Mam z tym filmem wielki problem. Z jednej strony uważam, że to ważne by wszędzie gdzie się da mówić o prawach zwierząt, podkreślać to, że są żywymi, czującymi i inteligentnymi stworzeniami. W moim osobistym przekonaniu, należy z całych sił nie tylko robić co można we własnym zakresie, ale także wspierać różne organizacje, zajmujące się zwierzętami. Z tej perspektywy film wydaje się wartościowy. Z drugiej jednak strony sądzę, że to obrzydliwe, by w świecie rządzonym przez samolubnych mięsożerców, w świecie, w którym politycy nie boją się przyznać do pasji do polowań, powstaje film atakujący organizację broniącą praw zwierząt, a jednocześnie propagujący hodowlę psów myśliwskich (myśliwskich!) o ile odbywa się ona w dobrych warunkach. Zwyczajnie, zamiast skupić się na tych organizacjach, które wykonują fantastyczną pracę edukując społeczeństwo, przygarniając porzucone zwierzęta, znajdując im nowe domy czy poddając je sterylizacji, filmowcy postanowili zająć się jednym przypadkiem, w którym United Animal Protection Agency, duża organizacja praw zwierząt, dokonała haniebnych nadużyć co skutkowało śmiercią wielu psów. Nie twierdzę, że każdy, kto podaje się za miłośnika zwierząt jest święty, ale ludzka przyzwoitość wymaga ode mnie stawania po stronie tych, którzy zamiast namnażać rasowe kaleki w imię tradycji i upodobań estetycznych, propagują zamykanie szczenięcych farm i adopcje kundelków ze schroniska. Całe szczęście, że to słaby film klasy B i zapewne niewiele osób go obejrzy.
Fabuła filmu opiera się na pracy Sary Gold (Allison Paige), która na co dzień zajmuje się ujawnianiem nadużyć hodowców wobec zwierząt i zamykaniem nielegalnych hodowli psów. Tym razem Sara otrzymuje szczególne zadanie: ma udawać studentkę weterynarii, wkraść się w łaski znanego hodowcy psów myśliwskich, a podczas odbywania u niego stażu, wytropić i nagrać wszystko co może jej się wydawać podejrzane. Z początku wszystko idzie zgodnie z planem. Daniel Holloway (James Remar) jest niemiłym gburem, którego z łatwością można utożsamić z bijącym psy sadystą, co ułatwia pochopne wyciąganie wniosków. Nim nasza bohaterka zdąży zorientować się, że hodowca ma złote serce, bardzo kocha swoje psy, a jego syn to prawdziwe ciacho, jest już za późno. Materiał, który nagrała zostaje zmanipulowany przez jej pracodawców i upubliczniony, a psy trafiają do lokalnego schroniska. Druga część filmu to proces sądowy, w którym Holloway próbuje z pomocą Sary udowodnić, że jest przyjacielem i opiekunem psów, a nie ich oprawcą.
Z początku wydawało mi się, że oglądam film o tym jak rozsądni ludzie próbują zapobiec temu co nierozsądne, czyli jak obrońcy praw zwierząt walczą z hodowcami psów. Oglądamy tu zwierzaki trzymane w różnych warunkach, ale bez względu na to, czy to nielegalna hodowla na tyłach domu, gdzie psiaki umierają od chorób, czy ,,dobra” farma, w której psy mają czysto, na pierwszy plan wysuwa się idea zaprzestania jakiejkolwiek hodowli rasowców. Po pierwsze, gdyby ktoś się nie zorientował, to nasze życie już nie zależy od ilości upolowanej dziczyzny, a tym samym od pomocy psa myśliwskiego. Po drugie, tysiące zwierząt umierają w mrożących krew w żyłach warunkach, czemu można by choć w części zapobiec, nie tworząc kolejnych bytów. Niby logiczne, ale fabuła tego filmu rozwija się akurat tak by pokazać, że są złe i dobre hodowle, że nic w tym biznesie nie jest czarne lub białe i że w ogóle, to hodowcy są w prządku i należy im pomagać kultywować styl życia, do którego przywykli i do którego zwyczajnie mają sentyment. No głupota totalna!
Jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości co do słuszności hodowania rasowych psów, popatrzcie w jakich warunkach upływa ich życie. Nie mówię o tych nielegalnych namnażalniach, ale o farmie Hollowaya. Niby czysto i ładnie, psy mają co jeść i pić, a weterynarz mieszka tu razem z nimi, a mimo tego i tak wieje grozą. Kilkadziesiąt dużych psów myśliwskich, z gatunku tych inteligentnych, potrzebujących ciągłej stymulacji i codziennego wybiegania, jest przetrzymywanych w małych betonowych boksach za kratami i rozmnażanych przy każdej okazji (przegapienie cieczki drogiej suki to strata pieniędzy dla hodowcy). Niedobrze się robi gdy się na to patrzy. W dodatku nie zapominajmy, że to psy hodowane do tego by gonić, zabijać i aportować inne żywe stworzenia.
W moim osobisty odczuciu, każdy kto ma odrobinę oleju w głowie zobaczy w tym filmie manipulację i kłamstwa. Film jest słaby, a jego wymowa karygodna. Jedyny z niego pożytek może być taki, że jeśli zobaczy go widz chcący kupić rasowego szczeniaka, może zastanowi się nad tym dwa razy i w końcu pójdzie do lokalnego schroniska.
A prywatnie od siebie dodam tylko, że według mnie, zanim ktoś będzie mógł kupić rasowego szczeniaka, powinien (pod nadzorem, by nie oszukiwał) obejrzeć film Earthlings (Mieszkańcy Ziemi), a przynajmniej jego początek pokazujący co się dzieje z psami, których nikt nie chce. A jeśli ktoś nie ma odwagi patrzeć, nie powinien też w tym współuczestniczyć. W końcu chyba lepiej mieć radosnego kundelka ze schroniska, wdzięcznego za dom, niż jakiegoś mopsa, któremu wypadają oczy, goldena z dysplazją stawów czy wyżła, polującego na kury sąsiada czy kaczki w parkowym stawie. I na tym może zakończę dzisiejszy odcinek eko-dogo-wege-propagandy.
Komentarze