Dzisiaj będzie na wesoło, bo o kreskówce dla dzieci (a może wcale nie dla dzieci…). Od miesięcy marzyłam o zobaczeniu The Boss Baby, którego zapowiedź, jak się okazuje, to prawdziwe mistrzostwo w mydleniu widzom oczu. Uwierzcie mi, wiele razy już dałam się nabrać na trailery, które były kompilacją kilku najlepszych momentów z w sumie słabego filmu, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Dzieciak rządzi i jego zapowiedź to dwa różne zjawiska, z czego to drugie jest prawdziwym hitem, a to pierwsze prawie kitem.
Wielki bobasowy szef-dzidziuś
Tim jest siedmioletnim chłopcem, który naprawdę docenia swoje idealne życie rodzinne. Jego rodzice, pracujący w firmie o wiele mówiącej nazwie Szczeniaczek (zajmującej się wypuszczaniem na rynek nowych modeli psów), poświęcają mu wiele czasu i uwagi, z miłością kultywując rodzinne rytuały. Te czasy jednak się kończą, gdy w domu pojawia się niemowlak. Nowy braciszek Tima nie przypomina żadnego innego niemowlaka, a przynajmniej chłopiec odbiera go jako wyjątkowo dziwnego osobnika. Wystarczy spojrzeć na berbecia by widzieć, że urodził się do sprawowania kierowniczego stanowiska w dużej korporacji. Szef-dzidziuś od razu podporządkował sobie rodziców, zwołując rodzinne zebrania (w celu podania jedzenia) i stosując strajki (głodowe). W dodatku sama powierzchowność niemowlaka jest już podejrzana, gdyż berbeć nosi garnitur i krawat, korzysta z zegarka i nie rozstaje się z neseserem. Gdy jednak okazuje się, że do tego wszystkiego potrafi mówić, Tim czuje, że musi zainterweniować i uświadomić rodziców, którzy ewidentnie kochają braciszka bardziej niż jego. Nie jest to jednak takie proste, bo maluch jest sprytny, a do tego potrafi negocjować, nawiązywać sojusze i współpracować (jak to w firmie). Gdy dzieciaki już się godzą, możemy wreszcie dowiedzieć się wszystkiego o Baby Corp, dla którego pracuje szefunio, a także o ogromnym zagrożeniu dla rodzicielskiej miłości, jakim są przesłodkie szczeniaczki. Brzmi głupiutko i właśnie takie jest, a do tego całość jest gęsto upstrzona kiczowatymi wizjami wykwitającymi z dziecięcej wyobraźni Tima, których (zupełnym przypadkiem zapewne) nie było w zapowiedzi. Psuje to cały efekt i nie pozostawia złudzeń, że nie jest to jeden z tych filmów, na którym i mali, i duzi świetnie się bawią. A myślałam, że czeka mnie zabawa przynajmniej tak dobra, jak na Minionkach :(
Dla kogo to właściwie?
Gdyby twórcy zdecydowali się zrobić dobry film wyłącznie dla dzieci, nie miałabym o nic pretensji. Maluchy też chcą chodzić do kina i od czegoś muszą zacząć. Czy jednak kilkulatek (bo takich było sporo na sali) jest w stanie zrozumieć korporacyjny żargon, w którym wypowiada się dzidzioszef. No raczej nie sądzę. To już są żarty dla rodziców, którzy z kolei mogą poczuć się bardzo nieswojo przy grubych, rubasznych, infantylnych dowcipasach z kupki i wymiocin. Przy takiej tematyce trzeba się zdecydować. Chyba tylko w scenach z udziałem dziecięcych pośladków wszyscy się śmiali i to raczej z zażenowania.
Poza ładną animacją i samym pomysłem na to, by bobas był korpoludkiem (pomysł dobry, gorzej z realizacją) doceniam próbę oswojenia trudnej dla wszystkich sytuacji pojawiania się na świecie młodszego rodzeństwa. Nie tylko dla najmłodszych jest to kłopotliwe. Ja sama podobno chciałam mojego młodszego brata wrzucić do pieca gdy był niemowlakiem, a ja miałam ze dwa albo trzy lata (ale to tylko jego wersja, moja jest taka, że był dzidzioszefem, który owinął sobie rodziców wokół palca). Doceniam, że podobnie jak w przypadku W głowie się nie mieści, zajęto się skomplikowanymi dziecięcymi emocjami. Myślę, że nawet najmłodsi coś pod tym względem z filmu wyniosą, może podświadomie poczują, że z posiadaniem młodszego rodzeństwa wiąże się też kilka przyjemnych spraw (dobrze mieć czasem wspólnika-sojusznika na rodzinnym froncie).
Bardzo nie podobało mi się za to naśmiewanie się z uczuć do zwierząt, choć przyznaję, że psy ( i inne czworonogi) mogą być kuszącą alternatywą dla posiadania dzieci, czego jestem najlepszym przykładem. Gdyby świat tej kreskówki istniał naprawdę, Baby Corp. nie miałoby ze mnie pożytku, za to Szczeniaczek miałby we mnie najwierniejszą klientkę :)
Miałam mieszane uczucia co do zwiastuna – rzeczywiście, nie zachęcił mnie do obejrzenia filmu, bo wydaje mi się, że ta historia jest bardzo infantylna. Ale wydaje mi się, że mimo wszystko warto, nawet jeżeli nie pójść do kina, to poczekać na wydanie na DVD, zapoznać się z tą historią, bo pomysł wyjściowy jest bardzo intrygujący – fabuła odbiega od schematów, do których publiczność jest przyzwyczajona. Z drugiej strony, tak jak piszesz, pomysł być może był oryginalny, ale gorzej z realizacją, scenarzyści chyba tak bardzo chcieli stworzyć coś nowatorskiego, że sami się zaplątali, nie wiedząc, do kogo ma być skierowana produkcja.
Pozdrawiam :)
Dziękuję za obszerny komentarz.
Choć Dzieciak mnie nie zachwycił, też bym chętnie obejrzała jeszcze raz, może na DVD, ale koniecznie w oryginalnej wersji językowej, bo tam same gwiazdy. No i ten tekst o Jezusku im się udał, to trzeba przyznać. Nadal się uśmiecham gdy sobie to przypomnę :)
Również pozdrawiam :)
Film chciał poruszyć ważny temat, czyli pojawienie się rodzeństwa, konieczność podzielenia się miłością rodziców. Natomiast przedstawienie nowego dziecka jako wyrachowanego korpoludka, usztywnia sposób myślenia o ludziach pracujących w korporacjach. Może w USA to nie jest taki problem, ale w Polsce i tak są w dużej mierze błędne przekonania – po co je potwierdzać i utrwalać? Oprócz tego, to film dla dzieci – po prostu nie zrozumieją, o co chodzi (tak w komentarzach mówiło sporo rodziców), a jak nawet im to ktoś wytłumaczy, to tworzą się już w dziecku stereotypy. Ponadto, poprzez takie zajęcie się tematem, coś co mogłoby być wartościowe, zostało wylane jak dziecko z kąpielą. A oprócz tego, wątek ze szczeniaczkami – to jakieś nawoływanie do wzmożonej prokreacji? Film szkodliwy po prostu.