Pomiń zawartość →

Karl Ove Knausgård, Moja walka. Księga 5

Ten tom wielkiej opowieści norweskiego pisarza będzie zapewne zapamiętany jako najmniej przyjemny w lekturze, bo mówiący najwięcej o bardzo nieprzyjemnym autorze, będącym jednocześnie bohaterem snutej przez siebie opowieści. Nie czyta się tego łatwo, nie wpadniecie raczej w hipnotyczny trans jak przy pierwszym czy trzecim tomie. Tym razem sama bardzo utożsamiałam się z tytułem, bo żeby wchłonąć te 800 stron, musiałam stoczyć ze sobą trudną walkę. Myślałam, że nasz bohater bardziej odpychający, nieprzyjemny i irytujący niż w tomie czwartym już być nie może, ale bardzo się pomyliłam. Na tom piąty przypadają lata, które młody Knausgard spędził w Bergen, studiując, podejmując liczne zajęcia zarobkowe i oczywiście wiążąc się z kolejnymi kobietami. Pijaństwo, hulanki, mrok, a przede wszystkim nuda, zdominowały tę część, ale i tak mimo wszystko gorąco zachęcam do lektury, gdyż tu właśnie uwieczniony jest moment stawania się prawdziwym pisarzem.

Zapewniam, że nie jest tak, jak Karl Ove myśli czasami o samym sobie, na przykład w takim fragmencie (który jednak ma w sobie wiele prawdy):

„Opowieść Petry wzbudziła we mnie poczucie, że jestem właśnie kimś takim, radosnym, wesołym i płytkim chłopakiem, który wydzwania do mamy i trochę boi się taty”.

Ogarnij się, człowieku!

Dziewiętnastoletni Karl Ove dostaje się do prestiżowej Akademii Sztuki Pisania w Bergen, w której przez rok, pod okiem znanych pisarzy, wraz z garstką innych kursantów, ma pracować nad swym warsztatem. Idzie mu to jak po grudzie i niestety nawet wiadomo dlaczego. Chłopak ma wyczucie formy, rozumie literaturę, ale nie ma niczego do przekazania. Chciałby bardzo, ale nie bardzo może, bo przy dojrzalszych tekstach starszych kolegów z kursu, jego nieliczne próby wypadają po prostu śmiesznie. Nie przeszkadza mu to jednak w marzeniach o byciu wielkim artystą (,,miałem przecież zostać pisarzem, gwiazdą, światłem rozjaśniającym drogę innym”). Nim do tego jednak dojdzie, nasza gwiazda ma ciekawsze zajęcia niż skupianie się na literaturze i uzupełnianie braków w lekturze światowej klasyki. Zarówno w Akademii Pisania, jak i na podjętych później studiach, Karla Ovego interesuje przede wszystkim rozrywkowe życie, częste zmiany miejsc i kobiet, upijanie się do nieprzytomności i intensywne (oraz trudne do wytrzymania dla czytelników) użalanie się nad sobą czy tonięcie w falach wstydu.

Jedno jest pewne, nasz bohater powinien trzymać się jak najdalej od alkoholu. Gdy pije, staje się nieobliczalny, a kradzieże rowerów, demolowanie mieszkań znajomych czy robienie graffiti na budynkach, to jego najmniejsze przewinienia. Raz zdarzyło mu się nawet rzucić w ukochanego brata Yngvego szklanką, przez co ten niemal stracił oko i do końca życia będzie miał blizny na twarzy. Pijący Knausgard to wkurzający, nieodpowiedzialny gówniarz i naprawdę nie rozumiem dlaczego wszyscy dookoła okazują mu tyle cierpliwości i wsparcia. Niestety, gdy nie pije, jest jeszcze gorzej. Spędzający całe dnie w swym studenckim mieszkaniu, nudzący się jak mops, zawstydzony brakiem przyjaciół i oddający się smutnej masturbacji w zawilgoconej łazience Karl Ove, nie jest dobrym kompanem dla większości czytelników. Nie jest to jednak najbardziej irytujące oblicze pisarza. Bardziej niż pijaka czy depresyjnego nudziarza, nienawidzę nieogarniętego lenia, który nie morze niczego zrobić na czas, który umarłby chyba gdyby zrobił cokolwiek dobrze. Aż miałoby się ochotę nim potrząsnąć, żeby zebrał się w sobie i wreszcie przyjął do wiadomości, że czas wydorośleć.

Odrzucając wszelki wstyd (wszak sensem pisania Mojej walki jest pozbycie się wstydu) autor opisuje jak bardzo zazdrościł tym artystom, którym się udało i jak bardzo jego własną winą jest jego porażka. Powtarzam jednak, że jakkolwiek by to było nieprzyjemne, warto przebrnąć przez te fragmenty, bo tu rodzi się pisarz. Jeśli ktoś myśli, że dobre pisanie to wyniki wnikliwej edukacji, warunków lub natchnienia, ma okazję przekonać się jak jest naprawdę. Knausgard pisze o tworzeniu bez koloryzowania, a jedynym, za co możemy go podziwiać w tym procesie, jest wytrwałość i pewność, że pisanie jest jego powołaniem.

Niewrażliwy egocentryk i geniusz

Jest w tym tomie mnóstwo wątków wartych omówienia, choćby to, jak pisarz potraktował swoją dziewczynę Gunvor, czy żonę Tonje. Mnie jednak najbardziej poruszyły fragmenty poświęcone jego pracy w ośrodku dla osób niepełnosprawnych intelektualnie. Miał to być dla młodzieńca sposób na prostą pracę wakacyjną, ale jednak pobyt tam stał się prawdziwie bolesnym doświadczeniem. Niech nikt sobie jednak nie myśli, że Kar Ove cierpiał, bo współczuł znajdującym się tam ludziom. O nie, on współczuł przede wszystkim samemu sobie, bo zajęcie było frustrujące, poniżające, a często też niehigieniczne i nieestetyczne. Dawno nie myślałam o nikim tak źle jak o Knausgardzie, który nazywa niepełnosprawnych intelektualnie mongołami. Opisuje ze wstrętem chorego, który się przez cały czas onanizuje, lub innego, którego zabiera na spacer, a ten mu ,,złośliwie” ucieka. W tym całym wstręcie jest jednak i on sam. Znajdujemy analogie zwłaszcza tam, gdzie pisze, że przebywanie w takim ośrodku to tylko zabijanie czasu od świtu do nocy, taka przechowalnia. Cóż innego robi Karl Ove w Bergen, jeśli nie właśnie to, opisane tymi samymi słowami. Podobnie rzecz ma się z masturbacją, zabijającą nudę samotnej egzystencji i rozładowującą napięcie. Nie czyta się tych fragmentów łatwo, ale z pewnością jeszcze do nich wrócę.

Na koniec koniecznie muszę jeszcze napisać o początkach pracy Knausgarda, jako poważnego recenzenta literackiego. Szło to naprawdę nieźle, poproszono go nawet o zrecenzowanie pierwszego tomu Józefa i jego braci Tomasza Manna (Szaleństwo!), ale najlepsze było później. ,,Moje nazwisko zostało jednak zauważone, bo zwrócił się do mnie magazyn ,,Kritikkjournalen” z prośbą o zrecenzowanie powieści japońskiego pisarza o nazwisku Murakami. Opowiadała o kimś, kto ściga pewną specjalną owcę. Zjechałem tę książkę, głównie dlatego, że była taka zachodnia”. Jeśli ktoś jest fanem Murakamiego, to nie może się chyba w tym momencie nie uśmiechnąć:).

Piąty tom Mojej walki nie poprawi wam nastroju, nie podniesie na duchu, nie zmieni waszego życia na lepsze. Po lekturze będzie bardziej skwaszeni i zachmurzeni niż przed, ale za to wzbogacicie się o wiedzę na temat tego, jak się dorasta do bycia pisarzem.

Opublikowano w Książki

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *