Tego filmu chyba nawet nie trzeba specjalnie polecać. Wystarczy zapowiedź, z której widzowie dowiadują się, że będzie o pedofilskim skandalu w Kościele Katolickim, by tłumnie pomaszerowali do kin. Pomimo znanej już i dla Polaków zapewne swojskiej tematyki, zawsze pozostaje przecież nadzieja, że dowiemy się czegoś nowego o strasznym procederze, którego dopuszczają się katoliccy księżą. Czy się dowiadujemy? O dziwo tak. Spotlight (specjalna grupa dziennikarzy zajmująca się ,,naświetlaniem” ważnych społecznie spraw) rzuca zupełnie nowe światło na krzywdę setek ofiar i to w samym Bostonie.
KomentarzTag: Liev Schreiber
Mam wielki sentyment do całej serii o Rocky’m i dlatego do Creeda podeszłam z duża dozą nieufności. Jakież to fajerwerki są w stanie zastąpić nam niepowtarzalny klimat i kultowe dialogi pierwszych części? Czy nowy bokser, już w tytule kreowany na legendę, podoła wielkiej misji jakiej się podjął? Czy wreszcie Sylvester Stallone, dobijający przecież do siedemdziesiątki, da radę jeszcze nas czymś zaskoczyć i zabłysnąć na ekranie swym nieporadnym wdziękiem, który niegdyś podbił serca milionów? Chciałabym móc odpowiedzieć na te wszystkie pytania twierdząco, ale niestety nie mogę. O ile Sylvester i w ogóle cały scenariusz są bez zarzutu, to już gra jego następcy, Michalea B. Jordana zupełnie nie powala. No i ten okropny product placemenet, przez który musimy się zastanawiać co w danej scenie jest najważniejsze, to, że na przykład bohater biegnie lub upada na ringu, czy raczej to, by odpowiednio wyeksponować logo pewnej firmy obecne na podeszwach butów. No są chyba jakieś granice reklamy, nawet w kinie czysto rozrywkowym!
SkomentujJak na osobę, która nie darzy szczególnym uznaniem, czy też sympatią Woody’ego Allena, muszę przyznać, że jest on najmocniejszą stroną tego filmu. Reszta obsady Casanovy po przejściach prezentuje się raczej przyzwoicie, ale to komiczne wypowiedzi weterana kina amerykańskiego są tu główną atrakcją. Po raz kolejny, tym razem w roli bankrutującego antykwariusza Murraya, Allen jest po prostu sobą. Gra tę samą postać lekko stetryczałego, zgorzkniałego, inteligentnego i, z niewiadomych powodów, atrakcyjnego dla kobiet faceta, któremu nadmiar szarych komórek pozwala zawsze spadać na cztery łapy, niezależnie od tego w jakie kłopoty się wpakuje. Mimo swojej niechęci, tym razem udało mi się dostrzec w takiej kreacji sporo uroku.
SkomentujMiał być wielki hit, a tu jedynie wielkie rozczarowanie. Oglądam Raya Donovana z tym większą irytacją, że wszyscy inni zdają się być tą cienką produkcją po prostu zachwyceni. O co chodzi? Czyżby wystarczyło jedno znane nazwisko (Jon Voight) i jeden średnio przystojny, bucowaty główny bohater (Liv Schreiber) by zadowolić widzów? Mam nadzieję, że nie i że już wkrótce przestaną kręcić tę smętna opowieść z gatunku tych co to „tatuś mnie nie kochał i teraz jestem zimnym draniem”. Już od pierwszego odcinka ma się wrażenie, że Ray Donovan jest jakimś nieudanym miksem Rodziny Soprano z Californication.
4 komentarze