Pomiń zawartość →

Tag: Juliette Binoche

Mamy2mamy

Oglądając ten film, możemy wreszcie wszyscy przypomnieć sobie za co tak bardzo lubimy francuskie komedie. Nie jest to może produkcja najwyższych lotów i niekoniecznie będę o niej pamiętała za rok, ale za to gwarantuję, że idąc na Mamy2mamy do kina, fundujecie sobie półtora godziny znakomitej zabawy i zapomnienie wszystkich trosk. O to w końcu chodzi w komediach, czyż nie? Nie tylko ja i Darek uśmialiśmy się po pachy, ale i cała widownia kina Pionier aż rechotała podczas seansu, z którego wszyscy wyszliśmy uśmiechnięci i zrelaksowani. Oto ile może zdziałać solidna porcja ciepłego familijnego humoru połączona z francuskim urokiem i szykiem.

2 komentarze

Martwe wody

Komedia Bruna Dumonta to jeden z tych filmów, przed którymi należy się widzom jakieś ostrzeżenie. Powinno się informować nas o tym, że może to być ciężka próba dla naszych nerwów i jeżeli nie dysponujemy dokładnie takim poczuciem humoru, jakiego oczekiwałby od nas reżyser, to powinniśmy sobie darować seans (byłby tu przydatny jakiś test psychologiczny, dostępny przy kasie biletowej, czy coś w tym rodzaju). Uniknęłoby się wtedy takiej sytuacji, jaka ma miejsce obecnie, czyli wychodzenia wielu widzów z kina w czasie pierwszej godziny filmu oraz nienawistnych komentarzy tych, którzy zostali. Podczas naszej projekcji w Pionierze, gdzie widownia jest raczej kulturalna i wyrobiona, po raz pierwszy mogłam zaobserwować wybuchy panicznego śmiechu, nie będącego bynajmniej wynikiem komizmu filmu, ale frustracji, poczucia absurdu sytuacji, a potem osłabionych nerwów i wielkiej ulgi z powodu tego, że film się skończył. Zapewniam, że ostatni raz tak bardzo cieszyłam się z wyjścia z kina chyba po Apollo 13. Jednocześnie muszę przyznać, że choć za żadne skarby świata nie obejrzałabym Martwych wód po raz kolejny, był to pod względem wizualnym najpiękniejszy obraz jaki widziałam w całym swoim życiu. Taki to film!

Skomentuj

Ghost in the Shell

Można nie lubić mangi, czy nawet całej kultury japońskiej, ale na nową wersję Ghost in the Shell nie wypada nie pójść, choćby z tego względu, że jest to spore wydarzenie kulturalne, o którym wszyscy mówią. Choć wcześniej nie widziałam filmu z 1995 roku (słysząc kiedyś tytuł, sądziłam, że to musi być jakaś pocieszna kreskówka o skorupiakach), nie nadrobiłam tej zaległości przed seansem, bo zostałam uprzedzona, że jak zacznę porównywać, to na pewno mi się nie spodoba (a bardzo chciałam dobrze się bawić w kinie). Zatem wczoraj widziałam wersję aktorską, dzisiaj animowaną, a to są moje spostrzeżenia z tych doświadczeń.

Skomentuj

Sils Maria

Film nie jest już świeżynką, ale muszę koniecznie o nim napisać, ponieważ już dawno nic mnie tak nie uszkodziło. Sils Maria to dzieło tak pretensjonalne, że aż zęby bolą. Fabuła jest dziwaczna i kiczowata, aktorzy drętwi, krajobrazy mdłe, a całość sprawia wrażenia jakby to nakręcili w późnych latach osiemdziesiątych. Dotrwałam do końca tylko ze względu na Juliette Binoche, choć i jej kreacja nie zachwyca. Obnażono w Sils Maria wszelkie niedostatki jej warsztatu, ale także i fizyczności. Sprawić by Binoche, najpiękniejsza kobieta na świecie, wypadła brzydko i żałośnie – o to już trzeba bardzo się postarać. Olivierowi Assayasowi jednak się udało.

Komentarz

Wypisz, wymaluj… miłość (Words and Pictures)

Na wstępie zapewniam wszystkich, że po obejrzeniu tego filmu już do końca życia będzie wam niedobrze za każdym razem gdy usłyszycie, że ,,obraz wart jest tysiąca słów”. Ta fraza przewija się w absolutnie każdej scenie tej komedii romantycznej o absurdalnie przetłumaczonym na polski tytule, co mnie osobiście doprowadziło na próg odporności na żenadę (a wiecie już, że jest on znacznie dalej niż u normalnych, mniej cierpliwych widzów). Po raz kolejny utknęłam na bardzo słabym seansie i po raz kolejny przed wyjściem powstrzymała mnie tylko suma zostawiona w kasie za bilet.

Skomentuj

Cosmpolis

CosmopolisSzczerze odradzam. Szczerze zniechęcam. Szkoda kasy na bilet do kina na coś takiego. Szkoda czasu w domu nawet żeby to obejrzeć. To metaforyczno-enigmatyczne dzieło zniecierpliwi nawet najbardziej cierpliwych i odpornych na dziwactwa, złą grę i głupotę scenariusza. Fabułę ma to mniej więcej taką, że sławny, superbogaty i bardzo utalentowany młody finansista, Eric Parker, jedzie limuzyną do fryzjera (no naprawdę!) a w drodze spotyka różne osobliwe postaci np. doradców, inne ,,złote dziecko” giełdy, kochankę, narzeczoną i inne osobliwe persony. Jak donoszą liczne media, postać parkera ma być alegorią całego świata finansów, o którym jakoś więcej ostatnio myślimy na okoliczność kryzysu, o którym może niektórzy już słyszeli. Nic z zamierzonej ważkości tematu, powagi i patosu nie wyszło. Jest po prostu śmiesznie.

Skomentuj