Tym razem jedno z największych polskich wydawnictw zdecydowało się na dość oryginalną formę promocji. Zamiast standardowego egzemplarza recenzenckiego, który nie różniłby się za bardzo od tego, co trafi niedługo do księgarń, znalazłam w skrzynce pocztowej czarny anonimowy tom. Notka promocyjna informowała, że egzemplarz bez okładki, nazwiska autora i tytułu (choć ten jednak jest niestety) jest szansą na obiektywną lekturę i wyrobienie sobie zdania niezależnie od nadmiaru informacji, jaki można znaleźć na temat każdego pisarza w sieci. Zaintrygowało mnie to więc zasiadłam ochoczo do lektury, bez uprzedzeń, bez skojarzeń i bezbronna wobec tego, czego nie da się od-zobaczyć, a raczej od-czytać.
Natasza w krainie kwantowych komputerów
Główną bohaterką tej powieści jest studiująca psychologię Natasza. Dziewczyna pochodzi z małego miasteczka, jest wybitnie inteligentna, dzięki czemu znakomicie radzi sobie na studiach, a po zajęciach dorabia, pokazując wdzięki na seks czacie. Po kilku niezbyt apetycznych opisach jej wygibasów, poznajemy bliżej jednego z jej klientów, Toma, dość specyficznego nerda z Doliny Krzemowej. Tom lubi wirtualne spotkania z Nataszą gdyż dziewczyna wie, jak z nim rozmawiać i oferuje zwykłe widoki (na przykład jak śpi), których normalnie dostarczałaby mu partnerka życiowa. Gdy interes z seks czatem wychodzi na jaw, a wykładowcy obu płci reagują na to wzmożonym popędem płciowym, Natasza, nie myśląc nad tym zbyt długo, rzuca studia i wyjeżdża do Kalifornii. Tom proponuje jej pracę w charakterze opiekunki dla swojego autystycznego synka i zaprasza do swojego domu na kilka miesięcy. I tak Natasza ląduje w USA, gdzie oprócz opieki nad genialnym małym autystykiem Ethanem, czeka ją wielka przygoda z wyższą matematyką i komputerami kwantowymi. Tom jest bowiem pochłonięty obliczeniami, które mają wynieść sztuczną inteligencję na wyższy poziom. Przełom w jego obliczeniach staje się niespodziewanym końcem rzeczywistości takiej, jaką znamy, a staje się początkiem walki sieci z wielowymiarową rzeczywistością kwantową.
Podczas gdy, po pierwszych rozdziałach książki sądziłam, że mam w rękach thriller erotyczny, nagle, przy fragmentach opisujących życie w Dolinie Krzemowej, okazało się, że to powieść sensacyjna z cyfrowym wątkiem apokaliptycznym. Jednym słowem trochę Grey’a, trochę Matrixa.
Gdy nie starcza wiedzy, jest poezja
Miałam dużo wyrozumiałości dla tej prozy, głównie dlatego, że po nieporadności stylu sądziłam, że jest to dzieło jakiegoś młodego początkującego artysty. Niestety, cierpliwość skończyła mi się dosyć szybko gdy zaczęły pojawiać się frazy typu „Ja wszystko wiem i jestem, gdzie jestem. Gdyby gówno się zesrało, wyglądałoby jak ja”. Opisów golizny i dziwnych zbliżeń płciowych nie będę już tu może przytaczać, bo sama żałuję, że je przeczytałam i nie chcę robić tego moim czytelnikom.
Nic to jednak, brnęłam (choć z niesmakiem) dalej, coraz szerzej otwierając oczy ze zdumienia. Powieść ma w sobie potencjał przygodowego science fiction w stylu Dana Browna i mogłaby być naprawdę dobrą rozrywką na lato, gdyby nie to, że wszędzie tam, gdzie wiedza naukowa autora dochodzi do swych granic, przechodzimy w sferę mistyki i poezji, co już jest niestrawne. Mogło być naprawdę ciekawie, dużo tu atrakcji, włącznie z powracającymi martwymi noblistami, sekciarskim przesłaniem podróżników w czasie, czy nawet z buddyzmem zen i wierzeniami rdzennych mieszkańców Ameryki, ale niestety, nieznośna maniera autora, ta skłonność do przesady i mieszania wszystkiego ze wszystkim, zabiła cały potencjał tej opowieści.
Nie pomogło także to, że bohaterowie są niewiarygodni psychologicznie i bardzo stereotypowi jednocześnie. Widać, że starano się uchwycić nasze tu i teraz. Powieść miała być zapewne kolejną próbą przewidywania do czego to wszystko prowadzi i jak się skończy coraz większy udział nowoczesnych technologii w naszym życiu, ale niestety, jak dla mnie genitalne aluzje zabiły całą powagę sytuacji. Aż głupio o tym pisać, ale nawet w warstwie warsztatowej nie jest za dobrze. Dawno nie czytałam tak źle napisanych dialogów. Jedynym plusem tej lektury było to, że mogłam się trochę pośmiać. Wielki, choć zapewne niezamierzony, potencjał humorystyczny mają szczególnie opisy działań hakerów i specjalistów od nanofizyki. Chętnie podzielę się moim egzemplarzem recenzenckim z którymś ze znajomych informatyków. A niech inni także mają trochę radości :)
Na koniec wspomnę może tylko co myślę o tego rodzaju promocji. Po pierwsze, żałuję, że jednak tytuł został w tym niby anonimie, bo łatwo mogłam sprawdzić kto jest autorem dzięki zapowiedzi na stronie wydawnictwa (a tak żyłabym w nieświadomości jeszcze miesiąc). Po drugie, czuję się trochę wrobiona, bo gdyby nie aura tajemnicy, nigdy sama nie wróciłabym do czytania dzieł pisarza, którego co prawda szanuję za działalność pozaliteracką, ale nie uważam za dobrego artystę. Po trzecie wreszcie sądzę, że wydawnictwo, nie ujawniając od razu nazwiska autora, samo jakby wątpiło w to, czy chcielibyśmy to czytać, gdybyśmy wiedzieli i czy recenzje byłby pozytywne. To oczywiście tylko moje zdanie i mam nadzieję, że się mylę. Możliwe przecież, że innym się spodobało. Okaże się już wkrótce, bo na razie nawet blogowych opinii jest jeszcze bardzo mało. Naprawdę mam nadzieję, że inni nie męczyli się aż tak bardzo jak ja przy lekturze, bo tego nikomu nie życzę.
Oj, szkoda tych drzew na taką makulaturę, szkoda ;)
Drzew i naszego czasu, bo ani szybko, ani przyjemnie się nie czytało :)
Zalatuje mi Witkowskim…
No prawie, ale płeć nie ta :)
Gdybym została skłoniona do przeczytania nowej książki Witkowskiego, to dopiero by mi było przykro.
Na Instagramie pojawia się sporo zdjęć tej tajemniczej książki. Ciekawa jestem, co z tego wyjdzie.
Pozdrawiam.
Kasia z Ebookowych recenzji
http://ebookowe-recenzje.blogspot.com
W prasie pojawiają się już pierwsze zdjęcia z normalną okładką i niedługo zapewne wszyscy będą mówili o niestety kolejnej nieudanej próbie pisarskiej autora, którego dotychczasowe dzieła są przez wielu znanych mi ludzi stawiane za wzór złej prozy :(
Także pozdrawiam serdecznie