Jest to niezwykły czeski film dokumentalny, pokazujący prawdziwe oblicze odradzającego się w naszym regionie Europy nacjonalizmu. Jestem pewna, że wielu widzów dostrzeże podobieństwa między głównym bohaterem, a polskimi neofaszystami, dumnie prezentującymi całymi sobą jak bardzo nienawidzą tolerancji, równości, innych nacji, czy wreszcie samych siebie (bo czego, jak nie tego są przejawem te łyse głowy i uwłaczające ludzkiej godności ubrania?). Szczególnie godna uwagi jest specyficzna optyka reżysera, Vita Klusáka, który prezentuje bardziej komiczną stronę nacjonalizmu. Jego bohaterowie, choć w pierwszym odruchu odrzucający, potem budzą w nas już tylko współczucie, pożałowanie i rozbawienie. Na czeskim blokowisku, śledząc ich poczynania, dochodzimy do źródeł problemu, trawiącego współczesny świat.
Synuś mamusi
Dalibor K., mieszkaniec czeskiego miasta Prostějov, ma 36 lat i pracuje jako lakiernik. Zajmuje niewielki pokoik w mieszkaniu swojej matki Very, gdzie nagrywa dość specyficzne parodie horrorów, relacje z własnego pogrzebu i rubaszne, szowinistyczne piosenki w stylów dico-heavy-metalowym (brzmi to po czesku bardzo interesująco i aż się dziwię, że jego relacje na YT nie mają więcej niż dwustu odbiorców). Dalibor nienawidzi Żydów, Cyganów, ogólnie każdego, kto nie jest ani Czechem, ani Niemcem, choć takich osób prawie nie spotyka. Pokój obwiesza faszystowskimi symbolami (jak to się komponuje z porcelaną mamusi:), goli głowę na łyso i ubiera się w tym bardzo charakterystycznym stylu, który tak dobrze znamy także z naszych polskich ulic. Oprócz pracy i YT, na życie Dalibora składają się także spacery z nowo poznaną Janą (matką dwójki dzieci i nie do końca rozwódką), z którą z czasem łączy go coraz więcej. No i są też rozmowy z matką i jej nowym partnerem, Vladimirem, którego, po początkowych protestach, synalek zaczyna akceptować, a nawet lubić i podziwiać.
Niby zwykłe życie, a jednak nie do końca. Najdziwniejsze jest w tej opowieści o codziennym szaleństwie to, że nacjonalizm nie jest problemem samego Dalibora K. ale każdego, z kim on rozmawia. Spodziewałam się, że gdy tylko nasz bohater wyskoczy ze swoimi kontrowersyjnymi poglądami, jego przyjaciele, czy rodzina będą oburzeni i rozpocznie się głośna kłótnia. Tymczasem oni wszyscy okazują mu zrozumienie i sami przyznają, że ten cały zalew Cyganów, czy uchodźców z Afryki ich oburza, a w ogóle, to Hitler jaki był, taki był, ale miał rację. A najgorsze jest to, że sam Dalibor oraz wszyscy, którzy go otaczają, to sympatyczni, dobroduszni, prości ludzie, którzy w swoim wyobrażeniu nie mają zapewne niczego złego na myśli. Z typową czeską pogodą wzdychają za czasami wojny i białą Europą, bo „kiedyś to było..”.
Intelektualna nędza
Piszę sobie o Daliborku z lekką drwiną, ale i tak wzbijam się na wyżyny kultury i ogłady, gdyż po tym, co widzimy w epilogu tej historii, uważam, że zasługuje on na publiczne potępienie, a nawet sąd. Nawet sam reżyser dokumentu w pewnym momencie nie wytrzymuje i słyszymy jego głos zza kadru, wypominający niewygodne szczegółu z historii rodziny K. Nie zdradzając szczegółów napiszę może tylko, że Daliborek jedzie do Oświęcimia, gdzie musi zestawić swoje faszystowskie poglądy z relacją ocalałego świadka holokaustu. Tutaj zdecydowanie nie będzie nikomu do śmiechu.
Przez większość czasu jednak nie można naszego bohatera jednoznacznie potępiać, bo to w końcu nie całkiem jego wina, że jest jaki jest. Chłopak nie grzeszy inteligencją, został wychowany przez prostą, nadopiekuńczą kobietę. To przekłada się na trudne warunki ekonomiczne, niechęć do szukania nowych możliwości, a jednocześnie nienawiść do tych, którzy „mają lepiej i chcą nam zabrać pracę”. Wielu z nas (ja na pewno) zna takich mężczyzn, narzekających na bezrobocie w Polsce, ale nie szukających pracy i topiących smutki w alkoholu. Gdy dojdzie do tego nikłe wykształcenie i klimat sprzyjający skrajnym stanowiskom, rodzi się w głowie pomysł na to, by zgolić głowę, ubrać glany i szelki, i ruszyć na ulicę by pobić bogu ducha winnego Cygana czy Wietnamczyka.
Niestety, intelektualna nędza Daliborka przyciąga inne jednostki w podobnym stanie, co może budzić spore rozbawienie. Rozmowy z partnerem matki o tym jak to Vladimir masakrował w przeszłości całe cygańskie wioski, czy z jego dziewczyną Janą, która nawet jedzie z nim na zgrupowanie neonazistów, dają nam możliwość zrozumienia, co te osoby mają w głowie, jak wygląda ich pokręcona logika.
Ludzie, na których patrzymy w tym filmie, zanurzeni są w tandecie i beznadziei, co znajduje efekt we wszystkich ich działaniach i słowach, a nawet w wyglądzie (nie chcę być złośliwa, ale coś jest bardzo nie w porządku z tuszą, stanem uzębienia i włosami tych państwa). Oprócz Daliborka, niby takiego sympatycznego i niewinnego, ale wyśpiewującego szowinistyczne, nawołujące do przemocy wobec kobiet i obcych teksty, moją ulubioną bohaterką jest tu Vera, jego matka. Ta pani ma aż pięć kont na Facebooku, zakochuje się jak nastolatka, a do tego nadal rozpuszcza do granic możliwości swego jedynaka, choć ten jest już w średnim wieku i spokojnie mógłby się sam wykąpać czy odgrzać sobie kolację. Vera jest sprężyną nienawiści w głowie syna, tkwi z nim w niezdrowym związku, a do tego w Oświęcimiu wykazuje się niebywałą hipokryzją. Ostatnio tak ciekawą postać matki widziałam chyba w Takiego pięknego syna urodziłam Marcina Koszałki.
Skrajny nacjonalizm, który reprezentuje nieszczęsny Dalibor K. jest chorobą, której skutki wszyscy odczuwamy. Uważam, że właśnie dlatego jak najwięcej ludzi powinno zapoznać się z tym filmem i zobaczyć jak przyziemne, proste i żałosne są jego przyczyny. Niestety w Polsce też nie brakuje takich osiedli, miast, całych regionów, w których kształtują się młodzi prawicowcy, a którym dodatkowo pomagają media i haniebnie niski poziom edukacji. A potem jedzie taki do Oświęcimia i jest wstyd na całą Europę.
Komentarze