Pomiń zawartość →

The Girlfriend Experience

Serial stacji Starz, opierający się w dużej mierze na filmie Stevena Sodebergha pod tym samym tytułem (w polskiej wersji to Dziewczyna zawodowa), opowiada nam o kilku miesiącach z życia pięknej studentki prawa, która szuka coraz mocniejszych wrażeń erotycznych. Choć wydawać by się mogło, że fabuła zbudowana na perypetiach młodej kobiety, oddającej się różnym formom wysokopłatnej prostytucji, musi być kontrowersyjna i wzbudzać wiele emocji, muszę przyznać, że dawno nie widziałam tak nudnego i tak mało angażującego widza serialu. Jeśli wydaje wam się, że seks się zawsze świetnie sprzedaje, obejrzyjcie The Girlfriend Experience, a zrozumiecie jak zimne, smutne, automatyczne i w sumie wymagające ciężkich antydepresantów, może być zbliżenie dwojga (lub czasem trojga) całkiem atrakcyjnych golasów. Smutniejszego seksu nie widziałam do tej pory w telewizji.

Wnuczka Elvisa pokazuje wszystko

Zajęcie się prostytucją nie wynikło u Christine Reade (Riley Keough) z bardzo pilnej potrzeby finansowej. Dziewczyna nie ma żadnych kompleksów, ani też nie pochodzi z patologii społecznej, uznającej takie sposoby zarobkowania za odpowiednie. Nasza bohaterka jest wręcz przeciwieństwem stereotypu prostytutki, jaki większość z nas ma gdzieś z tyłu głowy. Mamy do czynienia z wybitnie inteligentną studentką prawa, która właśnie dostała się na staż do prestiżowej kancelarii adwokackiej. Do tego jest naprawdę ładna i nie może narzekać na brak powodzenia u płci przeciwnej. Jedyne jej problemy to to, że na prawdziwe pieniądze musi ciężko zapracować i trochę poczekać oraz to, że koszmarnie się nudzi, bo najwidoczniej wszystko przychodzi jej w tym szarym świecie zwykłych ludzi zbyt łatwo. Pewnego dnia jej przyjaciółka Avery (Kate Lyn Sheil), utrzymująca się ze sponsoringu i pomieszkująca u starszego ,,przyjaciela”, zachęca ją do zbadania swoich możliwości na polu świadczenia różnego typu ekskluzywnych usług seksualnych.

Z racji tego, że Christine jest inteligentną przyszłą prawniczką, podchodzi do sprawy racjonalnie. Najpierw znajduje odpowiednią pośredniczkę (kiedyś nazwano by ją stręczycielką zapewne), która za ,,infrastrukturę” liczy sobie skromne 30%, potem jeszcze tylko profesjonalna sesja zdjęciowa do

katalogu, kilka spotkań ze starszymi bogatymi biznesmenami i już baza klientów Christine jest gotowa, a dziewczyna ma zajęcie na kilka wolnych wieczorów w tygodniu.

Wraz z pojawiającymi się co jakiś czas kłopotami z nowym hobby, sprowadzającymi się do tego, że jakiś klient za bardzo się przywiązuje lub jest agresywny, przez co subtelne granice między życiem zawodowym a prywatnym Christine się zacierają, nasza bohaterka jest zmuszona szukać coraz to nowych możliwości zarobkowania, co jest dla niej zdumiewająco łatwe. Przeskakuje od spotkań na godziny (po tysiąc dolarów od godziny), do dłuższych wyjazdów z panami, od osobistych spotkań, do kamerek internetowych, no i wreszcie od pracy na terenie swojego miasta, do występów zagranicznych. Wydaje się, że możliwości są nieograniczone, a jedyną przeszkodą w zdobyciu naprawdę wielkich pieniędzy jest kreatywność Christine.

Mało rozmów, dużo golizny

Od początku nie miałam wątpliwości, że główna bohaterka ma problemy ze swoją psychiką i nie chodzi mi wcale o jej zdrowy apetyt na seks, czy też o ciekawość nowych doznań, ale o to, że nawet się nie kryje z tym, że wszystko i wszystkich traktuje przedmiotowo. W pewnym momencie nawet przyznaje się siostrze, że szkoda jej czasu dla ludzi, z obcowania z którymi nic nie ma. W miarę jak piętrzą się jej problemy w kancelarii, jak rośnie presja, która każdego innego człowieka by złamała, ona pozostaje zimna jak lód, działa trzeźwo i nadal prowadzi swoje manipulatorskie gierki. Podobnie jest przy klientach. Na polu dobrze opłacanych relacji międzyludzkich Christine jest prawdziwą mistrzynią.

Właściwie patrzymy na dobrze uchwycony portret współczesnej prostytucji. Serialowy świat to rzeczywistość, w której jeśli jest się wystarczająco mądrą, można zrobić błyskotliwą karierę w kilka chwil i to bez najmniejszego wysiłku. Patrzymy na naturalny talent, na profesjonalistkę, która oprócz seksu, daje swoim klientom poczucie, że jest ich dziewczyną, przyjaciółką od serca, która w przeciwieństwie do ich żon, naprawdę chce z nimi rozmawiać, spędzać czas i interesuje się ich sprawami zawodowymi. Och, wspaniała byłaby z niej gejsza! Bez względu na to, jaki jest nasz stosunek do prostytucji, jestem pewna, że każdy widz w pewnym momencie poczuje podziw dla bohaterki, która potrafi w zimny i wykalkulowany sposób użyć dostępnych środków (w tym przypadku są to młodość i uroda) by zdobyć to, czego pragnie w tym męskim świecie. Mnie osobiście bardzo podobała się jej niezależność i trochę chora umiejętność zdystansowania się do bieżących problemów. Ta dziewczyna widzi pełen obraz, wie, czego chce i nie przejmuje się zdaniem ludzi, którzy nic dla niej nie znaczą. Ma tak grubą skórę, że nic nie jest w stanie jej dotknąć, a przynajmniej tak podejrzewam, gdyż prawda jest taka, że niewiele o niej wiemy. No i tu przechodzimy do wad tego widowiska o kurtyzanie XXI wieku.

The Girlfriend Experience to show podane nam na zimno, w szarych barwach i ze sporą dawką tajemniczości oraz niedomówień. Wszystko jest tak osnute pseudoartystycznymi ambicjami twórców, którzy ewidentnie bardzo chcą być z klasą i w luksusach, że aż momentami nie da się tego nudnego monochromatycznego eksperymentu oglądać. Dialogi zredukowane do minimum, podobnie wszelkie akcje, które mogłyby nam powiedzieć coś więcej o bohaterach, za to zbliżeń na zbliżenia dostajemy aż nadto. Czasami miałam wrażenie, że niczego poza spółkowaniem nie oglądamy w tym serialu, a przeszkadzało mi to nie dlatego, że jestem jakoś szczególnie pruderyjna, ale dlatego, że strasznie depresyjny ten seks. Zarówno Christine, jak i jej klienci, sprawiają wrażenie jakby robili to za karę, a przecież podobno i jedna i druga strona ma taką głęboką potrzebę fizycznych zbliżeń. Do tego dochodzi momentami dość dziwny układ scen i wątpliwe aktorstwo wnuczki Elvisa (nie wiadomo, czy aktorka jest bardzo utalentowana, czy może wcale, bo przez cały sezon widzimy tylko jedną zimną i ponurą minę cyborga), o których jakości najwięcej mówi to, że po każdym odcinku można było obejrzeć krótki materiał wyjaśniający, co się właśnie stało. Nie wiem co sądzą o tym inni widzowie, ale dla mnie jeśli trzeba tłumaczyć odbiorcom co się działo w konkretnym epizodzie, to znaczy, że ktoś go źle nakręcił. Czy to nie gra, dialogi, sama fabuła powinny się już móc obronić? Czy naprawdę bez tłumaczenia co początkująca prostytutka ma w głowie, nie można zrozumieć tego dzieła? Niestety, odpowiedź jest twierdząca, dlatego nowa produkcja stacji Starz to raczej słaby serial.

Opublikowano w Uncategorized

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *