Pomiń zawartość →

Tag: Martin Starr

Spider-Man: Homecoming w Kinowym uniwersum superbohaterów

Czekałam z tym tekstem do premiery nowego Spider-Mana, gdyż (słusznie) podejrzewałam, że będzie on idealnym uzupełnieniem książki Tomasza Żaglewskiego pt. Kinowe uniwersum superbohaterów. Analiza współczesnego filmu komiksowego. Gdy pierwszy raz usłyszałam o nadciągającej premierze, miałam bardzo sceptyczne myśli i nie zamierzałam wybierać się na seans. Nie będę ukrywać, że, poza trylogią Christophera Nolana, filmowe adaptacje komiksów uważałam za płochą rozrywkę i w sumie trochę mi nawet szkoda tych wszystkich milionów z pompą wydawanych na kolejne serie spektakularnych wybuchów i gaże najlepszych hollywoodzkich gwiazd (których talent także mógłby być spożytkowany lepiej w czymś ambitniejszym). Nadal trochę tak uważam, lecz po lekturze książki Tomasza Żaglewskiego rozumiem też, że inni widzowie mają inne potrzeby i oczekiwania, a także zupełnie inny punkt widzenia. Przyznam również, że podczas seansu nowego Spider-Mana udało mi się na chwilę zapomnieć o moim gderliwym czepialstwie, bo bawiłam się doskonale, podobnie jak, sądząc po komentarzach i wybuchach śmiechu, cała kinowa widownia.

Skomentuj

Dolina Krzemowa – wrażenia po finale trzeciego sezonu

Poprzednia seria Doliny Krzemowej wzbudzała u mnie dość negatywne emocje. Jakoś źle znosiłam totalną życiową nieporadność Richarda oraz dziwny wewnętrzny mechanizm świata nowych technologii, przez który nasi bohaterowie są ciągle na przegranej pozycji. Bardzo mnie to frustrowało, ale teraz widzę, że po prostu miałam do serialu złe podejście. Wiele rozjaśniło mi się w głowie po obejrzeniu odcinka Chelsea Does poświęconego właśnie Dolinie Krzemowej. No i wreszcie dotarło do mnie, że tematem serialu nie jest na przykład ,,Droga do sukcesu Ryszarda” czy też ,,Pied Piper rewolucjonizuje nowe technologie”, ale dokładnie to, co jest w tytule. Nie chodzi o to by po serii przeszkód nasz bohater ogarnął się i sięgnął po sławę i bogactwo, ale o to by w śmieszny, lecz też bardzo wiarygodny sposób, pokazać widzom jak z biznesowego punktu widzenia to wszystko działa.

Skomentuj

Dolina Krzemowa (Silicon Valley)

Zasiadając do pierwszych odcinków Doliny Krzemowej liczyłam na sporą dawkę pociesznego i inteligentnego humoru na jaki w swej odmienności potrafią się zdobyć tylko informatycy. Niestety perypetie życiowe i zawodowe początkujących rekinów branży IT z Palo Alto zamiast śmieszyć tylko przygnębiają, choć ani inteligencji ani błyskotliwych kwestii tu nie brakuje. Wszystko jest jednak takie dołujące, ciężkie, depresyjne i momentami wręcz tragiczne. W sumie to jakie miało być? Wszak to opowieść o przerysowanych, stereotypowych kujonach, którzy deficyty fizyczne i emocjonalne starają się sobie wynagrodzić oszałamiającym sukcesem zawodowym, który (jak to czują, bo duch czasów sprzyja) jest tuż za rogiem. Komputery są ich przepustką do lepszego życia, wirtualny świat ich rodziną, a blask ekranu zastępuje im światło słoneczne. No i jakim cudem serial o tych nieszczęsnych bladziochach miałby być komedią? To mogło się udać tylko raz i nazywało się Teoria Wielkiego Podrywu.

6 komentarzy

Party Down (Melanż z muchą)

Party Down mnie zasmuca. Niby to serial komediowy, a jednak patrząc na kelnerów w muchach, pracujących dla tytułowej firmy kateringowej, odczuwam irytację, gorycz i głębokie współczucie dla tych nieszczęśliwych idiotów. A może właśnie tak miało być. Może pod kupą nieśmiesznych, żenujących wręcz żartów, kryje się głęboka i przemyślana strategia twórców, ukazujących widzom tragizm bycia obywatelem zidiociałego amerykańskiego społeczeństwa. A może jednak nie…

Skomentuj

Dobra partia (Save the date)

Sezon ślubny rozpoczął się już na dobre, więc pomyślałam, że czas na jakąś komedię romantyczną o zamążpójściu. O taki film w końcu nie trudno, wszak komedie romantyczne to prawdziwa specjalność amerykańskich filmowców. Wybrałam więc Save the Date, głównie ze względu na banalny ślubny tytuł, choć przyznam od razu, że zupełnie nie rozumiem polskiego tłumaczenia. Osoba, która nazwała to ,,dzieło” Dobrą partią, chyba w ogóle nie widziała filmu. Nie ma w nim nawet nawiązania do jakiejkolwiek partii, złej czy dobrej, czyli do tradycyjnie rozumianej kategorii określającej korzystny (ze względów głównie majątkowych) ożenek. Ale rozczarowanie! Liczyłam na widowisko w dziewiętnastowiecznym stylu, a tu nic.

Skomentuj