Gdy ogląda się bardzo dużo seriali, trzeba mieć jakąś zasadę na odsiewanie tych najgorszych. Ja osobiście uważam, że każdej produkcji należy dać szansę, ale tylko do trzeciego odcinka. Jeśli nadal jest nudno, kiczowato, przewidywalnie, gdy po prostu nie wciąga, czwartego odcinka już nie obejrzę. Gdyby nie taki odsiew, straciłabym mnóstwo czasu na coś, co nie jest tego warte, a przecież w tym czasie można obejrzeć tyle innych wartościowych rzeczy. Nie bez powodu pisze o tym przy okazji Intruders. Ten serial wystawił moją cierpliwość na wielką próbę. Osiągnęliśmy razem szczyty irytacji i znudzenia, obejrzałam z bólem te trzy odcinki, ale dalej już nie da rady. Takiej niedoróbki już dawno nie widziałam. Więcej czasu poświęcę na napisanie o serialu, niż jego twórcy na przemyślenie głównych założeń.
Coś w nich siedzi
Intruders potwierdza moją teorię na temat tego, że od piętnastu lat połowa produkcji telewizyjnej to mniej lub bardziej udane podróbki Z Archiwum X. Niestety, przy pracy nad tą nową serią, ktoś za bardzo przejął się przykuwaniem uwagi widzów za pomocą wszechobecnej tajemnicy, mrocznego nastroju i nieziemskich stworzeń. Przekombinowali!
Trudno tu mówić o jakimś głównym bohaterze, jeżeli jest to zbiorowy. Z jednej strony mamy ludzi, których bliscy (najczęściej po 16 urodzinach, ale zdarza się, że wcześniej) zmieniają się nie do poznania. Poszkodowani często od razu się zabijają, ale jest też kilku z powodzeniem funkcjonujących w normalnym ludzkim społeczeństwie. Posiadanie w rodzinie takiego odmieńca naraża wszystkich na wielkie niebezpieczeństwo. Ich śladem podąża Shepherd (James Frain), który jako jedyny wie o co chodzi. Shepherd jest łącznikiem z drugą grupą ludzi, a właściwie istot, które nawiedzają wspomnianych dziwnie się zachowujących Amerykanów, przejmując ich ciała i niszcząc osobowość. Jak się szybko okazuje, są oni uwikłani w ciąg wiecznej reinkarnacji. Nie umierają, ale po prostu podróżują od ciała do ciała przez stulecia. Pracujący dla nich Shepherd zdaje się czuwać nad całym procesem. Niestety, jak w każdym serialu, i tu poszło coś nie tak. Do życia zostaje powołany niejaki Marcus, który budzi się w ciele dziewięcioletniej dziewczynki, bardzo niezadowolony z obrotu spraw.
Oprócz Shepherda, poznajemy bliżej także Jacka Whelana (John Sims) i jego żonę Amy (Mira Sorvino). Jack jest byłym policjantem i pisarzem, a Amy jedną z nieśmiertelnych-nawiedzonych. Wraz z mężczyzną będziemy dogrzebywać się prawdy o sekretnej grupie nieumarłych.
Wszechobecna tajemnica
Widać wyraźnie, że komuś zależało na tym by było mrocznie i tajemniczo, ale jednocześnie by wytłumaczyć widzom wszystko łopatologicznie jak małym dzieciom. Efektem tych starań jest kompletny chaos i nuda wiejące z ekranu. No nie da się tego na trzeźwo oglądać. Jak na mój gust połowa scen powinna zostać okrojona, bo przez dłużyzny to się kupy nie trzyma.
Podstawą ,,atmosfery” jest umiejscowienie zdarzeń w okolicach Seattle. Po The Killing już wiemy, że nie ma w Ameryce mroczniejszego miejsca. Pada na okrągło i jest ciągle noc, ale niestety to za mało, żeby powstał dobry serial.
Z tajemnicą też jest coś nie tego. Z jednej strony dialogi bohaterów pełne są niedomówień (nawet tam, gdzie mogliby sobie to spokojnie darować), a z drugiej największą tajemnicę znamy już od początku, bo od razu wiadomo, że chodzi o nieśmiertelnych złodziei tożsamości. Gdyby było mało akcji (bo może się jakiś widz nie domyśli) jest tu odpowiednia stacja radiowa, na okrągło trąbiąca o obcych.
Jedno zdanie i strzelamy
Najbardziej drażnią mnie w Intruders dwie sprawy. Po pierwsze, wkurza mnie ten cały Shepherd, który za każdym razem robi to samo: najpierw zadaje konkretnemu delikwentowi jedno lub dwa pytania, a potem do niego strzela. Jedzie, gada, zabija, patrzy się groźnie i powtórka. No ile można?
Druga sprawa to te dwie frazy, czyli powtarzane przez obcych ,,Na początku była śmierć” i ulubione powiedzonko Marcusa ,,Jak ty komuś, tak on tobie”. Te słowa padają z ekranu tak często, że jest to wręcz absurdalne. Nie będę oglądała dalej tej produkcji, bo zwyczajnie czuję, że jeśli jeszcze raz ta dziwna dziewczyna powtórzy to samo ze sztucznie zawziętym wyrazem twarzy, to coś we mnie wybuchnie.
Jednym słowem, żegnam się z Intruders.
No i oczywiście szczerze współczuję Mirze Sorvino i Johnowi Simsowi, że w czymś takim grają.
Komentarze