Jak siadłam w piątek rano, tak skończyłam oglądać wieczorem. Nie kierowała mną żadna ciekawość, bo o tym w przypadku takich bohaterów nie może być mowy, ale raczej sentyment do specyficznego klimatu, który dominował w każdej z serii poświęconej osobno poszczególnym Defendersom. Przyznam, że się nie zawiodłam, bo to naprawdę porządna produkcja. Widać, że twórcy wyciągnęli wnioski z przeszłości, dzięki czemu ograniczyli się do ośmiu (a nie do trzynastu) odcinków, które nie męczą widza aż tak, choć nadal trudno stwierdzić, że akcja jest szybka, dynamiczna czy zaskakująca, ale i nie o to w tym chodzi. W serialach takich jak Daredevil, Jessica Jones, Iron Fist czy Luke Cage chodzi o pokazanie różnego rodzaju bohaterstwa, herosów, którzy czasem, jak panna Jones, wbrew sobie, zawsze muszą zrobić swoje, zachować się dobrze, uratować swoje miasto. To te ich wszystkie dość poważne dialogi o wewnętrznych konfliktach i systemach wiary, walkę nie tyle na pięści, co psychologiczną wewnętrzną z własnymi demonami, kochają lub nienawidzą (albo też kochają nienawidzić) widzowie i czytelnicy komiksów na całym świecie. Tego i wspomnianego klimatu, zdecydowanie nie zabrakło w The Defenders.
SkomentujTag: Rachael Taylor
Marvel dla dorosłych podoba mi się znacznie bardziej niż plastikowo-lajkrowa papka dla dzieciaków. Z niewiadomych przyczyn kolorowi superbohaterowie, zamiast cieszyć oko i przywoływać miłe skojarzenia z dzieciństwem, zwyczajnie budzą we mnie agresję. Co innego jeśli chodzi o Daredevila, Jessikę Jones i zapewne kolejne zapowiadane produkcje Marvela dla widzów mających więcej niż piętnaście lat. Jak wiecie, serialowego Daredevila uwielbiam, nie tylko (ale głównie) ze względu na świetną rolę Charliego Coxa, i naprawdę bardzo się cieszę, że w Jessice udało się stworzyć podobnie mroczną i tajemniczą atmosferę. Znów mamy do czynienia z potężnymi, lecz też ludzkimi herosami i znów zaglądamy pod podszewkę nowojorskiej rzeczywistości, gdzie roi się od przestępców, dewiantów i złych mocy.
2 komentarzeNie wiem jak to możliwe, ale w tym serialu absolutnie wszystko jest nie tak, a w efekcie oglądanie go skutkuje poważnym bólem oczu i rozsadzaniem mózgu z powodu frustracji i rozczarowana. Już odkąd obejrzałam pierwszy odcinek, podobnie jak tysiące widzów na całym świecie, zadaję sobie pytanie o to, co taka utalentowana artystka jak Gillian Anderson robi w ogóle w takiej szmirze. Ktoś powinien ją uratować. Reszcie aktorów nie współczuję, ponieważ mam przeczucie, że ktoś z premedytacją zebrał w jednym Stanie kryzysowym grupę najbardziej nijakich, najmniej utalentowanych i irytujących ludzi, jakimi dysponuje amerykański przemysł filmowy.
SkomentujMiejscem łączącym wszystkie wątki tego serialu jest tytułowy adres, czyli ogromna, wystawna, przedwojenna kamienica w samym sercu Nowego Jorku, która nosi miano The Drake, czyli smok. Pod ten bardzo prestiżowy adres wprowadza się para miłych, ładnych i prostodusznych młodych ludzi. Henry (Dave Annable) jest prawnikiem marzącym o pracy dla burmistrza, a Jane (Rachel Taylor) fascynuje się konserwacją zabytkowych budynków. Na zamieszkanie w Drake stać ich tylko dlatego, że otrzymują tu okazję na dorobienie jako zarządcy budynku. Bardzo szybko okazuje się, że wymiana żarówek czy porządkowanie piwnicy są doskonałymi okazjami do poznania zadziwiająco tajemniczych losów mieszkańców kamienicy oraz jej właściciela, czyli urzędującego w penthousie demonicznego Gavina Dorana (Terry O’Quinn).
2 komentarze