałam, gdyż jej treść była tematem ostatniego spotkania naszego lokalnego Dyskusyjnego Klubu Książki. Muszę przyznać, że było warto, choć lektura lekka i zapewne zaraz z głowy wywietrzeje.
Żyjemy w designie
Ta książka to zbiór tekstów, których wspólnym tematem jest wzornictwo, z powodu negatywnych skojarzeń językowych, często zastępowane anglojęzycznym odpowiednikiem. Wicha dzieli się z nami wspomnieniami z dzieciństwa dotyczącymi głównie tego, jaki wpływ na kształtowanie się jego estetycznego gustu miał zawód ojca. Jest też dużo o samodzielnych poszukiwaniach, podziwianiu polskiej szkoły plakatu, a szczególnie o starciach na linii szarość i przaśność komuny kontra zachodnioeuropejskie plastikowe badziewie.
Najważniejszą, choć także najbardziej oczywistą obserwacją, na jaką się tu natkniemy jest to, że design jest wszędzie. Wszystko co nosimy, na czym siedzimy i w czym żyjemy, zostało przecież przez kogoś zaprojektowane. Na początku wszystkiego była deska kreślarska, a raczej ekran komputera, i wysiłek intelektualny projektanta, któremu (w założeniu) powinno zależeć na stworzeniu rzeczy pięknej i użytecznej. Jak jest z tą urodą i wypełnianiem dobrze swej funkcji przez projekt, to już każdy może sam ocenić. Wicha skupia się na tym, co najbardziej w polskiej rzeczywistości rażące, ale także na tym, na czym zna się najlepiej. Opisuje proces powstawania folderów reklamowych, plakatów filmowych, logotypów, ale także obiektów w maksi skali, takich jak budynki mieszkalne. Okazuje się, że często posądzani o głupotę lub złośliwość w tworzeniu prawdziwych potworków, polskich gargamelków, projektanci, graficy i architekci, nie mają wiele do powiedzenia. Mogą tylko dostarczyć najlepszy na jaki ich stać projekt i zdać się na dobrą wolę jego realizatorów, a z tym bywa równie. No i oczywiście ostatnie słowo ma klient, który często zamiast designu, chce antydesignu, zamiast dobrym gustem, dysponuje jego przeciwieństwem, wymieszanym z opiniami żony, szwagra i pani sprzątaczki, a w ogóle to i tak najważniejsze są pieniądze, czyli konkretnie to, żeby widać było w projekcie każdą wydaną złotówkę. Oj wiele się tu dowiecie o procesie twórczym zwykłych i niezwykłych obiektów. Pod wieloma względami jest to bardzo pouczająca lektura.
Babunia i klocki
Wicha pokazuje, że między designem, a wzornictwem, nie ma praktycznie różnicy. Do dobrze zaprojektowanych i niedrogich rzeczy wszyscy powinni mieć prawo, a jakości, pomysłowości i dobrych materiałów nie powinno się rozpatrywać tylko w kontekście fikuśnego sprzętu kuchennego, obłędnie drogich ubrań z wybiegu czy mebli projektowanych w pojedynczych egzemplarzach. Design to także to, co niedrogie i łatwo dostępne.
Naprawdę zajmujące były dla mnie fragmenty poświęcone temu, jak projektowanie wpływa na psychikę. Genialna w swej prostocie jest myśl, że współcześnie design jest po to, żeby usprawiedliwić cenę (od razu myśli się o markowych ubraniach, których najdroższą częścią jest bardzo widoczny logosek). Warte zapamiętania (choć wiem, że mi się to nie uda) są także uwagi na temat tego jak design porządkuje przestrzeń i dyscyplinuje ludzi.
Ale najlepsze i jednocześnie najbardziej zabawne (trzeba przyznać, że poczucia humoru autorowi nie brakuje) są przykłady opisujące typowo polskie poglądy na estetykę. Już teraz wiem, dlaczego większość firmowych stron internetowych jest błękitna lub jasnozielona. Przy rozdziale o tym, jak wybierane są przez klientów kolory dla ich projektów reklamowych, niemal się popłakałam ze śmiechu. Podobnie zresztą jak czytając o tezie, że logo jest współczesnym odpowiednikiem szlacheckiego herbu. Najlepsze jest to, że nie ma w tym co pisze Wicha żadnej przesady, choć to histerycznie śmieszne, jestem pewna, że całkiem prawdziwe.
Pomimo, iż książka jest napisana bardzo lekkim i zabawnym stylem (może nawet za lekkim), a autor przemawia czasem z pozycji nie do końca dla mnie zrozumiałej wyższości, ciesze się, że ją przeczytałam. Miałam okazję poznać najlepsze projekty polskiej szkoły plakatu, zapoznałam się z metamorfozami klocków Lego oraz z historią powstania butelki Babuni. No i oczywiście gdyby nie Marcin Wicha, nie wiedziałabym o designerskim raju jakim najwyraźniej jest włoska firma Alessi (że też jest coś takiego jak kultowa wyciskarka do cytrusów czy korkociąg, a w dodatku ludziom chce się pisać o tym na forach :). Musiałam się niestety co chwila posiłkować wyszukiwarką internetową, gdyż posępne szarawe ilustracje (podobnie jak obwoluta, będąca przeciwieństwem dobrego projektu książkowej okładki) przewrotnie przeczą temu, co pisze autor.
Kończąc lekturę, wcale nie myślałam już o tym, jak wielokolorowe pastelowe bloki kalają oblicza polskich miast, ani że koniecznie muszę kupić coś designerskiego do kuchni. Prawdę mówić cieszyłam się z tego, że jako przeciwwaga dla pogoni za logaskami i drogimi projektami, istnieje też moda na indywidualizm, kupowanie materiałów do rękodzieła i samodzielne dłubanie przy tym czym mamy się otaczać i co nosić. Nadal lubię myśleć, że design mnie nie dotyczy, gdyż nie gardzę meblami z drugiej, a nawet trzeciej ręki (mam w domu nawet obtłuczony grat ze śmietnika, w którym trudno dopatrzeć się jakiegokolwiek zamysłu estetycznego), a w moim ulubionym sklepie z ubraniami można samodzielnie wybrać krój i kolor zamawianej odzieży.
To jedna z tych ciekawszych książek o polskiej brzydocie, braku gustu, umiaru i braku myślenia… Polecam również z uwagi na to, że jest po prostu dobrze napisana. I faktycznie w wielu miejscach zabawna.