Nie znam się na wielu rzeczach, ale ekranowy hit wyczuwam na odległość. Dlatego możecie mi wierzyć, że nie ma szans, żeby ten serial kogokolwiek rozczarował. Rzucajcie wszystko, siadajcie do telewizorów i odpalajcie Netflixa. Nie wyobrażam sobie, żeby w tym roku pojawiła się lepsza historia, czy to na ekranach telewizorów, czy w kinach, czy nawet na kartach książki. Każda minuta tego widowiska dostarcza głębokiej satysfakcji, a do tego przez cały czas miałam wrażenie, że jest to produkcja dokładnie skrojona pod mój gust. Nie dość, że historia o epickiej zemście rozłożonej na lata i to wymierzanej przez kobietę, to w dodatku piękna opowieść o uprzedzeniach i wykluczeniu. Dodajcie do tego wzruszające wątki przyjaźni i miłości, sceny walki tak rewolucyjne jak te niegdyś w Matriksie, a wszystko rozgrywa się w niesamowitej scenerii Japonii epoki Edo. Ooo! I muzyka! Moi drodzy, co tu się dzieje! Aaa praca kamery! Te wszystkie zapierające dech ujęcia, które niemal każde chce się od razu drukować i wieszać na ścianie! Tutaj Mulan robi Kill Billa, Przyczajając się jak tygrys i Wyznając wszystko gejszy :) to, co najlepsze w tych tytułach, znajdziecie w Niebieskookim samuraju, ale też dużo, dużo więcej. O boginie! Jak ja zazdroszczę każdemu, kto to obejrzy pierwszy raz! (Wybaczcie te wykrzykniki, emocje poniosły)
Zemsta, zemsta, zemsta na wroga!
Nasz tytułowy bohater to żyjący w siedemnastowiecznej Japonii mistrz miecza, o którym już na początku dowiadujemy się, że jedyne, co go obchodzi, to zemsta. Od razu czujemy, że to historia tragiczna, gdyż Mizu chce się mścić na własnym ojcu, o którym wie, że jest biały. Sprawa jest taka, że w tamtym czasie biali ludzie, uważani za demony, nie mieli wstępu na japońskie wyspy, a ostatnich czterech gdzieś się ukrywa. Wśród nich jest tatuś Mizu, a że nie wiadomo, który to konkretnie, trzeba zgładzić wszystkich. Za co nasz samuraj tak nienawidzi białego ojca? Otóż, za spuściznę genetyczną, czyli zimne niebieskie oczęta, przez które każdy od razu wie, że ma do czynienia z demonicznym obcym, dla którego lepiej by było, gdyby zginął z głodu w rynsztoku. Taka śmierć cudem ominęła Mizu, dzięki czemu może teraz ziścić się plan szatańskiej zemsty.
Choć strój, wzrost i tężyzna fizyczna, a także mistrzostwo we władaniu bronią, wskazują, że Mizu to mężczyzna, pod koniec pierwszego odcinka spotka nas niespodzianka. Od tego momentu wiemy, że domniemany tatuś, którego tożsamość na razie ustalono jako Abijah Fowler, ma się czego obawiać. Gorsza niż zemsta rozwścieczonego syna z mieczem, może być już chyba tylko zemsta bardzo wkurzonej córki.
Mizu miała bardzo ciężkie dzieciństwo, dlatego też nie dziwi nas jej zimne, okrutne serce, przejawiające się w żelaznej dyscyplinie, konsekwencji i braku skrupułów. Wychowana przez (też dość oschłego) starego mistrza sztuki wytwarzania mieczy, jest prawdziwą artystką zemsty, co ogląda się z wielką satysfakcją. Od jej miecza, oraz kilku innych narzędzi, giną tu całe hordy złoczyńców, ale też często całkiem niewinni ludzie, przez co Mizu jest tak fascynująco niejednoznaczna i niebanalna. Często jej wręcz współczujemy, bo przecież krucjata przeciw ojcu jest tak naprawdę samobójczą misją zgładzenia samej siebie, demona, za którego wszyscy ją mają.
Podczas swej podróży śladami Fowlera (któremu głosu użyczył sam Kenneth Branagh), dołączają do dzielnej samurajki kolejni ciekawi bohaterowie. Aż można dostać zawrotów głowy od różnorodności tych postaci. Cały przekrój społeczny pokazany w najbardziej skrajnych sytuacjach i to na malowniczym tle albo tętniącego życiem miasta, albo dzikiej przyrody. Piękna jest ta zemsta.
Korowód wykluczonych
Nie licząc jednego przystojnego osiłka, samochwały Taigena, każdy, z kim na dłużej Mizu się zakoleguje, jest, tak jak ona, wykluczony, czy w jakiś sposób ułomny społecznie. Moim osobistym faworytem jest Ringo, młody kucharz, który marzy o tym by być wielkim i sam mianuje się uczniem Mizu, która mu niesamowicie imponuje. Cóż z tego, że chłopak nie ma dłoni, jest otyły i dobrotliwie naiwny, skoro potrafi być użyteczny i jakoś skłonił poważnych wojowników by pozwolili mu zszywać sobie rany. Ułomnością mistrza miecznika jest ślepota, matki i innych napotkanych gejsz nieczysty status, którego nie trzeba nikomu wyjaśniać, i nawet piękna Akemi, która niedługo ma wyjść za syna szoguna (co prawda młodszego, ale jednak) jest w pewnym sensie wadliwa, po prostu jako kobieta z własną wolą i silnym charakterem. Z czasem orientujemy się, że ta zgraja nieczystych, niepełnych i wykluczonych nauczy się czerpać siłę ze swoich słabości, a dla każdego to Mizu będzie największą inspiracją. Moment, w którym matka domu kurtyzan mówi naszej bohaterce, że nikt bardziej męski nie przekroczył progu jej przybytku, widz ma ochotę krzyczeć z radości. Mówię Wam, ależ to jest satysfakcjonujące!
Nawet jeśli to wszystko, co tu napisałam, Was nie obchodzi, obejrzyjcie Niebieskookiego samuraja choćby dla aspektu estetycznego. Choć to animacja, jest piękniejsza i prawdziwsza niż jakikolwiek film. Dosłownie czuć chłód japońskiej zimy czy wiosenne słońce. Do tego widać, że twórcy mocno się przyłożyli i sięgnęli do historycznych źródeł. Tak się ubierali i czesali ludzie w epoce Edo, tak mieszkali i walczyli. Za każdym razem gdy ktoś patrzy na obraz czy rysunek, możecie być pewni, że to znane dzieło sztuki. A do tego muzyka, że szczęki opadają. Ta produkcja jest tak świeża dzięki połączeniu tradycyjnych brzmień instrumentalnych z epoki, z bardziej współczesnymi brzmieniami, jak Metallica. Zapewniam, że pasuje idealnie.
Jeszcze tylko dwa słowa o moich ulubionych odcinkach. Gdy już myślałam, że nie może być lepiej, nadszedł epizod nr 5, czyli Opowieść o roninie i żonie, przedstawiona w konwencji teatru kabuki. Ludzie, ciarki n plecach chodzą, gdy się na to patrzy. W dodatku to też jedyny epizod pokazujący Mizu jako kobietę próbującą ułożyć sobie życie u boku męża. Ten epizod to coś wspaniałego, ale zaraz po nim bach, perfekcja, pozamiatane. Odcinek szósty, Złe sny i gniewne słowa, nakręcony z kolei w konwencji gry komputerowej, totalnie mnie zaskoczył. Kto mógł się spodziewać szalonych małp?
Mówię Wam, kocham ten serial. Każda z postaci jest dopracowana, ma głębię, a wizualnie także ciekawe rysy, zmarszczki, gluty z nosa i często krwawienia z licznych ran. Do tego starzy mędrcy głoszący mądrości życiowe (tego nigdy za dużo) i jakby dla równowagi, surowa, dzika przemoc, gdy palce, zęby, mózgi i kończyny latają w powietrzu. Pięć na pięć gwiazdek kochani.
Komentarze