Nie jestem fanką filmów o zombie, ale gdyby wszystkie historie o nieumarłych były opowiadane w ten sposób, zmieniłabym zdanie. Tutaj temat potraktowano w dość oryginalny sposób, na każdym kroku ogrywając postapokaliptyczne schematy, które tak dobrze znamy. Niby wieje nudą i jest kameralnie aż do klaustrofobii, a jednak ta fabuła wciąga i na długo pozostaje w pamięci. Jak dla mnie to świetna alternatywa dla wszelkiego rodzaju dystopii i chodzących umarłych. Oczywiście największą zachętą do obejrzenia była dla mnie świetna obsada. Film, w którym zobaczymy Gemmę Arterton obok Glenn Close nie może być słaby.
SkomentujTag: zombie
Zacznę może nietypowo, bo od wyznania klęski. Szczycę się opinią osoby, która obejrzy wszystko, absolutnie wszystko i choćby miało mnie to zaboleć, zwykle wytrzymuję od początku (nawet największej głupoty) aż do napisów końcowych. Moje oglądanie (i czytanie) tekstów kultury wymagających różnego stopnia samozaparcia, traktuję jako specyficzny typ edukacji. Wychodzę z założenia, że ze wszystkiego można wynieść jakąś pożyteczną naukę. Niestety, ostatnio coraz częściej moja cierpliwość wystawiana jest na próby, których nie jestem w stanie sprostać. Do takich zdecydowanie należą filmy i seriale o nieumarłych, osiągające coraz wyższe stadia absurdu.
KomentarzJak to często w kinie bywa, także podczas oglądania World War Z przekonałam się, że historia nie jest nawet w połowie tak dobra jak sugerowały zapowiedzi. Mimo to, warto jednak obejrzeć najnowszą opowieść o zombie, choćby dla poczciwej twarzy Brada Pitta i cichej satysfakcji z tego, że nawet najpiękniejsi ludzie muszą się kiedyś zestarzeć, czego przykładem są bardzo widoczne na ekranie worki pod oczami, opuchlizna i zmarszczki aktora. To oczywiście nie powinno odstraszać prawdziwych fanów wielkiej urody i średniego talentu artysty. Za to odstraszeni i zniesmaczeni będą fani opowieści o zombie, liczący na jakieś nowe, oryginalne podejście do tematu. Tego niestety tu nie zobaczycie.
SkomentujZapowiadało się na typowy horror o zombie, ewentualnie na niezgrabną parodię tegoż gatunku, ale na szczęście Warm Bodies (Wiecznie żywy) to znacznie więcej niż wynikać by mogło z samych zapowiedzi. Ten film to jedna z większych ekranowych niespodzianek, jakie mi się ostatnio zdarzyły i teraz nawet żałuję, że tak długo odkładałam jego obejrzenie. Jest to naprawdę udane połączenie obleśnego nekro dreszczowca (w stylu Walking Dead lub In the Flesh) ze słodką komedią romantyczną, a takich ilości poczucia humoru i inteligentnej ironii nie powstydziłoby się niejedno dzieło wygrywające niszowe festiwale filmowe. Warm Bodies to prawdziwy wykwit pokręconej popkultury XXI wieku, dający widzom Romea i Julię na miarę naszych czasów.
SkomentujPowstawanie kolejnych seriali o wampirach, wilkołakach i zombi udowadnia, że pochód popularności paranormalnych bohaterów jeszcze się nie skończył. Brytyjska produkcja In The Flesh jest kolejną próba wyciśnięcia z tematyki nekroinności jakichkolwiek pokładów oryginalności. Tym razem zamiast opowieści o samotnym ludzkim bohaterze (lub bohaterce) walczącym w obcisłym wdzianku z gromadą potworów zagrażających całemu światu, otrzymujemy historię z drugiej strony barykady. Główną postacią w nowym serialu jest bowiem nastoletni Kieren (a raczej nastoletni trup Kierena), który wcale nie jest chodzącym trupem czy jednym z setek zombi wyjadających do niedawna mózgi sąsiadom. Nic z tych rzeczy! Chłopak (truchło) jest po prostu pacjentem chorym na syndrom niepełnej śmierci i poddawanym standardowemu leczeniu (ciekawe czy NFZ refunduje), które polega nie tylko na zastrzykach do kręgosłupa, ale i na psychoterapii. Pełen pakiet ubezpieczeniowy.
Komentarz