Jestem pewna, że większości widzów pomysł na film o tym, że raz do roku można bezkarnie rabować, bić i mordować wydał się znajomy i taki jakby bliski sercu. Zapewne każdy widz Nocy oczyszczenia odruchowo zaczął się też zastanawiać, na kim by się wyładował lub zemścił gdyby istniała taka możliwość w Polsce. Zamiast się karcić i źle o sobie myśleć, wolę sądzić, że chęć rozładowania negatywnych emocji jest jak najbardziej naturalna i ludzka, czego dowodem jest duże zainteresowanie mediów tą właśnie produkcją. Gdyby ten film był tylko zupełnie oderwanym od rzeczywistości science-fiction, to raczej nikogo aż tak by nie ruszał.
Najciekawsza w Nocy oczyszczenia jest pierwsza połowa, w której niespiesznie poznajemy stan rzeczy w amerykańskim społeczeństwie przyszłości oraz sympatycznych państwa Sandinów, żyjących sobie dość wygodnie i zamożnie we wspaniałej rezydencji. Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ pan Sandin (Ethan Hawke) sprzedaje sąsiadom systemy zabezpieczające ich domy przed mściwymi uczestnikami nocy oczyszczenia. Szczególną uwagę przykuwa zwłaszcza jego żona Mary, która chyba jako jedyna głębiej zastanawia się nad prawdziwym sensem dorocznego mordowania słabych, chorych i biednych. Przyznam, że miło było zobaczyć Lenę Headey (pamiętną żonę Leonidasa z 300 i matkę króla Joffrey’a z Gry o Tron) wreszcie w innej roli niż mściwa królowa.
Niestety w filmie od samego początku przeszkadzał mi ten ogromny zgrzyt towarzyszący faktowi, że wszyscy tu popierają święto oczyszczenia, pozwalające na zapewnienie dobrobytu Ameryce przez kolejny rok, ale jednocześnie nikt nie chce wziąć w oczyszczaniu aktywnego udziału. Hipokryci! Śledzenie akcji uniemożliwiały mi też fale skojarzeń. Przez ciągłe ,,Do czego to podobne?” nie mogłam się zupełnie skupić na drugiej, znacznie tańszej, bardziej tandetnej i kiczowatej, horrorowej części. Moje rozważania skupiały się wokół dwóch rodzajów wniosków. Po pierwsze, myślałam o tym, że skoro za dobrobyt większości musi płacić mordowana, wykluczana mniejszość, to niczym to się nie różni od barbarzyńskiego zwyczaju składania ofiar bogom. Niby tylko fikcja, ale jakby to przełożyć na sytuację społeczeństwa, w którym każdy ma dostęp do broni, i którego władze już wiele lat prowadzą krwawą wojnę z dużą liczbą ofiar, to ten amerykański sen jakiś mniej różowy się staje. Z drugiej strony, ta fabuła kazała mi się postawić w sytuacji ofiar, a nie tylko katów. Podczas seansu obok pytań o to, kto zasłużył na karę, pojawiają się też pytania typu ,,Czy my też przypadkiem nie mamy takiego niechcianego elementu, którego chcielibyśmy się pozbyć?”. Już mam w głowie scenariusz polskiej nocy oczyszczenia, w której zerowe bezrobocie i wzrost gospodarczy zapewniają nam masowe likwidacje emerytów, bezrobotnych, imigrantów, niepełnosprawnych i młodych matek. Oto lek na kryzys w Polsce. Ale spokojnie, na razie nikt nikogo nie likwiduje. Póki co, kto może sam odciąża społeczeństwo emigrując za granicę z kraju, gdzie nikt ich nie chce. Ciekawe co będzie, gdy wyczerpią się zasoby studentów potrafiących sklecić choćby dwa zdania w obcym języku.
Warto także wspomnieć, że ten film to ciekawe przeżycie dla fanów Ethana Hawke’a. Jest to bowiem już kolejna produkcja, w której jego postać ginie na skutek działań swojego dziecka. W Sinisterze córka odrąbuje mu głowę, a w Nocy oczyszczenia synek wpuszcza do domu dziwnego pana. Ciekawe, czy aktor świadomie wybiera filmy pokazujące, że dzieci są złe, czy po prostu współczesne kino zaczyna na nowo masowo odkrywać tę oczywistą prawdę.
Komentarze