Odwlekałam obejrzenie tego filmu ile się dało ponieważ przeczuwałam totalną katastrofę. Jakoś nie łapię zupełnie na czym miałby polegać głuptaśny chłopięcy urok aktorskiego duetu Vince Vaughn i Owen Wilson. Dla mnie to po prostu para podstarzałych, smutnych klaunów. Nie podobało mi się Polowanie na druhny i sądziłam, że Stażyści będą taką samą nieśmieszną papką, jednak z umiarkowaną radością donoszę, że nie jest aż tak źle. Da się to naprawdę oglądać (choć przyznam, że jest tu parę żenujących dowcipasów), jednak tylko pod warunkiem, że tak jak mnie, uda wam się utożsamić z losem głównych bohaterów.
Film opowiada historię Billy’ego (Vaughn) i Nicka (Wilson), którym niespodziewanie świat wali się na głowę. Średnio przystojni panowie po czterdziestce dowiadują się od swojego klienta, że ich firma właśnie przestała istnieć, a że byli sprzedawcami drogich zegarków, małe są ich szanse na ponowne zatrudnienie w branży. Wszak teraz nikt już nie potrzebuje zegarków, skoro wszyscy mają wypasione telefony. I tak chłopki lądują na bezrobociu. W dodatku zdani są tylko na siebie, ponieważ wraz z eksmisją, pierwszego zostawia dziewczyna, a drugi dziewczyny nawet nie ma. Nagle, ni stąd ni zowąd pojawia się dla nich pewna szansa. Sprzedawcy (z których jeden jest specjalistą od kontaktów z ludźmi, a drugi właściwie nie wiadomo od czego) postanawiają dostać się na staż do najlepszego pracodawcy na świecie, czyli do wszechwładnej firmy Google (cały film to właściwie mega reklama tej korporacji). Odtąd Billy i Nick muszą konkurować o stałą posadę ze stadem 20 lat młodszych dzieciaków o przeraźliwie wysokim IQ, głównie pochodzenia azjatyckiego i hinduskiego. Dodatkową trudnością jest także to, że główni bohaterowie nie mają zielonego pojęcia o nowoczesnych technologiach, a o komputerach, programach i appkach w szczególności. W dodatku nie orientują się też zupełnie we współczesnej popkulturze, przez co wszystkim wydają się tak fajni, jak ich właśni stetryczali dziadkowie.
Para głównych bohaterów, płaskich, bezosobowych postaci, niespodziewanie do mnie przemówiła i nie chodzi tylko o to, że studiuję sobie radośnie z 12 lat młodszymi dzieciakami. Billy i Nick są tymi wszystkimi ludźmi, którzy przez sam fakt nie posiadania laptopa, tableta i smartfona, zostali przez społeczeństwo spisani na starty i odsunięci na margines. Myślę, że producenci filmu sprytnie sobie wymyślili, że przecież nie tylko ja, ale i cała masa ludzi żyjących na całym świecie może w podobny sposób nie przyswajać nowoczesnych technologii, a jednak są wartościowymi obywatelami (akurat siebie z tej grupy muszę wyłączyć) i mają coś do zrobienia dla pożytku swoich społeczności. Proponuję tę, w sumie dość żałosną i wyjątkowo płytką komedię, potraktować jako wyraz nadziei na to, że takie wartości jak talent, inteligencja emocjonalna czy umiejętność współpracy w grupie, jeszcze cokolwiek znaczą. Teza ta ma uzasadnienie tylko w części filmu. Niby pozytywne zakończenie nie pozostawia złudzeń co do tego, że liczy się jednak dopasowanie do jednorazowego, wirtualnego stylu życia i bycia. Prędzej czy później wszystkie pojedyncze jednostki ludzkie, ale też na przykład te wszystkie broniące się jeszcze ostatkiem sił urocze rodzinne biznesy, zostaną wciągnięte w korporacyjną sieć.
Może to świadczyć o mojej ogromnej determinacji, lub wręcz desperacji, ale naprawdę starałam się znaleźć w tym filmie coś pozytywnego (szkoda przecież tych dwóch godzin na pustą cieszotkę). Prócz poczucia uwspólnotowienia ze wszystkimi dziwakami, których Google jakoś nie podnieca, należy wspomnieć jeszcze, że w Stażystach gra przepiękna Rose Byrne, a to zawsze się liczy na plus. Podobał mi się także pomysł pokazania firmy internetowej jako utopijnej krainy, kolorowego kalifornijskiego raju, gdzie spełniają się wszystkie marzenia (i nawet kawę i bajgle dają za darmo!). Ta tęcza kolorów i powódź pozytywnych emocji są tak intensywne, że jakby się tak zastanowić, to wychodzi w Stażystach całkiem udana satyra na współczesne społeczeństwo śniące właśnie o takim plastikowym raju w podstawowych kolorach.
Komentarze