Ten sezon zdecydowanie różnił się od poprzednich i to nie tylko mniejszą liczbą odcinków, ale znacznie uszczuplonym gronem postaci głównych i pobocznych. Muszę przyznać, że była to dla mnie korzystna zmiana, gdyż w przeszłości zdarzało mi się zupełnie nie ogarniać sytuacji, w które były wrzucane dziwne indywidua, pokazywane ostatnio trzy sezony wcześniej. Oczywiście w siódmym sezonie też się to zdarzało, ale rzadziej (nie kojarzyłam na przykład połowy ekipy, która wybrała się z Jonem Snowem za mur, ale trudno, było ich niewielu więc doczytałam, kto jest kim:). Niestety, jak się ograniczy liczbę dość nieciekawych, płaskich postaci i związanych z nimi wątków, to i tak nie na wiele się to zda, gdy zostaniemy z mniejszą ilością ale wciąż nudziarzy, którym dano więcej czasu na miałkie dyskusje.
Po wymordowaniu w poprzednim sezonie co ciekawszych czarnych charakterów, w odsłonie siódmej pozostali nam już tylko Cersei, Tyrion i Baelish, tyle że tylko ten ostatni zachował do końca pazur i złowieszczy charakter. Cersei zamieniła się we własną karykaturę, która jako zbolała matka chce już tylko wymordować wszystkich, których posądza o to, co ją spotkało, czyli … wszystkich. W finale sezonu zaprezentowała się jako pozbawiona honoru intrygantka, która w dodatku zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, którego jedyną odpowiedzią jest uparte NIE (nie dla ratowania świata przed truposzami, nie dla zawieszenia broni, nie dla ojca jej dziecka, którego nazywa idiotą). Cóż, jedyne co jej pozostaje, to ukrywać się w Westeros i dziergać ciepłe sweterki i czapeczki dla kolejnego dziecka, bo szykuje się zabójczo groźna zima. Z jej małym bratem w tym sezonie też nie jest lepiej. Z barwnej, kontrowersyjnej, charyzmatycznej postaci, karzeł pełniący teraz rolę namiestnika Smoczej Królowej, stał się depresyjnym nudziarzem odradzającym Daenerys bardziej ciekawe i skuteczne akcje (w rodzaju ,,spalić to wszystko i mieć z głowy Cersei”). To już nie ten sam pijak i zabawny gawędziarz, którego pokochaliśmy przed laty. Szkoda. Za to Mały Paluch daje radę do samego końca. Jest tak wkurzający i złowieszczo tajemniczy, że aż nie mogłam się doczekać jego śmierci. Cieszę się, że nadeszła w finale, ale nie podoba mi się sposób w jaki Baelish odszedł. Poszło za szybko i za mało widowiskowo.
Głównych atrakcji, ku którym ciążyły wszystkie poprzednie odcinki, mieliśmy w finale dwie. Po pierwsze, odbyło się walne zgromadzenie żywych królów i królowych, na którym próbowano przekonać Cersei o konieczności zjednoczenia sił przeciwko zombie zza muru. Niestety, ta nasiadówka wyglądała jak walne zgromadzenie NATO, a nie jak narada wojenna. Od razu było widać, że scenarzystom zabrakło pomysłów. Nawet demonstracja truposzka wypadła mało wyraziście, a Cersei i jej zmrużone oczka wraz z wydętą wargą nadawały całości komiczny wydźwięk.
Drugą atrakcją było zamieszanie wokół postaci Jona Snowa. Nie tylko dowiadujemy się, że jest on prawowitym dziedzicem Żelaznego Tronu jako syn Lyanny i Rhaegara Targaryena, ale i wreszcie nawiązuje się romans między nim a Daenerys, czyli jego ciotką. Jakby za mało było kazirodztwa między Lannisterami, w przyszłym sezonie przyjdzie nam się zmierzyć i z tą kłopotliwa relacją. Związkiem Króla Północy i Smoczej Królowej jakoś szczególnie się nie ekscytuję, gdyż obie te postaci uważam za nijakie, nudne, pozbawione charakteru i wyprane z charyzmy. On jest bucem, który zmartwychwstał po ciosem nożem w serce, a ona powstała z popiołów i płomieni po całopaleniu ze smoczymi jajami. To czyni z nich parę bardziej dziwaczną i kuriozalną niż wszystkie romanse z Marvela razem wzięte.
Jakoś bez większego zaangażowania obserwowałam też postępy zombie armii. Nocny Król, choć martwy, wydaje się być jedynym strategiem mającym głowę na karku, ale zrobienie zombie smoka z Viseriona uważam za lekką przesadę (jakim niby ogniem on zionie?). Wykorzystanie latającego gada do stopienia/zburzenia muru wyglądało w finale jakby żywcem wyjęte z dość tandetnej gry komputerowej z lat 90-tych i tyle mam do powiedzenia w temacie. Cieszy mnie jednak to, że ci, którzy zwiali z Westeros statkami, licząc na to, że truposzki do nich nie dopłyną, zaraz będą musieli się zmierzyć z latającymi zombie spadającymi z nieba. Na to będę czekać w następnym sezonie.
Oprócz wojennych poczynań chętnie zobaczę też postępy rodzeństwa Lannisterów. Jestem ciekawa czy Cersei, tak zgorzkniałą i nienawistna, wyda na świat jaszczura podobnego do Joffrey’a. A jeśli chodzi o sir Jaime’go, to kibicuję jego związkowi z Brienne, a także umiejętnościom pływackim, którymi zadziwił świat w tym sezonie, stając się jego największą gwiazdą :). Olimpiada Siedmiu Królestw 2018 należy do niego.
Bezpośrednia,logiczna i barwna recenzja. Bez porywania się na pseudo bełkot intelektualny. Niestety w moim odczuciu siódmy sezon,stracił pazura. Przyzwyczajeni do masowych mordów ciekawych postaci w poprzednich sezonach,tutaj dostajemy jedynie egzekucje Baelisha i to nie całkiem udaną. Zabieg ze smokiem ,w moim przekonaniu bardzo ekscytujący, tylko,że lodowaty niebieski „płomień”, rozpuszcza mur? Seriously? .Cersej nie zaskakuje.Umarli jacyś tacy „bez życia” :-) Na koniec totalny brak chemii między „smoczycą” a ” zmartwychwstałym”.Brawo za porównanie spotkania królów do zgromadzeń NATO. Po ciarach przechodzących przeze mnie,po łyknięciu 5. sezonów, 6. obleciał,a 7. zanudził.Mimo wszystko czekam na FINAL SEASON. pozdrawiam
Świetna recenzja!
Mam nadzieję, że Nocny Król nie wskrzesi Littlefingera – z takim doradcą jeszcze szybciej opanowałby kontynent :)
Dzięki za komentarz :)
Ja tam już we wszystko uwierzę. Nie zdziwi mnie nawet powstanie hybrydy składającej się z nieżywego smoka i Littlefingera, najpaskudniejszego z gadów. W tym serialu nie ma reguł, a jeśli wcześniej były, to wszystkie złamano. Przecież główną atrakcją na początku było to, że każda postać mogła zginąć w dowolnej chwili i to nieodwołalnie. Wraz z powrotem z martwych Snowa przestało być ciekawie.
[…] Gra o Tron jest bardzo udaną ekranizacją powieści fantasy George’a R.R. Martina. Serial ten tak przekonująco ukazuje dzieje znamienitych rodów zamieszkujących Siedem Królestw, że z pewnością niektórym widzom może się wydawać, iż to kolejna podkolorowana wersja prawdziwej historii (jak w przypadku Rzymu czy Borgiów). W Grze o Tron dostrzec możemy wszystkie zalety wielkobudżetowych, rozbuchanych produkcji takie jak ogromna dbałość o detale, epicki rozmach, wspaniałe aktorstwo i błyskotliwe dialogi. […]