Choć jest to bez wątpienia kino najwyższej klasy, to jednak Tajemnica Filomeny do moich ulubionych filmów ostatnich miesięcy zdecydowanie nie należy. Co prawda grają tu najlepsi brytyjscy aktorzy, a każdy szczegół został dopracowany z największą precyzją, to jednak sama Filomena jest bohaterką, której nie potrafiłam polubić, która działała mi strasznie na nerwy i której nawet przez chwilę nie współczułam. Muszę przyznać jednak, że moje negatywne odczucia w stosunku do głównej bohaterki, to wielki sukces aktorski Judi Dench, której zapewne nie łatwo było wcielić się w postać tak naiwną i głupią, choć też prostoduszną i dobrą. Przysięgam, że podczas oglądania miałam nerwy napięte jak postronki i walczyłam z chęcią rzucenia czymś w ekran, tak mnie matczyna Filomena denerwowała. Podejrzewam, że zupełnie inaczej film oceniają na przykład matki, do których wyrozumiałego i współczującego serca był adresowany ten obraz (a przynajmniej takie ma podejrzenia).
Film jest oparty na autentycznych wydarzeniach, co jest dość przerażające, biorąc pod uwage fabułę. Tytułowa Filomena Lee to żyjąca współcześnie stara kobieta, która po 50 latach rozłąki z synem, postanawia go odnaleźć. Pomaga jej w tym znany dziennikarz Martin Sixsmith (Steve Coogan) węszący w jej historii tanią sensację i liczący na wybicie się w mediach trochę jej kosztem. Ta nietypowa para odbywa razem podróż, której pierwszym przystankiem jest irlandzki klasztor, w którym Filomena ostatni raz widziała swoje dziecko. Kobieta była nastoletnią, niezamężną matką, która wraz z owocem swojego grzechu schroniła się u sióstr zakonnych. Irlandzkie siostrzyczki wykorzystały naiwność dziewczyny, nie tylko skłaniając ja do niewolniczej pracy, ale także nakłaniając do zrzeczenia się praw do syna. Chłopczyk za jej placami zostaje adoptowany przez nową rodzinę i słuch po nim ginie na na pół wieku. No a potem, u schyłku życia odzywa się matczyne sumienie.
Gdyby to ode mnie zależało, kochane siostrzyczki zakonne, wierzące w Boga i grzech cudzołóstwa na średniowieczną modłę, powinny się smażyć na stosie jak prawdziwe czarownice, którymi zresztą były. Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby nie naiwność takich kobiet jak Filomena, machina kościelna nie miałaby potrzebnego paliwa. Bierność i wpojona w dzieciństwie potrzeba chrześcijańskiego wybaczania każe Filomenie darować wszystko i nie dociekać prawdy, nawet w przypadku tak wielkiej krzywdy jaką jest dla niej strata dziecka. Postać tej kobiety denerwowała mnie tak bardzo, ponieważ w katolickiej Polsce też nie brakuje takich osób i spokojnie mogę sobie wyobrazić, że na polskiej prowincji kilka dekad temu też mógł istnieć taki klasztor ,,opiekujący się” młodymi matkami. Potrafię darować Filomenie, że jest stara, upierdliwa, naiwna i że czyta tanie romansidła, ale tego, że ułatwiała tak bardzo Kościołowi sprawę jakoś znieść nie mogę.
Takie wkurzenie, jakie mnie dopadło to nie jest przyjemna sprawa, ale chyba potrzebna i zamierzona. Potrafię mimo wszystko wyjść poza stan własnego umysłu i obiektywnie stwierdzić, że Tajemnica Filomeny do dobry i potrzebny film, jeden z tych które otwierają nam oczy na rzeczywistość i dziejące się w niby cywilizowanym świecie absurdy.
Komentarze