Rzuciłam się na ten serial jak szczerbaty na suchary, myśląc, że oto znów będę miała okazje obcować z niesamowitą aktorską charyzmą Benedicta Cumberbatcha. Niestety prześwietny odtwórca roli Sherlocka Holmesa okazał się aktorem jednej roli i już chyba w niczym innym niż w przygodach XIX-wiecznego detektywa nie będę chciała go oglądać.
W Końcu defilady gra on Christophera Tietjensa, sztywnego, konserwatywnego arystokratę, który dla honoru i zasad gotów jest poświęcić wszystko, włącznie ze swoim szczęściem. To właśnie jego niezachwiany kodeks moralny każde mu usychać w nieszczęśliwym małżeństwie z rozrywkową Sylvią, sprytną manipulatorką, która najzwyczajniej w świecie złapała go na ciążę. Patrząc jaki jest jej małżonek możemy współczuć nie tyle jemu co jej. Sztywny posąg poprawiający przy śniadaniu encyklopedię i nie okazujący głębszych uczuć w żadnej sytuacji, jest naprawdę irytujący. Aż dziwi bierze, jak mógł zapomnieć się w pamiętnym pociągu z nieznajomą i spłodzić dziecko (zresztą wątpliwe by było jego) zmuszające go do ślubu. Prawdziwym przewrotem okazuje się dla tego statecznego pana spotkanie młodej sufrażystki, Valentine. Piękna Walentyna emanuje chłopięcym urokiem i świeżością polnego kwiatu, czym z od razu podbija serce arystokraty, który odtąd będzie rozdarty między miłością a powinnością wobec żony. Wiadomo do czego to wszystko prowadzi. Podobne historie widzieliśmy już nie raz.
Kreacja Cumberbatcha w Końcu defilady wydała mi się tak okropna głównie z powodu dziwnej charakteryzacji i sztuczności roli w jaką się wciela. Trzeba przyznać, że blond włosy nie dodają mu uroku, a przy tym sprawiają, że cała twarz wygląda jakoś tak krwiście różowo, a rysy każą się domyślać niezbyt udanej operacji zajęczej wargi w dzieciństwie. A może tak miało być. Nie przekonuje mnie też gdy aktor, który grając Sherlocka wręcz rozsadzał ekran swoją energią, tutaj próbuje bez powodzenia grać niezdecydowaną, nieśmiałą fajtłapę. Sztuczne to jakieś i dziwne.
Dlaczego zatem warto oglądać Koniec parady? Jak w przypadku każdego przyzwoicie skleconego filmu o wiktoriańskiej czy edwardiańskiej Anglii, miło jest sobie popatrzeć na te wszystkie stylowe budowle, zielone krajobrazy, gustowne ubiory i wytworne maniery. Bez historycznych dekoracji zostaje tylko banalne i nieciekawe romansidło.
[…] jest w stanie wybaczyć im niezbyt udane aktorskie projekty z ostatniego czasu. Temu pierwszemu Koniec defilady i Star Treka, a temu drugiemu Hobbita. W duecie działa ich magia. Niczego więcej nie zdradzę, […]
W moim odbiorze postać zagrana (moim zdaniem znakomicie) przez Benedicta Cumberbatcha w najmniejszym stopniu nie jest sztywna. Obecnie takich ludzi określa się terminem „geek”. Egocentryczna, o nadmiernie wybujałym libido, płytka intelektualnie małżonka zwyczajnie nie jest w stanie tego ani dostrzec ani docenić. A jeśli nawet dostrzega – budzi to w niej jedynie irytację.
Dylematy moralne bohatera, to nie tylko kwestie łóżkowe, przewija się tam też istotny wątek polityczny, problemy społeczne – wówczas niesłychanie ważkie i dramatyczne. Zdecydowanie nie jest on też fajtłapą, ten specyficzny styl bycia bywa określany jako „angielska flegma” i był typowy dla przedstawicieli brytyjskich wyższych sfer, szczególnie tych wychowanych w duchu konwenansów i do nich przywiązanych.
Generalnie uważam tę kreację za bardzo dobrą, oszczędność gry jest tutaj zaletą a nie wadą. Film na pewno warto obejrzeć, także ze względu na znakomitą Rebeccę Hall.
Benedict grał świetnie (jak prawie zawsze zresztą) Ale jego postać (ta charakteryzacja-dramat), mimo sympatii dla aktora, też mnie denerwowała. Nudziarz, wcale się nie dziwię, ze żona go zdradzała. W scenie, w której wyznała, że 5 lat czeka, otworzyła przed nim serce, siedziałam, jak na szpilkach, myśląc, ze się w końcu dogadają -a tu klops. Chciałam wyrzucić laptop przez okno-taka byłam zła na niego.