Pomiń zawartość →

Tag: Bradley Cooper

Avengers: Wojna bez granic

Nie planowałam na to iść, ale poszłam i nie żałuję (jakie to cuda potrafią zdziałać darmowe bilety :). Dobrze jest czasem wiedzieć, co jest na czasie, co ogląda młodzież, czym pasjonują się tłumy wiernych fanów. W końcu jak by nie było saga Marvela to ikona popkultury i nie można pozostać, co do niej całkowitym ignorantem. Film, od początku wygrywający wszelkie rankingi popularności, okazał się niezbyt męczący (no wcale nie czułam tych 2 godz 40 min w kinowym siedzeniu), a co najważniejsze, nie trzeba znać dokładnie wszystkich poprzednich części, by dobrze się bawić na seansie. Oczywiście dokładna znajomość całości może pogłębić odbiór licznych niuansów. Choć osobiście przyznaję się do kojarzenia tylko jednej trzeciej z ekranowych bohaterów, nawet ja szybko się zorientowałam, że fabuła nowych, epickich Avengersów to jedno długie mruganie okiem do wiernego widza, a tak żeby miał trochę radości i poczuł, że te setki złotych wydanych w ciągu ostatniej dekady na filmy o latających i skaczących facetach i babkach w lateksie, nie były całkowicie zmarnowane.

3 komentarze

Rekiny wojny

Nie jest to z pozoru film, który mógłby mnie zainteresować. Nie zachęciła mnie do seansu ani informacja, że jest to dzieło twórcy trylogii Kac Vegas (bo kolesiowych komedii nie znoszę najbardziej na świecie, brzydzą mnie po prostu), ani to, że to kolejny obraz zapaskudzony występem Bradleya Coopera. Poszłam jednak na seans, a wcześniej przeczytałam książkę (o której możecie dowiedzieć się więcej tutaj), i nie żałuję, gdyż Rekiny wojny to jedna z tych historii, która pokazuje nam o co tak naprawdę chodzi w wojnie, a chodzi oczywiście o pieniądze. Przywykliśmy już do tego, że w zdrowiu chodzi o kasę, w edukacji i sporcie także, ale że w wojnie najważniejsze jest kto i ile na niej zarobi, to wciąż dość kontrowersyjny temat. Aż się momentami dziwiłam, że Amerykanie pozwolili na wypuszczenia filmu, pokazującego kulisy uzbrajania armii w Iraku i Afganistanie, ale to zapewne zasługa licznych wstawek komediowych, którym jednak nie dajcie się zwieźć, gdyż to zwyczajnie film o tym jak kupić broń i zabijać oszczędniej, a w tym nie ma niczego śmiesznego.

Komentarz

Joy

Joy to film, który nie ma litości dla widzów. Bohaterka ma tak bardzo w życiu pod górkę, zawsze jej wiatr w oczy i pupa z tyłu, a finał jest tak mało pokrzepiający i rozładowujący to całe zgromadzone przez dwie godziny napięcie, że moje odczucia po seansie były takie, jakbym przez cały ten czas patrzyła na podpiekanie Jennifer Lawrence na wolnym ogniu lub na posypywanie jej ran solą, po czym na samym końcu ktoś dałby jej szklankę wody. Coś jest nie tak z proporcjami tej mega amerykańskiej tragikomedii i nawet dziwaczne indywidua z oglądanej przez matkę głównej bohaterki telenoweli nic tu nie pomogą. Nowego dzieła Davida O. Russella nie ogląda się z zaciekawieniem, ani nawet z przejęciem (bo w końcu temat ważny), a jedynie z narastającą, pulsującą frustracją, która zupełnie niczemu nie służy.

Komentarz

Ugotowany

Dziś coś do bardzo ostatnio zaniedbanego kącika gastronomicznego, czyli film Ugotowany. Ze względu na występującego w tej produkcji Bradley’a Coopera (który nadal opiera się moim nienawistnym sugestiom i nie chce dać się wystrzelić w kosmos ani zakopać na odległej pustyni) długo wahałam się czy w ogóle obejrzeć tę produkcję. Przekonał mnie udział Omara Sy, który sympatycznie łagodzi wszelkie niedostatki Coopera, a także fantastyczna charakteryzacja Matthew Rhysa, którego w pierwszej chwili nawet nie poznałam. A sam film, no cóż… Gdyby szczur w Ratatuju był chorym psychicznie agresorem, to Ugotowany byłby jego wierną filmową wersją. To nie jest nawet opowieść o gotowaniu, ale o furiacie, który robi wszystko byśmy pomyśleli, że jest alter ego samego Gordona Ramseya, zresztą z marnym skutkiem, bo to w końcu Cooper, więc nie można się po nim za wiele spodziewać.

3 komentarze

Przegrane na starcie (Limitless, Raport mniejszości, Blindspot)

Coś niedobrego dzieje się z jesiennymi premierami. Fabuły takich seriali jak Limitless czy Blindspot na papierze przedstawiają się znakomicie. Po dodaniu różnych filmowych trików powinna być rewelacja, a tu jednak totalna klapa. Podejrzewam, że wielkie rozczarowanie widzów bierze się po części z autentycznie słabego poziomu aktorów i kiepskiego scenariusza, ale może chodzić też o to, że takie hity jak Mr. Robot, czy przeboje Netflixu zwyczajnie nas rozpieściły, stawiając konkurencji poprzeczkę niemożebnie wysoko. Fakt jest taki, że gdy patrzę na niektóre nowości to oczy mnie bolą i do kolejnych odcinków zwyczajnie nie jestem w stanie się zmusić.

Skomentuj

Snajper

Można się domyślać, że Clint Eastwood chciał stworzyć kolejny film o tym jaka wspaniała jest Ameryka, ale tym razem chyba przedobrzył, bo wrażenie jakie wywołuje Snajper jest wprost odwrotne. Gdybym była młodym mężczyzną chcącym zostać żołnierzem, trzy razy bym się zastanowiła nad swoim wyborem ścieżki życiowej po obejrzeniu tego filmu. Z jednej strony strzelanie do ludzi w Iraku działa naszemu bohaterowie na psychikę, a z drugiej strony nie można się nie zastanowić na tym, jak to w ogóle możliwe, że człowiek ewidentnie zaburzony trafił do elitarnej jednostki. Oczywiście bracia żołnierze korzystają na jego stanie psychicznym, ale żona i dzieci już niekoniecznie. Chyba nie takiej laurki od Eastwooda oczekiwano.

Skomentuj

American Hustle

Przyznam szczerze, że nie rozumiem zachwytów nad American Hustle ani licznych nominacji do Oscarów aktorów w tej produkcji grających. Uważam, że potencjał jaki niosła ze sobą oparta na faktach historia oszusta Irvinga Rosenfelda (Christian Bale) i jego wspólniczki Sydney Prosser (Amy Adams) został zmarnowany. Najbardziej wyeksponowany jest tu wątek sensacyjny, który ani nie wciąga, ani nie intryguje, a wymyślne finansowe przekręty zostały tu silnie stłumione przez obyczajowe tło, przez co cały film przypomina sentymentalne love story.

Komentarz