Pomiń zawartość →

Trening bycia istotą społeczną w Dziewczynie z konbini Sayaki Muraty

Ta powieść wyszła w Serii z Żurawiem WUJ-a już dwa lata temu i od tamtego czasu przeczytałam ją trzykrotnie. Wcześniej nie miałam możliwości napisania o niej czegokolwiek z powodu totalnego wyczerpania okolicznościami okołorodzicielskimi, ale „Dziewczyna z konbini” cały ten czas tkwiła w mojej głowie. Teraz, gdy mam chwilę na czytanie, pisanie i oglądanie, postanowiłam wypisać się ze wszystkich azjatyckich hitów jakie wchłonęłam w ostatnim czasie, zatem i tej książki nie mogło w moich azjatyckich bestsellerach zabraknąć. Nie liczyłam, ale myślę, że starczy mi tego jeszcze na kilka wpisów, bo sami wiecie, za wiele atrakcji poza czytaniem i oglądaniem w tym moim sudeckim lockdownie nie miałam :)

Dostosuj się albo giń

Coś dziwnego dzieje się w Japonii, bo, o ile autorka tej powieści nie przesadziła z fantazją, to wygląda na to, że psychologowie nie potrafią tam zdiagnozować zaburzeń ze spektrum autyzmu, nawet gdy mają przed sobą ich książkową formę. Taką niezdiagnozowaną autystyczną dziewczyną jest nasza bohaterka, Keiko Furukura, która od zawsze miała problemy ze zrozumieniem podstawowych zachowań społecznych. Wszystko traktowała poważnie, nie potrzebowała za wiele kontaktów z innymi ludźmi, a pozory normalności zachowywała jedynie naśladując zachowania i sposób mówienia innych ludzi. Instynkt cały czas jej jednak podpowiadał, że musi się dostosować, stać się „normalnym” człowiekiem, bo społeczność się jej pozbędzie. Kierując się tym pragnieniem, trafiła jeszcze na studiach do konbini, sieciowego sklepu całodobowego łączącego też funkcje restauracji, poczty i banku. Całkowicie sformalizowane środowisko, w którym każdy robi tylko to, co przewidział regulamin, okazało się idealne dla Keiko, która wreszcie nie musiała podejmować żadnych decyzji, stała się pożyteczna i mniej podejrzana społecznie. I tak, na tymczasowej pracy za sklepową ladą upłynęło jej osiemnaście lat. Poznajemy ją jako trzydziestosześcioletnią kobietę, której zaczyna ciążyć presja otoczenia. Nielicznej rodzinie i znajomym przeszkadza to, że nie mogą przyporządkować naszej bohaterki do jednej z dwóch wymaganych grup, bo ani nie robi kariery, ani nie zakłada rodziny. No jak ona mogła zrobić im coś takiego?!

Lekarstwem na wszystkie niezręczne sytuacje okazuje się znajomość z niejakim Shirahą, mężczyzną też nie najmłodszym i też jedynie pracującym tymczasowo. Choć jest on podręcznikową definicją przegrywa, a do tego wygłasza szowinistyczne poglądy godne najbardziej prawicowego Janusza, to jednak jest on mężczyzną i samo jego bycie wystarcza. Gdy wprowadza się do Keiko, z którą udają zakochanych, nagle rozwiązują się jej problemy. Już nie jest niedostosowaną społecznie niedojdą, podstarzałą dziewicą, z której inni nie mają żadnego pożytku, ale staje się normalną, zakochaną młodą damą, której można udzielać rad i snuć razem wizje przyszłości.

Tematyka społecznych oczekiwań jest tutaj bardzo ciekawie opisana i naprawdę trudno nie zgodzić się z obserwacjami autorki. Oczywiście trzeba pamiętać, że to satyra, w dodatku na temat Japonii, kraju o bardzo konformistycznym podejściu, ale wielu polskich czytelników też może się z tym wszystkim utożsamić.

„Ludzie wchodzą z buciorami w życie każdego, kto odbiega od normy. Myślą, że mają prawo wiedzieć, co się dzieje. Dla mnie to był problem. Uciążliwa arogancja”. Z pewnością wiele razy dotknęła was podobna arogancja, może to były niedyskretne pytania o ślub czy ciążę, a może dociekania odnośnie kariery i pieniędzy. Zdrowie, orientacja seksualna, dieta, praktycznie wszystko może się stać obiektem dociekań życzliwych. A jak męczące musi to być w kraju, w którym oczekuje się od ludzi bycia podobnymi do siebie jak klony, możemy się tylko domyślać. Czytając „Dziewczynę z konbini” ciągle myślałam o tym, że w końcu Japonia jest miejscem, gdzie dzieci w szkole najpierw uczy się przez kilka lat odpowiednich zachowań społecznych, by ich zachowanie nie było dla nikogo kłopotliwe, a dopiero potem przechodzi się do kwestii bardziej merytorycznych. Shiraha nie przebiera w słowach wyrażając swój gniew na to, że nawet ich jądra i macice należą do społeczeństwa, które oczekuje od nich produkcji kolejnych obywateli, a jak nie, to się ich pozbędzie. No niech mi ktoś powie, że nasza polska rzeczywistość nie zaczyna przypominać tej satyry.

Religia sklepowa

Z wielką przyjemnością czytałam o codziennym życiu autystycznej Japonki, bo dla mnie to jak opis największej miłości, tyle że jej obiektem jest sklep. Ale kto powiedział, że to gorsze miejsce niż na przykład piękna biblioteka czy katedra? Keiko kocha konbini do tego stopnia, że pragnie by w jej żyłach płynęło tylko to, co tam kupiła. Je i pije tylko rzeczy ze sklepu, jej rytm dobowy uzależniony jest od rytmu dostaw, zamówień i promocji, a nawet odpoczynek i sen to tylko sposób, by jeszcze lepiej służyć swemu ukochanemu miejscu. Dla nas to może śmieszne, ale jestem ciekawa, czy Japończyków rozbawiłoby takie poświęcenie dla pracy. W końcu nie ma dla nich rzeczy, której nie dałoby się udoskonalić, a jeśli chodzi o karierę, to pracownik powinien przedkładać ją nad własną rodzinę i zdrowie, a przynajmniej takie przekazy do nas spływają. Japoński salaryman to już kultowa postać, a Keiko jest jego tylko nieco skromniejszą realizacją.

Podczas lektury odkryłam także, że bardzo łatwo jest zacząć myśleć, że sposób życia głównej bohaterki jest tym właściwym, do którego wszyscy powinniśmy dążyć. W końcu z każdej strony spływają do nas komunikaty typu „Rób to co kochasz!”, „Realizuj swoje marzenia!”, „Ciężka praca daje szacunek i uznanie”, „Każda pasja jest ważna”, „Nie ma pracy zbyt małej, czy niegodnej, jeśli wykonujesz ją z sercem”. No to Keiko wzięła te wytyczne na poważnie, zestroiła się zupełnie ze swoim powołaniem do bycia sprzedawczynią, za co dostała życie w strachu, szyderstwa i pogardę.

Opublikowano w Japonia Książki

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *