Słowo daję, nie wiem dlaczego sobie to robię. Dlaczego ciągle jeszcze oglądam filmy, w których pojawia się wiecznie naburmuszona Kristen Stewart? Może dlatego, że ona dosłownie jest wszędzie, choć zupełnie nie rozumiem dlaczego. No, ale nie o nieszczęsnej Krystynie ma być ta notka (o niej już dużo napisałam wcześniej), ograniczę się zatem jedynie do stwierdzenia, że na szczęście grana przez nią bohaterka, szeregowy Amy Cole, bardzo często ma na głowie czapkę z daszkiem, dzięki czemu widok wiecznotrwałego focha jest nam częściowo oszczędzony. Zresztą, kto by się przejmował Kristen Stewart, gdy na horyzoncie już widać Bradleya Coopera w mundurze (jednak nie wystrzelił się w kosmos jak wielokrotnie proponowałam).
Smutna dziewczynka w okrutnym świecie
Poznajemy Amy Cole w dniu jej przybycia do więzienia w Guantanamo. Towarzyszymy jej w szkoleniu przygotowującym do pilnowania wyjątkowo okrutnych i bezwzględnych muzułmańskich więźniów, jednocześnie też mamy okazję bacznie się przyjrzeć tej wrażliwej i skrytej dziewczynie. Obserwujemy ją i innych żołnierzy podczas wykonywania żmudnych, wręcz ogłupiająco nudnych rutynowych czynności, próbując zgłębić relację więzień-strażnik. Pod tym względem owiane złą sławą Guantanamo jest dość osobliwe, bo podstawowym celem pracy żołnierzy jest nie pilnowanie by więźniowie nie zrobili sobie nawzajem oraz strażnikom krzywdy (choć to się zdarza), ale by przede wszystkim nie zrobili krzywdy sobie. Domyślamy się, że samobójstwo w takim więzieniu to naprawdę zła prasa dla amerykańskiej armii.
By utrzymać ogłupiałych z frustracji, bezsilności i nudy więźniów przy życiu, konieczny jest stały dozór, dobre żywienie (jak trzeba to i przez rurkę) oraz godziwa rozrywka, czyli rekreacja na świeżym powietrzu i dobra literatura. Widzowie, którzy pamiętają drastyczne doniesienia o tym jak okrutni są Amerykanie dla więźniów z Guantanamo, z pewnością będą przecierać oczy ze zdziwienia. To oblewanym wydalniczymi szejkami i wyzywanym strażnikom przychodzi nam współczuć, a nie złośliwym osadzonym, dla których w asortymencie najgorszych kar są nocne przenosiny oraz umyślne wstrzymywanie się od zakupu ostatniego tomu Harry’ego Pottera przez więzienną bibliotekę (no straszne!).
Nasza biedna Amy nie za bardzo odnajduje się w tym świcie prześwietlonych korytarzy i sztywnej dyscypliny. Widać ewidentnie, że coraz więcej faktów karze jej wątpić w szczerość misji amerykańskiej armii, która miała być przecież oknem na świat i obietnicą dokonania czegoś ważnego. Biedna Amy. Tylko jeden, tak samo jak ona wrażliwy więzień i jego niemożliwa przyjaźń, dają jej siłę do dotrwania do końca misji.
Intrygujący osadzony
Postać Amy Cole jest nieciekawa i mało wiarygodna, a jej oddające stan duszy wiecznie ściągnięte w kok włosy to jednak za mało, byśmy mogli jej współczuć czy też chcieć ją zrozumieć. Co innego więzień, z którym z każdą minutą filmu łączy ją coraz więcej. Choć zasadniczo żołnierze nie powinni wdawać się w rozmowy z osadzonymi, ani też dopuszczać do choćby najmniejszego fizycznego kontaktu, dla Aliego Amira (Peyman Moaadachi) Amy łamie wszelkie reguły. Moim skromnym zdaniem to właśnie o nim w całości powinien być ten film. Ali znajduje się w dość dramatycznej sytuacji. Pojmany po atakach na WTC przez Amerykanów niemiecki muzułmanin, o którego niewinności armia jest w pełni przekonana, i tak musi spędzić prawdopodobnie całe swoje życie w więzieniu. Wszelkie zasady prawne są w Guantanamo zawieszone, a Ali może albo zwariować, albo się zabić, albo też pogodzić się ze swoim losem i patrzeć z nadzieją w przyszłość, jak mu radzi naiwna Amy. Każdy przyzna, że dla właściwie jeszcze młodego mężczyzny perspektywa powolnego dogorywania w maleńkiej celi przez kilkadziesiąt następnych lat może być dość przykra. Gdyby film miał odrobię lepszy scenariusz może byśmy mu nawet szczerze współczuli, zwłaszcza, że grający Aliego Moaadachi jest naprawdę świetny. Ten facet ma szaleństwo wypisane na twarzy i spokojnie mogłam uwierzyć, że od lat nie opuścił swojej klitki, a światłem jego żywota jest czytanie Koranu oraz kolejnych przygód nastoletniego czarodzieja. Ali to intrygująca i złożona postać, o której myśli się długo po obejrzeniu filmu. Szkoda, że nie pokazał w pełni swojej ciemnej strony. Więzień, podobnie jak wszystko w tym filmie, jest jakiś taki uładzony i stereotypowy. A mógł nas przecież zaskoczyć na wiele sposobów i małą Amy także.
Camp X-Ray to jeden z tych filmów, na których czekacie aż się coś wydarzy. Czekacie, czekacie, a tu napisy końcowe i nic. Może i jest to w pewnym sensie wartościowa propozycja, która stara się zadawać ważne pytania o sens wojny i misję amerykańskiej armii, ale jej to trochę nie wychodzi, rozłazi się na szwach. Za to jest to całkiem udana promocja czytelnictwa, tylko nie rozumiem dlaczego przy udziale czytadła dla nastolatków, a nie czegoś ambitniejszego.
nie cierpię tej aktorki, jest drewniana, do granic możliwości. Dzięki, że nie muszę oglądać tego filmu.
[…] nudne dzieło Eastwooda, myślałam o tym, że już więcej emocji i głębi miał w sobie Camp X-Ray z Kristen Stewart na podobny temat. Tam przynajmniej ktoś miał jakieś wątpliwości, zadawał […]